„W takim świetle - w zimnym piekle”


 

Białe noce. Urszula Honek. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022. 160 stron

Jestem zwolennikiem „Dekalogu”. Tego opowiedzianego przez Krzysztofów; Kieślowskiego i Piesiewicza. W tej – jak ruchome pisaki – adaptacji boskich przykazań, mam ulubionego aktora. Niepozornego, chyłkiem skradającego się milczka. To Artur Barciś. Jest w każdym z dziesięciu odcinków. Niby przypadkiem, a tak naprawdę całkiem serio. Jezus, którego nie widzą, nie słyszą, nie czują pozostali.

W prozie Urszuli Honek, w każdej odsłonie, mamy także Mesjasza. Pomazaniec boży to pies. Ma wiele wcieleń, ras, łańcuchów, panów. Ale jest nieodzowny. Obserwator grzechów. Podglądacz ludzkich wariacji i machinacji.

Białe noce” to poezja napisana prozą. To krzak gorejący, który swoim ciągłym płomieniem rozświetla, wyświetla losy z jednego, polskiego terytorium. Gdzie ludzie są niepozorni, ale bardzo „nasi”; rozpici, wytrąceni, przetrąceni i mający swoje złowrogie tajemnice…

Białe noce to zjawisko atmosferyczne. Znane i rozpoznane także w literaturze. Mam gdzieś do dzisiaj „Kolibra” Książki i Wiedzy, gdzie Fiodor Dostojewski, w tłumaczeniu Władysława Broniewskiego i Gabriela Karskiego, pisze m.in. tak:

Człowiek czuje, że ta niewyczerpana fantazja w końcu ulega zmęczeniu, wyczerpuje się dlatego, że się przecież dojrzewa, wyrasta ze swych dawnych ideałów, które rozsypują się w proch, w gruzy; a jeżeli nie ma innego życia, to trzeba je budować właśnie z tych gruzów. A tymczasem dusza prosi o coś innego, czego innego pragnie! I nadaremnie marzyciel grzebie jak w popiele.”


Mamy dusze słowiańskie, zatem „Белые нoчи” Dostojewskiego i „Białe noce” Honek to współistnienie zjawisk. A jednakże to mgła, mleko jedynie.

Urszula Honek podaje fakty i domysły w specyficznej, ale doskonałej , narracji szkatułkowej. Początkowo miałem wrażenie, że nie ma tutaj nici łączącej całość. Okazało się, że to więcej niż nić, to sznur. Sekwencje zdarzeń, wydarzeń układają się w smutną całość, która jest opowiedziana językiem delikatnym, poetyckim, ale diapazon całości jest przenikliwy, przejmujący.

Urszula Honek niczym Quentin Tarantino opowiada nam przygody kilku bohaterów, których losy się splatają. Nastrój, zdawałoby się sielski i wiejski, ale to wybieg. Celowe zwodzenie czytelnika, który spotyka się z fabułą przesiąkniętą bólem, cierpieniem, wykluczeniem, rozdwojeniem jaźni. Jest w pewien sposób bliźniaczo jak u Zyty Oryszyn w Najadzie (Drzazgi. Okoniny, 2021). Odwołania wojenne, przywołania teraźniejsze. Mieszadło czasu i przestrzeni. Podgórskie wsie i miasteczka. Lasy i pola. Ludzie i ich występki. A raczej WYSTĘPY splecione w pajęczynie depresji i opresji.


To kolejny debiut prozatorski, który jest mi dane ostatnio czytać. Kolejny debiut, który jest lepszy niż tomiska zapisywane przez Twardocha, Żulczyka czy innych tuzów rodzimej literatury.

Urszula Honek do tej pory zachwycała poetycką formą. Nagrody, oklaski, laury. Zasłużona i wydłużona droga do epiki kompletnej. Bo „Białe noce” to pisane roztropne, przemyślane, ale ukazujące „los człowieczy” w pełnej krasie.

Krasy” – to proces rozpuszczania skał przez wody powierzchniowe i podziemne, i pisarka naprawdę „rozpuszcza” skały. Bo jej bohaterowie wydają się twardzi i opanowani. Ale ta stabilność jest pozorna. Nie tylko Pilot (jeden z bohaterów) jest pokręcony i wykręcony przez rodziców, wieś, umysł. Każdego, dokładnie każdego w tej opowieści dotyka rozkruszanie. Kamyk po kamyku i leci lawina. Jest samotność, niezrozumienie i pożary wzniecane ludzką ręką i przez siły natury. A wokół pełno psów. Milczą. Ich obecność jest oznaką, że „świadkują” zagubieniu świata. Życiu w podgórskim paśmie zdarzeń rozżalonych i okrutnych.

Jest też wielka potrzeba miłości. Każdy chciałby (nie tylko Henia – jedna z bohaterek) dotyku, musknięcia, łączności. A zamiast tego, jest rozjazd między snem a jawą. Miedzy wierzeniami a bytem codziennym.


Książkę czyta się nagle. Początek i już koniec. Zatem radzę; zamknijcie te rozdziały i po kilku dniach wróćcie ponownie. Fragmentami. To w pewnym sensie masochistyczna podpowiedź, bo nie będzie (nie jest) lekko i przyjemnie. Ale czy literatura ma być zwykłym big-mackiem czy daniem przygotowanym starannie i dokładnie? Retorycznie pytam; dla kolegi.


Drażnią mnie, płynące zewsząd opinie, że „Białe noce” to zestaw opowiadań. Nie zgadzam się i psioczę. Dla mnie to powieść, nie poskładane nowele. To z łagodnym sprytem rozpisana epika. Jej części pierwsze wyglądają jak krótkie formy, ale forma jest jedna. Doskonała to proza. Niemal wybitna.

Bohaterowie zabierają głos. Opowiadają autorce „co, jak, gdzie”. Inni mówią do lustra, przed siebie. A tak naprawdę wszyscy są razem w tym samym miejscu. Gęstwina języka nie tylko uprawdopodabnia całość, ona nadaje temu wiarygodności. Poezja dnia codziennego. Czasami Urszula Honek, innym razem Andrzej Bursa, bywa też Jerzy Harasymowicz oraz Tadeusz Różewicz:

biała noc
martwe światło
leży na pościeli

biała noc
widmo nocy
w takie noce
nie spadają
z drzew owoce

poeta tworzył
żyły wierszom

w takim świetle
w zimnym piekle
stoją meble
rosną
plamy na poodze

biała noc
martwe ciało
leży na stole


Te słowa wibrują na goleniach. Ciarki przechodzą po karku. Ciało, nie tylko umysł poddaje się tej narracji. Bo pisarka umiejętnie rozkłada akcenty. Każde słowo ma znaczenie, nie jest paprochem, zbytkiem, dodatkiem. To przemyślane, celowe, zamierzone działanie literackie. Metafizyczne podejście, gdzie tajemnica istoty jest uwypuklona, dosadna. A z drugiej strony autorka zostawia miejsce na niedopowiedzenia, na domysły. I pobudza zmysły; zwłaszcza powonienia. Czułem smród stawu, wykopanego przez Pilota. Smakowałem spaleniznę wypełnionej stodoły. W nosie drażniły mnie źdźbła zboża. Czułem upuszczaną krew i smak samogonu na języku…

Ta proza to dygot. Oczywiście, że odnajduje siostrzane pisanie w polskiej literaturze, a jednak Urszula Honek brzmi inaczej. Bo np. próby Wiesława Myśliwskiego, Olgi Tokarczuk czy Jakuba Małeckiego to osobna szkoła jazdy. Inni kursanci i nauczyciele.

Niezależność „Białych nocy” ma swój rdzeń w języku, w pomyśle, zamyśle. Historia ludzi zabłąkanych, zbłąkanych, obłąkanych – a jednak to czytelnik używa tych epitetów, bo pisarka jest delikatna, czuła. Nie recenzuje, nie dokonuje oceny wprost, ani na wyrost.

Musimy zająć się tym sami. Podobnie jak swoim życiem, które kiedyś – ktoś może spisze, opisze.

9/10



popularne