Tu nic nie wietrzeje
Najada.
Zyta Oryszyn. Posłowie: Inga Iwasiów. Wydawnictwo Drzazgi, Czersk 2021.
Czytałem „Buty Ikara”. Rzecz dotyczy
życia Edwarda Stachury. Wątek małżeństwa z Zytą Oryszyn jest tam rozpisany. Czy na części
pierwsze, tego nie wiem, bo to tylko zapiski, odpryski, mgnienia, przeglądanie
się w oczach innych. Wspominam o tym
dlatego, że dla wielu twórczość Zyty
Bartkowskiej alias Oryszyn jest nadal
tajemnicą. Szkoda! Kojarzenie pani Zyty z panem Edwardem to tylko trop. Zatem
idźmy dalej....
„Najada” to perła. To literacki hołd,
złożony bajaniu, zwykłemu – niezwykłemu życiu wsi polskiej. A dzieje się tak
dlatego, że pisarka używa języka zasłyszanego, osobnego, rdzennego. Do tego nie
stroni od neologizmów. Może to wpływ związku ze Stachurą? Ale(!) pisanie Oryszn jest inne, bardzo żeńskie. Półkę, na
której stoją książki mężczyzn: Mariana Pilota czy Tadeusza Nowaka śmiało, można
wzbogacić o te, które napisała ONA.
Wydawnictwo Drzazgi już w nocie od wydawcy tłumaczy, że debiutuje książką,
która ukazała się... dawno (1975 r.) Wywód rozumny, ale zbędny. Nadal
wznawiajcie tak doskonałe powieści. Może to pobudzi, obudzi niektórych
„znawców” literatury? Że warto sięgać nie tylko po nowości.
Moja przygoda z „Najadą” (też) jest
archiwalna. Podchodziłem do tej książki dwukrotnie. Wydanie „Czytelnika”
mam (gdzieś) do dzisiaj. Najpierw w drodze do Łodzi zasnąłem z książką przed
Kutnem. Kolejny raz w domu babci, w Miechucinie, na Kaszubach, na wakacjach.
Ale szybko okazało się, że wakacje obędą się bez książek.... Miałem wtedy około
dwudziestu lat.... Czuję się usprawiedliwiony.
Trzecie moje podejście okazało się skuteczne. Początek jednak nie był łatwy.
Trzeba się oswoić z tym językiem, z narracyjną metodą szachowego skoczka. Raz
ona, potem on, oni, my, wy – a potem znowu w bok, na bok. Gdy czytelnik
przyzwyczai się do stylu, to wchłania powieść szybko. Zbyt szybko!
Trzeba się zatrzymać. Zwolnić.
„Najada” wymaga pewnej czytelniczej dyscypliny. Skupienia, które przynosi
efekty, bo śmiałość językowa autorki urzeka. Daje sporo możliwości
interpretacyjnych. Bo to nie jest opowieść tylko o wsi. Wypływa z niej źródło
ludzkich tęsknot, pokiereszowanych życiorysów, wyobrażeń ocierających się o
sny. Pisząc ten tekst – a także czytając książkę – jako podkład wybrałem ścieżkę
dźwiękową z filmu „Nóż w wodzie” Romana
Polańskiego. Muzyka Krzysztofa Komedy naprawdę wprawia w ruch cały ten
opisany świat. Bardzo szybko stajemy po stronie dwojga bohaterów. Marychna i Sawka. Ona i on. Wyróżniają
się, nie tylko dlatego, że tak chciała pisarka, że nas na nich naprowadziła.
Oni są nieszczęśliwymi kochankami. Nic ich nie łączy i wszystko przemawia za nimi.
Marychna jest inna. Sawka udaje, że nie
jest obcy. Ich „myśli i czyny” mają siłę przyciągania.
Dosyć późno dowiadujemy się, kim tak naprawdę jest Sawka. Najpierw pisarka
buduje tło, w którym bohater jest jednym z wieśniaków. Pije, bije, wije się,
pracuje. A potem jest kontekst, który ukazuje nam szeroki plan. Nie ma
podpowiedzi z offu. Wchodzimy w tragedię. Jest porzucenie, odrzucenie, śmierć,
ułuda i ciągłe poszukiwania.
Los Marychny jest bliźniaczy. Wyrzutek. Niby jest matka, niby jest koleżanka,
ale Marychnę wielu ma za wariatkę. Piękną, ale niepojętą. Jej wywody, wizje,
rojenia są piękne dla czytelnika, ale dla otoczenia to niezrozumiała gimnastyka
szalonej dziewczyny.
Piszę o parze. O nim, o niej. Jednak pisarka dba o każdego bohatera. To jak
prowadzi czytelnika za rękę, pokazuje, z jaką dyscypliną zaplanowana całą
powieść. Poznajemy perspektywę matki Marychny, widzimy w tle babkę-wiedźmę,
dostrzegamy zakazaną miłość Wiśki, i nawet
zachowania Walczaka staramy się nie oceniać, Bo jest to napisane prawdziwie.
Dosadnie.
Zakończenie budzi mój sprzeciw. Ale to protest dziecka, któremu opowiedziana
bajka nie skończyła się tak, jakby sobie tego życzył. Jednak powieść „Najada” jest silna, mocna,
wręcz pierwotna.
Ma siłę rażenie i rodzi się pytanie; ile jest jeszcze takich książek, które
przegapiliśmy, odłożyliśmy; których nie dokończyliśmy?!
Poznawanie twórczości Zyty Oryszyn nie może
skończyć się na jednej pozycji. Znam inne jej powieści, które wypływają z tego
samego nurtu, z tego samego rdzenia. „Ocalenie Atlantydy” musicie przeczytać
koniecznie. Przekonacie się, że polska literatura to Kobieta. Odważna,
delikatnie ostra, wyrafinowana i w doskonałej formie.
Pisząc o „Najadzie”, nie można
zapomnieć... o najadzie. To nie wiejskie odwołanie. Już w mitologii
greckiej zapisano, że to nimfa wodna. Bez jej obecności, bez tej tajemnicy
odczytywanie powieści Zyty Oryszyn nie jest
już takie samo. Najada jest wszechobecna, nie tylko, wtedy gdy Sawka odławia
karasie. Najada krąży, wierci się, drąży. Włazi na drzewa owocowe, do chałup,
do głowy. Jest niezaspokojona i to ona włada losami. Znajdujemy w tym odwołanie
do chłopskich legend o zwidach i strzygach. Moja wspaniała babcia Teresa miała w zanadrzu wiele takich
kaszubskich opowieści. Niektóre z nich rozpoznałem potem, czytając „Życie i przygody Remusa” Aleksandra
Majkowskiego. Ale pewne zostały tylko między mną, babcią, a moim bratem.
Nigdy wcześniej ani potem nie usłyszałem tak rozbudowanej przypowieści o
Zbuntowanej Damroce, kaszubskiej
księżniczce. W Chmielnie o Damroce
opowiadają różne rzeczy, ale babcia miała swoją wersję, swój język, swoje
życie, które mieszała z przygodami księżniczki.
Profesor Inga Iwasiów próbuje odszukać i doszukać się
inspiracji Zyty Oryszyn. Jej tekst (z
posłowia) zamykający powieść jest wybitną i rozumną próbą opowiedzenia tego,
czego nie wiemy i czego możemy się tylko domyślać.
Zgadzam się zwłaszcza z tym fragmentem posłowia:
Oryszyn podpatruje, nasłuchuje i filtruje wiejskie
historie, do których będzie później wracać, każąc bohaterom przesiedlonym z
Podkarpacia, wygnanym z Huculszczyzny zatrudniać się w PGR-ach i odgrywać niewykształconych poczciwców,
usiłujących rozmontować opasujący ich łańcuch podejrzeń o imperialistyczne
sympatie, obcość, przynależność do Armii Krajowej [...]
Wznowienie „Najady” ukazało się przed
rokiem. Ja przeczytałem je przed tygodniem. Teraz kolej na Was.