Powtórne spotkania
Ultradźwięki. Maciej Bieszczad, Wydawnictwo FORMA, Fundacja Literatury imienia HenrykaBerezy, Szczecin, Bezrzecze, 2023. Seria Kwadrat
7,5.10
Autor w pewnym momencie pisze: „Usiedli za naszymi plecami”, a ja parafrazując, oświadczam: usiadały przede mną, za mną i obok. A chodzi o Macieja Bieszczada. Mam jego książek bez liku. Lubię po nie sięgać, gdy po przebudzeniu do kawy i papierosa, czytam ujmujące, zajmujące wiersze. Po długiej przygodzie z twórczością Macieja Bieszczada postanowiłem coś napisać. A wszystko dlatego, że „Ultradźwięki” przypadły mi do gustu. Te wiersze dudnią w głowie.
Okładka – super. Wnętrze – poruszające, wstrząsające. Można dzięki nim wejść na szczyt wspomnień, ale i pragnień.
„Nic się nie kończy
- Jak się czujesz?
W słuchawce usłyszałem urywający się oddech jak po skończonym biegu:
- Jest coraz gorzej. Wszytko w tym życiu się kończy.
W głowie dudniły słowa znalezione u Dostojewskiego: „Tutaj na ziemi wszystko się zaczyna i nic się nie kończy. „tato, leczy wypowiedziane życzenie:
- Usiądziemy potem przy jednym stole. Mama, ty i ja, cała rodzina. Nie będziemy mieli innych domów, innych bogów, poza jednym odzyskanym”.
Mnie ten wiersz rusza i porusza. Bo to obraz. Bo to publicystyka snu. Bo to kłamstwo. Tu jest tylko On – bóg ojciec. Pozostali to manekiny. Przecież to „ultradźwięki”.
Dobieram do tych słów obraz nowoczesnego artysty. Jest on, jest trójca. Są różnorakie refleksy. Amoako Boafo i jego przebieralnia ludzkiej nudy przeobrażającej się w panikę.
Ta książka to wyborny wybór do zbudowania monodramu. Wyobrażam to sobie tak, że aktor w rozmaity sposób interpretuje (gra całym sobą - ciałem) teksty. A w tle z projektora wyjęte obrazy; często nieruchome, ale i w niektórych sytuacjach animacje. Na przykład taki utwór:
„Obłoki
Jedną z pierwszych reakcji na wasz widok są porównania. Umysł sam odsyła od świata
rzeczy i zjawisk. Może niepotrzebnie zobaczyłem pękający popcorn, fatamorganę na planecie
X, ośnieżoną pustynię. Himalaje z niewidzialnym podnóżem, wiry waty cukrowej”.
Klatka po klatce, papieros po papierosie, pustynia i lodowce. PORÓWNANIA.
Tak, Maciej Bieszczad miłuje się w nieoczywistych porównaniach, bo przecież „ultradźwięki” to też forma porównań, nieprawdaż, czyli alegorie:
Są i takie kwiatki - stokrotki: - Zasnąłem oparty o niebieskie krzesło. - kładłem się na łóżku obok stołu, nieznajomy zamykał oczy, - Równocześnie pojawił się mistyczny szalbierz, - Nazywam cię swoim synem i ojcem, - W galeriach handlowych rozkoszował się anonimowością, - Umysł sam odsyła do świata rzeczy i zjawisk.
Dużo, a raczej wiele w tych wierszach rozmyślania, tęsknoty i (często niepełnej) rodziny. Można by powiedzieć, że to przewodnik (po) codzienności, z tym że wszystko jest podłączone w łowieckie ultradźwięki.
W tej lirycznej konwencji brakuje mi bohatera typu Forresta Gumpa. Dlaczego? Tekst nabrałyby pewnej frazy muzycznej. Forrest jest równie nieobliczalny jak polifonia. Jestem łowcą łączników wierszy w każdej książce, którą czytam. Tutaj literacki klej jest słabszej konsystencji. A może się mylę, bo gdy czytam:
„Nieprawdziwy portret filozofa
Zadają mu pytania, nie odpowiada. Podchodzą do niego panny i panowie, panie i młodzieńcy.
Odwraca wzrok. Nigdzie nie idzie .
Wybiera nigdzie.
Musicie
- Sami musicie znaleźć. Przyprowadzają do niego dzieci. Wypytuje je o świat”.
Trzymając w ręku inne książki tego spotkania, zadaję sobie pytanie: - Czy pisarz zawsze tak kluczy, tak miesza? Okazuje się, że nie. Jest konsekwentny, ale w obrębie jednego tomu. Czyli: konsekwencja i planowanie. Czyli: odkrywanie nowych planet, nowych ludzkich możliwości i ułomności.
W książce „Miejsce, Spotkania" autor jest jednak bliźniaczy, bo mówi do nas tak:
„Notatki I
Kiedy poeta wdrapuje się po wiersz, często zapomina, albo coś zakłóca jego
postrzeganie, że jedyną nagrodą jest to, po co wychodzi, że nic lepszego go nie czeka”.
A gdyby, może nietrafnie, ale skupić się za słowach „zakłóca” i „nic lepszego” sprowadzić do środowiska rodziny.
Samotny-pustelnik będzie pisał o korzeniach, wodorostach i pędach. Człowiek, który jest członkiem tłumu, wybiera niewielkie skupisko, czyli rodzinę lub przechodniów, sąsiadów i próbuje się z tym tematem zmierzyć i go odtworzyć, chociaż wolałby zniknąć.
I tak:
„[…] Kusiło go pragnienie zniknięcia, dzika pasja przepadnięcia bez śladu. Skakał po plamach
zostawianych na ziemi przez księżyc. Lustro zdarzeń pękało pod stopami języka”.
Bardzo podoba mi się ten fragment z tekstu zatytułowanego „Wejście do pałacu”. Ten wiersz kończy cały tom.
Ale to nie ten wiersz jest mim ulubionym. Nie będę przytaczał go całości, ale podpowiadam: strona 49, tytuł: „Rozmowa telefoniczna”. A kończy się to tak: Zrezygnowałem z dalszego leczenia, powiedziałem im, że już nie mam siły.
- I co teraz będzie?
- Teraz będzie żył”.
Jakby nie patrzeć „radosny smutek”. Maska Saturna?
Maciej Bieszczad pisze dużo, niczym niejaki Mróz. Czytałem obu. Bieszczad powinien tworzyć dalej, a Mróz niech jedzie a długie wakacje, np. do Brazylii.