Oczywiście! Sny.


Starodrzew. Katarzyna Zając. Wydawca: Tomasz Kowalczyk, Lublin, 2024

7/10


W każdej sekundzie naszego życia ktoś pisze wiersz. Albo do szuflady, albo do mediów społecznościowych. Jeśli należysz do mainstreamu to niemal każdy grafomański bohomaz, zostaje okrzyknięty arcydziełem. Tysiące lajków i niepodważalna sława. A gdzieś z boku ludzi piszą i drukują wiersze osobiste, ale nie walczą o miano zwycięzców. Żyją własnym życiem i oddychają jak wciąż młody „Starodrzew” Katarzyny Zając.


Zacznę od tego, co mnie drażni, a zarazem śmieszy w tej książce, to wstęp autorstwa Doroty Chołody. To tekst infantylny i zniechęcający do przeczytania (i obejrzenia) książki Katarzyny Zając.

Poetka jest tu pisane w wielkiej litery, a reszta brzmi jak wypracowanie szkolne. Bawią mnie sformułowania „Ja liryczne” i „Aluzje liryczne” oraz zdania okrutne, ale naprawdę napisane: „Podsumowując, wracamy do pytania: dlaczego zatem starodrzew. Czyżby świadomość końca czegoś, co nadawało sens życia? Co było ostoją dla wartości?”

BEŁKOT lub bla, bla, bla.


„Starodrzew” Katarzyny Zając to naprawdę niezła książka z dobrymi wierszami i pięknymi fotografiami oraz zbędnym wstępem. Ale zostawmy wstęp, zajmijmy się poezją. To liryka odręczna, spisywana po przebudzeniu, by sen nie uciekł i również wtedy, gdy autorka chowa się a drzewami, bo codzienność jest okrutna. Trzeba ratować się wspomnieniami. Widać to m.in. w wierszu „Tłusty czwartek”


„Mówisz, że zaczęła się wojna -


a na moim języku rozpływa się

słodki okruch dzieciństwa

jak pachnący ciastem fartuch babci,


I piołun jej opowieści

i swąd przypalonych ciał,

[…]


Poezja Katarzyny Zając oparta jest o kontrapunkt; melodyjny refren złego i dobrego.

Mam ten tom od kilku miesięcy i zawsze wiedziałem, gdzie leży, a wczoraj, gdy go potrzebowałem, nagle zniknął. W nerwach rzucałem książkami, przewracałem stosy woluminów, a „Starodzew” był ukryty pod laptopem. Przytaczam dykteryjkę, bo podobnie dzieje się w tomie Katarzyny Zając. Autorka czubi się z czytelnikiem, sprowadza go na manowce, by nagle ogłosić; znam drogę powrotną, i to taką na skróty. Na przykład:

„W środku puszczy wyłoni się zielona wyspa,

wybije źródło krystalicznej wody. Czas zatoczy koło:


i rozbiorę się warstwa po warstwie,

[…]


Zapachy, kolory, muzyka, taniec – obowiązkowy czworokąt. Bo gdy czytamy

„umyłam włosy zapachem łąki -

wtarłam w nie rumianek i wrotycz,

deszcz i burzowych chmury [...]”


Wolałbym, chciałbym, pragnąłbym krótszych wierszy, bo gdy Katarzyna Zając się rozpisuj, to jednocześnie popisuje się i umyka sedno przekazu, sentencja jest „zmaganiem umysłowym”, a nie wykrzyknikiem lub wołaczem.

Te wiersze redaktor, jeśli takowy był, powinien skrócić i namówić autorkę do napisania kolejnych z tych okrojonych, ściętych – pociętych.

Te wiersze powinny wyglądać (i mierzyć) jak mój ulubiony utwór tego tomu. A chodzi mi o „Psalm wędrowny”. Oto fragment

[…]

Docieram do miejsc, które każdy musi przejść samotnie.

Trzeba ułożyć skrawki z mijanych krajobrazów i połączyć fastrygą”


Być może się mylę i te przydługie wiersze mają swoją wartość, ale będę się upierał, że cel można osiągnąć jednym zdaniem, jedną strofą, no, chyba że pisze się poematy. Gdy pisze się „przydługo”, czynimy wiersz przegadanym i rozgadanym, czytelnik jest zagubiony w malignie słów. A jednak znalazłem tekst dłuższy, który do mnie i we mnie trafia. To „Pejzaż z czerwienią w tle”. Zaczyna się bardzo obiecująco:

„1.

Pod powiekami rodzi się biała cisza

kiedy płatki śniegu osadzają się na rzęsach.


Wędruję przez opustoszałe, senne miasto,

Słońce jest czerwoną kulą.

Otwieram drzwi, opadam w mroźną biel łóżka.

[…]


Nie ukrywam, że mnie to (bierze) przekonuje. Jak u zegarmistrza każda śrubka na swoim miejscu, autorka (podmiot liryczny bez wątpienia) nawet śni z liryczną dokładnością.

„Sen we śnie” pobudza wyobraźnie, bo ja też (czasami) śnię o zwierzętach. A Katarzyna Zając zaczyna przewrotnie, ale ujmująco i zajmująco:

„Na jawie śnię o koniach – pięknych zwierzętach z równin.


Mój sen utkały mgła i siwiało. Znowu jestem dzieckiem

które wierzy w magiczne opowieści. Źrebak ukryty za drzewami 

patrzy w moje oczu bez lęku, jakbyśmy był sobie równi.

[…]


Jedni powiedzą, że to naiwne i ograne, przepisane przez kalkę, a ja mam takie opinie w d, czyli dokładnie tam.

Mnie „Sen we śnie” urzeka. Nie mam zimnego serca i natury sowizdrzała, by pieklić się nad każdym tekstem w tej niezłej książce.


Jest jeszcze jedno. Zabawa! Często to robię i znowu i znów; kradnąc strofy z poszczególnych utworów, pisze wiersz, który jest „ukryty” w tym tomie.


Kiedy wychodzę o świcie

deszcz i burzowe chmury -

nie ma nagłych rozbłysków.


Wędruję przez obcy las.

Przytulam się do pni.

A jeśli coś zawodzi

to echo kroków tamtej dziewczynki.


Ale poza moją balangą, poza utworami bardzo dobrymi są w tym zbiorze teksty zbędne, zbyteczne, niedorobione. Na przykład: „Światłoczułość”, czy „Śnieżynka”. Nie jest tak, że te teksty są funta kłaków warte, one są po prostu „tylko i aż” do ponownego napisania.

„STARODRZEW” to książka do wielokrotnego użytku, bo to niezła dawka poezji. Nie ukrywam, że jestem miło zaskoczony. 

popularne