Jestem związany z pejzażem
Na wulkanie, Radosław Kobierski. Wydawnictwo Drzazgi, Okoniny 2025
9/10
Na stronie 256. pada takie zdanie: „Intuicja bardzo się przydaje na etapie planowania”. Wyrwane z kontekstu zdanie brzmi jednak jak motto „Na wulkanie”, bo intuicja „człowieka orkiestry” dała efekt piorunujący. Zestaw opowiadań Radosława Kobierskiego, jest dziełem, którego nie wolno przegapić!
Radka Kobierskiego znam od wielu lat. Nigdy się nie spotkaliśmy, a jednak dostrzegam bliskość w naszych działaniach. Zachowując proporcje (na korzyść Radka), fotografujemy, piszemy wiersze, paraliśmy się dziennikarstwem, napisałem prozę, której nikt nie chce wydać, a Kobierskiego wydali nie pierwszy raz i chwała Okoniny, chwała!
„Na wulkanie” to książka o ludziach, których znam, to lista nekrologów, upadków, uniesień, braku uważności, zagubienia a na końcu można by napisać, że przecież życie to „marność nad marnościami”. Nie! Nie, moi drodzy, życie jest piękne. Stare domy, leśne ambony i pisanie Radka jest piękne.
Radka Kobierskiego znam od wielu lat. I miałem od dawna dylemat, co wychodzi mu najlepiej. Znam jego wiersze (publikowane też w TY.TU.L-e), fotografie pełne magi, znam też prozę. „Na wulkanie” przebija wszystko. Naprawdę, to książka, której się nie spodziewałem, której się bałem i w akcie desperacji poprosiłem Wydawnictwo „Drzazgi” o egzemplarz recenzencki. Pierwsze opowiadanie przeczytałem natychmiast, pozostałe czekały tydzień i zarwałem noc i wczesny poranek. Chciało się czytać, chciało się przeżywać.
Zadziwiająca jest konstrukcja tych tekstów, subtelny smutek, który nie jest pisany wprost. Autor zaprasza czytelnika do współpracy. Czytaj, mój drogi, czytaj i myśl!
Pewnego rodzaju kurioza. Zdziwienie i zaskoczenie w finale. Osobliwość i niezwykłość, a jednak moralność fabuły. Bohaterowie to my, lub ludzie, których znamy.
Intuicja czy planowanie?! Chyba coś, pomiędzy co tworzy – stwarza jedność akcji, jedność czasu i jedność miejsca.
Spójrz przez okno. Tam stoi pięć domów. Spójrz na spis treści, tam znajdziesz tytuły pięciu opowiadań. Ludzie z tych domów nawet nie wiedzą, ze Kobierski pisze o nich. Pisze trochę jak Andrzej Stasiuk. Trochę jak Piotr Siemion. I gdzieś w tle jak John Maxwell Coetzee.
Porównania i skojarzenia dopadają mnie z automatu, jednakże Radosław Kobierskie nie napisał „pod kogoś – od kogoś – za kogoś”. Napisał po swojemu, a moje skojarzenia to tylko skrawki, odpryski.
Naj-naj-naj MOCNIEJ porusza mnie w tej prozie wiarygodność. Każda z rozpisanych nowel mogła (może) wydarzyć się naprawdę. Literacka fikcja jak z antologii reportażu. Jednak nie ma tutaj gazetowych kalek. Jest indywidualizm i niezwykle wysoka forma autora. Autora, na którego długo czekaliśmy. Chociaż znalazłem newsa, że Kobierski wraz z Mirosławem Skrzypczykiem w ubiegłym roku w serii „Książki do pisania” popełnił „Lelów” (wydawnictwo Austeria). Muszę „to” zdobyć, bo bardzo lubię ten cykl.
Po przeczytaniu nowych opowiadań należałoby autora oskarżyć o lenistwo, bo z takim piórem, z takim talentem co rok, dwa powinien publikować nowości z doskonałego widzenia, słuchu, głowy, serca, jestestwa. Nie chcę, by Kobierski stał się Mrozem i uprawiał grafomańską masówkę, ale i tak Kobierski powinien częściej i więcej pokazywać światu jak ten świat widzi, tym bardziej że operuje świetną polszczyzną.
Bo czarno na białym widać, że Radek Kobierski ma sporo do powiedzenia, bo ma wyostrzony wzrok, słuch i węch. Niezaprzeczalne jest jedno: - takie książki powinny być fundamentem polskiej literatury, a nie to, co opuszcza większość polskich drukarń. Budzi mój gniew, że romansidła, kryminały są „produkowane” na masową skalę, a autorzy, którzy w sposób inteligenty chcą opowiadać, muszą się prosić, muszą wręcz żebrać, a potem okazuje się, że książka znalazła odbiorców i trzeba robić dodruk. Przykładem jest „Klekot tysięcy patyków” Jarosława Maślanka.
I zastanawiam się, czy gdyby nie dobre relacje Kobierskiego z szefostwem Wydawnictwa „Drzazgi”, to w ogóle trafiłby do nas zbiór „Na wulkanie”.
Najpierw dopasowałem tytuł książki do drugiego opowiadania. Zadanie proste, bo ten tekst ma taki znacznik, ale po zakończeniu czytania, doszedłem do wniosku, że każdy tekst tek książki jest (po prostu) na wulkanie. Zmienia się scenografia, występują inni aktorzy, ale scenarzysta i reżyser jest jeden: Radosław Kobierski.
Początkowo wydaje się, że autor buduje coś na piasku i z piasku, że nie ma podstaw, budulca. Ale to wrażenie kilkusekundowe. Szybko okazuje się, że należy połączyć kropki, trochę wygimnastykować mózg i mamy odyseję literacką, lub inaczej ujmując – robinsonadę.
W „Nocy” Andrzeja Stasiuka jest takie zdanie: „Wolałbyś pewnie, że dusza była chłopem” i tak się stało, bo u Kobierskiego jest kobiet bez liku, ale dusza rzeczywiście jest chłopem.
W „Na wulkanie” jest zdanie, którego nauczyłem się na pamięć, bo dotyczy mnie: „Kawa, papieros, widok za oknem, ślady po wysadzonych krzewach”. Wszystko się zgadza, tylko że ja do kawy połykam garść tabletek. I jeszcze jedno fraza dotyczy widoków kobiety, jednak będę się upierał, że dusza tej książce jest chłopem. Tytuł jest trafiony, ale używając kolejnej ściągi, nazwałbym ją „Niezabliźniony świat” (Ryszard Krynicki, Universitas, Kraków 2022).
Byłem (tylko) raz Glasgow (na meczu piłkarskim) i upiłem się strasznie. Nie spamiętałem adresu znajomych i łaziłem tak długo po mieście, aż (prawie) wytrzeźwiałem. „Na końcu świata jest tunel”, akcja opowiadania dotyczy także Glasgow. A moje wspomnienie cytuję dlatego, że ten tytuł i ja łażący po Glasgow... jak w mordę strzelił.
Jestem bardzo ciekawy, czy jurorzy i nominujący książki do najważniejszych nagród zauważą „Na wulkanie”? Jeśli od lat pomija się jednego z wybitnych polskich pisarzy (Wita Szostaka), to obawiam się, że Kobierski ma niewielkie szanse, a to zakrawa na sabotaż. Lista pomijanych książek w Gdyni i Warszawie jest coraz dłuższa. Dlatego jedynym obiektywnym konkursem jest Angelus. I tam musi znaleźć się "Na wulkanie".