Dojrzałe światło


Przejrzyste źródło. David Bosc, 104 strony. Tłumaczenie: Jacek Giszczak. (Oficyna Literacka Noir sur Blanc, 2015)

- Czy nalejesz mi wina? - takim pytaniem można by zacząć czytanie tej książki. Pytaniem skierowanym do kogoś bliskiego albo do przejrzystego źródła, lustra. A w tle dobiegający gorąc języków ognia z kominka. 
Taki wstęp podpowiada, że obędzie się bez zgrzytów zębami, że będzie spokojna opowieść, na spokojny wieczór. (Osobiście powieść Bosc'a przeczytałem bez sączenia alkoholu, minionej nocy między godziną drugą a 4.37, przy ledwie migocącym się świetle żarówki 60 W).
Spokój tej powieści może usypiać, ale potrafi także zainteresować i wciągnąć.
To druga książka Davida Bosc'a, która przeczytałem w ostatnim czasie. "Umrzeć, a potem wskoczyć na konia" oraz "Przejrzyste źródło" mają wspólny rdzeń literackiego kręgosłupa. Te powieści, to nic innego jak "fikcyjne biografie" ludzi prawdziwych-rzeczywistych.
Pisarzowi starczy skrawek notatki, zostawionej na restauracyjnej serwecie lub fragmenty prasowej wzmianki, pamiętnikowego zawodzenia. Z tych strzępów układa całą opowieść. (Są nasiona, wyrośnie książka).
Czasami jednak karleje.
Bo tym razem ten manewr w pewien sposób sprawia czytelnikowi zawód. Opowieść zaczyna się od przywołania historii G. Courbeta. Malarz i głośny przeciwnik koncepcji artystycznej "kolumny" na placu Vendome staje się wrogiem tłumu/ów. Ucieka. I trop (dla pościgu) się urywa. Nie ma zgłębiania historii, pogłębiania źródeł. Fakty bardzo szybko zastępuje fikcja oraz ujmujące opisy przyrody i ludzkich przywar.
Tak jak w "Umrzeć, a potem", tak i tu w "Źródle" proza jest tylko sposobem wyrażenia poezji tkwiącej w pomysłach na opowiedzenie tych historii. Autor robi jednak to umiejętnie i z przekonaniem. (Wypada wspomnieć, że ta króciutka powieść znalazła się - w 2014 roku - na liście najważniejszej francuskiej nagrody literackiej - tak! -: Nagrody Goncourtów i zdobyła główny laur Prix Suisse.)

Plastyczność języka, giętkość fraz - to są ślady pisarstwa Bosc'a. Czytelnicza, terenowa zabawa w podchody przynosi frajdę. Odnalezienie wyimaginowanych historii z życia G. Courbeta ma swoją  siłę. Ta powieść jest - bez wątpienia - bardzo malarska. Oto (doskonały) przykład: 

"Kobieta za chwilę zanurzy się w rzecznej wodzie. Podtrzymują je dwie inne kobiety, jedna wyżej, ubrana, druga, siedząc nago na skale, towarzyszą jej i sprowadzają w dół".

Posłużyłem się tymi kilkoma zdaniami, bo (akurat) naprawdę jest to opisowa charakterystyka obrazu, ale w innych segmentach tej powieści - doświadczamy też malowania słowem.
Pojawił się we mnie taki moment, wręcz fragment, ale przytoczę swoje skojarzenia. Wprawdzie akcja toczy w Szwajcarii, to styl i takie, a nie inne rzemiosło - pozwala mi przywołać "Czerwone i czarne" Stendhala. Wiem, że w przytoczonym arcydziele - lejtmotywem są ograniczenia, konwenanse utrudniające w rozwoju "związku", rozwoju "miłości". Ale w mini-powieści młodszego z Francuzów też mamy do czynienia z ograniczeniami oraz zmaganiami się z poprawnością polityczną.Odkrywamy wnętrze bohatera. Pokazywał je światu na obrazach, dzięki tej prozie wiemy także coś innego, cenniejszego: jakim był człowiekiem. 

Szwajcaria, neutralna kraina - jak się okazuje - od dawna była azylem dla tych, których usunięto z szeregu, których - wystawiono poza nawias. Ale w tej powieści  jest tylko pejzażem opowiadanej historii. Bosc zagląda i przygląda się temu co siedzi w duszy głównego bohatera i spotykanych przypadkowo statystów. 
To co dla współczesnych historyków stanowi zagadkę, pisarz w umiejętny sposób "odkrywa" ostatnie lata malarza Courbeta. I tak: powstają portrety, dialogi, opisy, fantasmagorie. A całość okraszona pysznymi frazami - jak ta - tytułowa tego tekstu: "Dojrzałe światło". 
Światło niemal dla każdego artysty ma niebywałe znaczenie. Ten "blask dojrzałego światła" ma nie tylko wpływ na powstające obrazy, na planowane fotografie, ale i rzeźbiarz, i pisarz tworzą dosadniej i wyraziście w świetle, a nie w mroku.
Posłuchajcie, przeczytajcie:

" Słońce skryło się za starym zamkiem i  pejzaż nasycił się błękitem. Złoto z nieba igrało na górskich grzbietach. Z oddali widać było na jeziorze skórę wielkiej ryby, smażonej na patelni. W nagle w ciemniejszej wodzie ciała kąpiących się ludzi wydawały się wyzwolone, tak swobodne i bezbronne jak ciała dzikich zwierząt. (...)"

Oczywiście jest to zasługa pisarza, to on - współtworzył w dojrzałym świetle - tak dosadnie piękne, lecz nie naiwne opisy. Ktoś może uznać takie pisanie za staromodne. Że temu pisaniu brakuje wigoru i pisarz (przez to) gubi tempo. To zarzuty łatwe do obalenia.
Podobnie jak we wcześniej przeczytanej  powieści tego autora, jestem uwiedziony jego sprytem wyobraźni.
David Bosc w przejrzysty sposób pobudza zarówno swoją-pisarską, ale i naszą czytelniczą - wyobraźnię. Fantazjujemy igrając z życiem, tym realnym, i tym przyśnionym, wyobrażonym. Igraszka warta konsekwencji. Bo czuć zapach ciała i barwy Szwajcarii.
Nota:8/10


popularne