Pisarski horoskop

Pisarz rodzinny, Gregoire Delacourt, 200 stron. Przełożył: Krzysztof Umiński (Drzewo Babel, 2012).

    Lista moich zachcianek, Na pierwszy rzut oka i teraz Pisarz rodzinny. 
W moim czytaniu nie ma porządku, regularności, ale jest pragnienie rozmowy. Po książkach Delacourt'a, po ich wchłonięciu-pochłonięciu, chce się gadać. Mówić, być słuchanym i samemu słuchać.
Brak rozmowy wstrzymuje bicie serca. Bez dialogu nie ma szans na porozumienie. Rozmowy nie zastąpią komunikaty wysyłane przez Facebooka. Wymiana słów, to wymiana myśli. Specyficzny kantor, gdzie w cenie zawsze będzie dobra wola i empatia. To one nadają właściwe tempo rozmowie.
Gdy kwiat usycha, to brakowało mu wody i słońca.
Gdy człowiek marnieje i tkwi w szczelinach depresji, oznacza to - że brakowało mu rozmowy.

Gregoire Delacourt z dystansem podchodzi do swoich bohaterów, pejzażu powieści i wreszcie - w stosunku do siebie. 
Te cechy umożliwiają pisarzowi - czytelnika rozbawić, zainteresować, pobudzić do refleksji. Jego książki są wynikiem rozmów. Rozmów, które autor przeprowadził przed lustrem oraz z otaczającymi go kobietami, mężczyznami, dziećmi.
Niby jest śmiesznie, to dlaczego mój egzemplarz "Pisarza rodzinnego" jest zalany łzami, kawą, słoną wodą i krwią? Bo rozmawiałem -wyłącznie/ t y l k o- ze sobą. Wspominałem paradoksy moich miłości, piłem kawę z dużą ilością mleka, bawiłem się okrętem zamkniętym w morskiej wodzie, zabutelkowanym przez plażowego handlarza. A potem ostrzyłem ołówek, nożem. Rozciąłem naskórek na stronie 88:

"Rozstaliśmy się bez prawdziwego rozstania, żyliśmy razem, nie będąc razem".
To zdanie jest teraz podkreślone na czerwono i stanowi osobisty cyrograf wyobrażeń i tkwiących we mnie potrzeb. Cichnę z braku słuchu. Bo nikt - na głos - nie zajmuje mnie swoimi opowieściami. Wytrącony wracam do lektury, strona 96:

"Człowiek odzyskuje zdrowie. Pod warunkiem, że tak postanowi."
Od dzieciaka byłem chorowity. Zawsze gorączka, niekiedy taka 41'C - zagrażająca życiu. Ukąszenia najpierw kleszczy i pszczół, później kobiet. Połykałem garście tabletek, popijane octem (by dodać próbie boski charakter). Pewnej nocy (sporo dzieje się ze mną nocami) podjąłem decyzję: - spróbuję żyć, bez udawania, ale... Żyć na próbę i podszedłem do egzaminu z własnej zabawy słowem. Zaczęło się: wiersze, słuchowiska, dramaty, opowiadania, poematy, haiku, proza i ryciny na korze napotkanych drzew.
Stałem się/okazałem się "rodzinnym pisarzem" mojego rodu. Niektórzy szukali zastępstwa, ale tylko mój talent doceniali członkowie licznych jury. Zatem obsmarowywałem matkę, ojca, babkę, braci, pociotków i kobiety, które mnie wielbiły, bo kłamały i w efekcie zdradzały z "pierwszym lepszym pętakiemi".
Mogę zaakceptować porażkę, ale nie godzę się na brak próby.
Więc inni robią ze mnie pośmiewisko, więc przegrywam, ale próbuję, popełniam błędy, ale próbuję. Wciąż rozmawiam. Często sam ze sobą. Wciąż piszę. Często o samym sobie. Próbuję próbując podejmować próby.
Dziwny ten świat: kłamstwa są w wyższej cenie niż szczerość.

W Pisarzu rodzinnym nie tylko proces pisania ma swoją właściwą renomę. Czytanie i kupowanie książek stają się stałym elementem zachowań. Każda wizyta tu i tam, to nowa książka. Niemal każdy wieczór ówdzie, to pożeranie słów całym sobą, przy gorącu kominka.
Atmosfera jest delikatna, ale nastrój bywa różny. Zwykły powiew złego słowa oznacza amplitudę emocji. Pisarz (rodzinny) opisuje to z pozycji obserwatora. Nic nie jest zatem dosłowne, wszystko, to tylko spostrzeżenia.

II
w pomarszczonych palcach zepsuta zabawka kikut papierosa 
w oczach długometrażowy film z naszej ulicy
Hanna Dikta, Welcome (fragment)

Zabawki to myśli i słowa zapisane, ale i porozrzucane. Psują się po czasie, fermentują, gniją, nie nadają się do użytku. Przeszłe wyznania miłości blakną wobec zachcianek poznania i rozpoznania nowych terytoriów. Myśli więdną lub z przerzutem nowotworu lądują na chirurgicznym stole. Ktoś wycina nam wspomnienia, pragnienia, obietnice. Pozbawiamy się systemu obronnego w imię zdrady, z chęci zwiedzania nowych krain, z innymi "przybyszami".

Wszystko ma swój czas, także koniec. Ale czy ciąża może trwać trzynaście miesięcy. Jeżeli kobieta mówi, że spodziewa się dziecka, to niektórzy niepotrzebnie przywiązują wagę do daty. W Pisarzu rodzinnym tamtego ranka, w mieście rozpaczy - czyli także obecnie moim mieście - przyszła na świat Matylda. A kto narodzi się z mojego oczekiwania, z mojego rozżalenia, użalania (się)? Czy sam muszę powołać piórem, klawiaturą - kogoś do życia? Realni homo sapiens dali mi kosza, wyrzucili do śmietnika, rzucili za trzy punkty (do kosza, plus rzuty osobiste, każdy liczony po punkcie).

Strona 125:
"Radość, powiadają, nigdy nie chodzi w pojedynkę; podobnie nieszczęścia: zawsze zjawiają się całą bandą."
Tak to prawda. Jako ofiara bandy, czekam na chodzącą radość. Tymczasem; strona 192:
"Na zewnątrz, na parkingu, zapaliłem papierosa. Drżały mi palce. Dziewczyna siedząca na samochodzie popatrzyła na mnie i zamachała. Odmachałem i podszedłem bliżej. Wszystko było w niej piękne. Jej twarz. Jej spojrzenie. Jej usta (...)".
Dalej... Co dalej? Jak dalej?
Tego jeszcze nie wiem. Bo czy rolą pisarza jest układanie horoskopu własnego życia. Czy można napisać wiarygodną historię swoją i rodziny (utraconej, potrąconej, wytrąconej, zatraconej), wyzbywając się emocji?
Nie wiem.
Nota: 8,5/10


popularne