Chodź, wyprowadzimy psa. Chodź, naprowadzimy siebie...
Dużo
drobnych. Karina Caban. Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac
Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2022
Dużo.
Naprawdę „Dużo drobnych”. Książkę, którą wypatrzyłem
jakby przypadkiem, a potem zostałem trafiony, pokonany! Łażę
rankiem po ciemnym Wrocławiu i gadam poezją Caban, do psów i ich
poddanych „człowieków”.
Karina Caban i jej w-s-z-y-s-t-k-o:
„Teraz
posłuchaj. Idę na spacer z psami. Kochają mnie bezgranicznie,
nawet taką: pustą i milczącą. Już czują, że nie wrócimy. Ani
do rozmów, ani do domu. […] Rozbijemy z psami namiot na łące.
Albo rozbijemy się. Obojętnie”.
Karina Caban i
jej ś-w-i-a-t-ł-o:
„P e ł n i
a”
Prawie codziennie rano wysyłam Justynie
nowy
wiersz. Grozi mi, że kiedyś
o tym napisze.
Dzisiaj
jej obiecałam: niedługo będzie
lato, niedługo będziemy
szczęśliwe.
Żadna z nas w to jednak nie wierzy.
W
dodatku lękamy się o siebie.
Wczoraj dotknął nas
księżyc.
Karina Caban i jej psy, jej „ciągły ruch”,
jej „korespondencja”.
Żeby przestać mówić sloganami,
powiem tak: tom „Dużo drobnych” to kawał-ek dobrej
poezji.
Nurtującej, świrującej, obejmującej w ramiona. „I
jeszcze zapytam przy okazji: Kiedy widziała pani ostatnio
prawdziwych kolędników?”.
W tej książce rodzą się idee, powstają przyjaźnie, są
pomysły. Są farby w sprayu… Jest Przewidywanie – Organizacja –
Mobilizacja. Jest nostalgiczna KOMBINACJA!
Rację ma Bronisław
Maj, pisząc: Świat niepokojący, mocno istniejący, ale jakby w
miniaturze, „w skrócie” czy – „streszczeniu”. Sprowadzony
do tych zaledwie kilku, nazwanych wprost, po imieniu –
najwyrazistszych (najistotniejszych?) elementów. To są te
najmocniejsze światła owego kosmosu. Wszakże wiemy – i w tym
przejawia się znamienna oryginalność poezji Kariny Caban – że,
niejako „w tle”, równie mocno istnieją inne, te niklej
świecące, trudniej przeto dostrzegalne światełka. Istnieją in
my mind’s eyes, ale i – co najważniejsze tu i poetycko
ciekawe – jakby między wierszami, niewypowiedziane i nienazwane
wprost.
A teraz to:
„R ó w n a
j o d d e c h, k o c h a n a,
i nie myśl
tylko o sobie”
Nocą dom jest bardziej niespokojny.
Pies
umiera drugą dobę, choć jeszcze
wierzymy z synem, że nam się
wydaje.
Że przecież zdrowieje, że za chwilę
wstanie,
otrzepie się z wilgoci i dołączy do majówki
naszego
życia.
Na zewnątrz dzik rozdziera ziemię.
A ona
pęka i chce go pożreć.
Gdyby rozdrobnić ten utwór na
„drobne”, to mamy leitmotiv całej książki!
Nie tylko, że
relacja, że zwierzęta, że syn. Ale dlatego, że
„rozdzieranie”, dlatego, że „pożeranie”!
Jak można
przypuszczać podmiot liryczny, jest wieloraki, ale nie jest
obojnakiem. To nie powietrze, to nie ogień, to nie woda. To ludzie,
to zwierzęta, to urażona DUMA! (i to w debiucie!)
Zwichrowana
Duma – pozwala całość trzymać w pionie, dlatego nie mamy
wierszy płaczliwych, lecz poezję smutną, ale odpowiedzialną za…
słowa i czyny!
Wpadłem na to dzisiaj rano, o świcie, na
spacerze, gdy wokół psy prowadziły na smyczach zasapanych
„człowieków”.
Wpadłem na to i będę się tego
trzymał.
Poezja „Dużo drobnych” jest bliźniacza z poezją
Juliana Tuwima. Na przykład w taki sposób:
„I
tłum na ulice wylegnie, Z kątów wypłynie, z nor wybiegnie
Świętować wiosną w mieście, Świętować jurne święto”.
(Z
wiersza „Wiosna”)
Może „Wiosna” u Tuwima jest
bardziej „po mordzie”, a Caban pisze „po twarzy”. Ale jedno
i drugie pokazuje obłudę otoczenia.
Tylko psy nie są jak
Dulska jak ludzie-szczury…
Ale koniec z
domysłami i moimi wywodami. Wróćmy (naprawdę) do książki „Dużo
drobnych”.
Karina Caban dlatego mnie ujęła, tzn.
jej pisarstwo, bo:
1. między wersami schowała
metafizykę;
2. ukryła/odkryła codzienność, która nie tylko jest
prozą;
3. wypowiada się z powierzchowną dykcją, która
jednak jest konkretna i momentami zbyt przesadna;
4. przypomina
innym poetkom i poetom, że w rzeczach błahych jest „cały
świat”;
5. kobieca perspektywa jest ostra jak brzytwa i nie
są to „ciepłe kluchy”;
6. tonacja wierszy to „ruiny
istnienia”, a zrazem budowle, którym nie grozi katastrofa;
7.
„Metafizyczność jest tutaj sprzęgnięta ze sprawami
egzystencjalnymi, a nadto poszerzona” o osobisty opis relacji z
przyjaciółką (wymyśloną?!), ze zwierzętami… z troską wobec
„syna”.
Pasuje mi zatem to:
„Zapewne —
poezja nie znaczy wiele w historii świata; niewątpliwie — nie
potrafi przeszkodzić szybkiemu umieraniu. Może jednak swym głosem
ocalać to, co kruche. Być znakiem człowieka „między
przepaściami”. Widomym znakiem, że się było, czuło, kochało,
cierpiało, śmiało”.
(Marian Kisiel, „Ruiny istnienia.
Szkice o poetach mniej obecnych”, Wydawnictwo Uniwersytetu
Śląskiego, Katowice 2013)
Pasuje mi zatem
to:
: „Poezja jest sztuką rytmu":
Odpowiada
mi również ten utwór:
„To debiut bezkompromisowy i mocny,
ale też przy tym czuły. Praca w języku miejscami podrażnia
czytelniczy nerw i wspaniale – jest to pobudzające i
twórcze. To książka, która trzyma blisko życia, blisko ciała,
blisko tego, co pulsuje”.
(Małgorzata Lebda)
Nie mogę zapomnieć o Tym:
„Jedenasty”
Przyszłam
pod drzwi jak dzieci w Halloween albo kolędnicy.
Nie
wiedziałeś, co zrobić – tego się nigdy nie wie,
ja nie
wiem – więc udawałeś, że śpisz.
Albo lepiej – że w
ogóle nie przyszłam.
Napisałeś o tym wiersz bez rymów.
Albo
to:
Napisałem wyżej, że idąc rano w miasto, gdy jeszcze
ciemno depresyjnie w chuj, dopadło mnie skojarzenie z Julianem
Tuwimem.
Ale przecież ja codziennie chadzam po Wrocławiu
z kubkiem kawy o fajkami, a wiersze Kariny Caban czytam nie od
wczoraj. Dlatego – przypomniałem sobie – wcześniej połączyłem
Ją i Jej poezyje z tym, co i jak pisał
Stanisław Barańczak!
O, tak!
Przykładowo:
„Naprawdę
szyba nie jest
podziałem, ale sama
z własnego wnętrza
zieje
wąską, głęboką jamą”.
Mógłbym z
„Dziennika Porannego” Barańczaka cytować garściami, wagonami,
tankowcami. Ale zbytek to. Natomiast, gdy nałożę wiersze
(właśnie) Barańczaka na utwory Karina Caban i okraszę to szczyptą
pisania Tuwima, to mam jasny, jaśniejszy obraz – zamazanego
świata.
A teraz TO:
„Wydech”
Suka
usnęła obok mojej gołej, lewej
stopy. Wypuszcza nosem
powietrze
i jego chłód głaszcze mi piętę.
Ten
oddech dodaje powagi tej bezpiecznej
psiej sytuacji, w której
się znalazłyśmy.
Czujesz go, prawda, czujesz?
Wspaniały,
zajebisty wiersz Kariny Caban nakazał mi przywołać jeszcze Marka
Bieńczyka!
BO:
„Melancholia to coś więcej
niż depresja niż psychologiczno-medyczne określenie
jednostki chorobowej. To cała kultura, imperium sensów i znaków
pokrywające się niemalże z całą historią ludzkości od
początków cywilizacji po czas
obecny”.
(https://culture.pl/pl/dzielo/marek-bienczyk-melancholia-o-tych-co-nigdy-nie-odnajda-straty)
Nic
nie musicie. I tak dokonujecie głupich wyborów, ale w międzyczasie
powinniście sięgnąć po garść drobnych, po „Dużo
drobnych”!
8,5/10