Filmowy kursor czasu
Średni
współczynnik szczęścia. David Machado. Tłumaczenie
Wojciech Charchalis. Wydawnictwo Wyszukane, Warszawa
2020
Zarzut,
z którym się spotykam, jest taki, że częściej piszę o sobie niż
o książkach, które czytam.
Zarzut
ten mnie mierzi i śmieszy. Bo czytając, bo pisząc „zjadam
papryczkę chili” i doznaję ekspiacji. Ostro
wchodzę w fabułę, całym sobą…
„Średni
współczynnik szczęścia” to książka
o mnie, zatem ZNOWU będę numerem jeden w tej opowieści.
Gdy
człek traci wszystko. Gdy był na piedestale, a spadł na pysk. Gdy
„wymyślony” przyjaciel staje się formą terapii. Gdy mój kraj
przejęli szubrawcy. Gdy w pustych czterech ścianach
słychać jedynie
skowyt
i ryk.
„Średni
współczynnik szczęścia” to epika napisana z humorem, z filmowym
sznytem i zmusza (pośrednio)
do pozytywnego myślenia, które wydaje się odległym
wspomnieniem.
„Średni
współczynnik szczęścia” to książka drogi, gdzie koniunktura
losów głównego bohatera zlewa się z otoczeniem.
Depresja
skonsolidowana ze światem zewnętrznym.
Książka
została wyróżniona w 2015 roku Nagrodą Literacką Unii
Europejskiej. Dwa lata później na jej podstawie nakręcono film.
(Ja)
Książkę
pożarłem dopiero w ubiegłym tygodniu.
Lekturze
towarzyszył śmiech przez łzy.
W
pewnym momencie narracji pada fraza „kursor czasu”. Przywiązałem
się do tych słów. Nazwałem tak tekst, bo kursor, za którym
podążałem podczas czytania, wciągał mnie, ale irytował. Bo zbyt
bardzo utożsamiłem się z głównym bohaterem, który w pewnym
momencie zaczyna „ogarniać świat”. Zazdrościłem mu odwagi.
Rosła we mnie antypatia… Ale –
co
ważne – sam pomysł na książkę coraz bardziej mnie
przekonywał!
A
w skrócie piszą o tym tak:
„Daniel
miał dobry plan na życie. Wszystko było w nim dokładnie
przemyślane i realizowane – osobisty rozwój, praca, rodzina.
Sytuacja uległa drastycznej zmianie, kiedy biuro podróży, w którym
pracował przez osiemnaście lat, zbankrutowało. W jednej chwili
został bez pracy, sam, w pustym mieszkaniu, z mnóstwem czasu do
przemyśleń. Walcząc z depresją, rozpaczliwie próbuje odzyskać
swoje dawne życie. Stara się zrozumieć, co się właściwie stało,
prowadząc niekończący się monolog-rozmowę z nieobecnym
przyjacielem, któremu wykrzykuje całą swoją frustrację i
wściekłość. Czy szalona podróż z Lizbony do Genewy przyniesie
ukojenie?
Średni
współczynnik szczęścia to szczególna powieść drogi, jej
bohaterowie próbują oswoić nieprzyjazny świat, szukają nadziei,
optymizmu i poczucia bezpieczeństwa w trudnych i łamiących serce
czasach. David Machado łącząc
ich losy z kryzysem trapiącym Portugalię, stawia pytania o ludzką
kondycję i jakość spuścizny pozostawionej przyszłym pokoleniom.
Jak będzie wyglądać przyszłość, zdaje się pytać, kiedy nasze
Dzisiaj legło w gruzach?”.
Bardzo
razi mnie zdanie: „David Machado łącząc
ich losy z kryzysem trapiącym Portugalię, stawia pytania o ludzką
kondycję i jakość spuścizny pozostawionej przyszłym pokoleniom”.
Dawno nie czytałem większej „pierdoły”. To jest
bełkot!
David Machado napisał
książkę „z jajem”, którą czyta się szybko dlatego, że nie
jest kombinacją tanich chwytów, lecz opowieścią wprost.
Są
momenty, że czytelnik (ja) chwyta za telefon i dzwoni do znajomego,
by przeczytać mu fragmenty książki, bo takie to dobre i
wiarygodne.
A
strona 84. jest
najlepszym odłamkiem prozy w ogóle.
Zapis
filmu. Klatka po klatce. Zapis widoku z okna? Rejestracja minut.
Chwytanie czasu. Próba odtworzenia wtedy, gdy „Jeden z dzieciaków
o 8.00 krzyczy »Wypierdalaj chuju«.
A następnie o godzinie 8.05 „samochód uderza w tył
furgonetki”.
„Ludzka
Kondycja” – jest zapisem rozwarstwienia jednego człowieka, który
miota się w świecie, którego nie potrafi pojąć, bo wcześniej
nie dostrzegał jak ta „europejska kraina”, jest urządzona.
Gdy
życie wywraca się nam o 180 stopni, wtedy nie tylko dopada nas
depresja, ale szarzyzna życia. Nie tak dawno jeszcze kolorowa niczym
tęcza.
W
opowieści padają nazwy: Szwajcaria, Portugalia. I jest opis
zwyrodnienia, rozpis głupoty.
Jednak – nie wiem dlaczego – czytając, bezwzględnie, czułem
francuski klimat.
Przywoływałem
w pamięci nazwiska reżyserów i filmów, które obejrzałem w
ostatnich latach. I dystans, i pewnego rodzaju parodia. Plan. Cięcia
kadrów. Dialogi.
Gdy
zakładają stronę w internecie, która ma zgromadzić ludzi, którzy
potrzebują pomocy i chcą pomagać. I mizerny efekt tego działania.
A potem filmiki zamieszczane w sieci.
Czarny
humor? Wyśmienity komizm.
Łatwo
zekranizować taką historię. Filmowa powieść realistyczna i
naturalistyczna zarazem.
A
wszystko to zasługa JĘZYKA. W POLSKIM TŁUMACZENIU czyta się to
wyśmienicie.
I
co z tego, że „literatura posługuje się językiem literackim,
który jest nadbudowany nad językiem naturalnym i kieruje się
swoistymi prawami regulowanymi przez normy gramatyczne,
morfologiczne, składniowe, kompozycyjne” (Anita Has-Tokarz), skoro
tutaj całość opisu ewoluuje i pozwala na szybką
adaptację.
Zerknijmy
na stronę 153.
:
„Kurwa
Wiem,
Przykro mi Almodovar.
GŁOS
1 (dzieciaka, który filmował): „Uwaga”.
Mężczyzna
chrząknął i wyciągnął się w stronę dzieciaka, który stał
nieruchomo, patrzył na niego. Wyglądało to, jak zły
film o zombies”.
To
urywek, to fragment wyrwany z kontekstu, ale pokazuje jednoznacznie,
jak bardzo jest to filmowe!
Nie
mogę jednak zapomnieć o istocie tej epiki. A jest nią opis faceta
sparaliżowanego przez los. Człowieka, który żył dobrze, z dnia
na dzień, aż nagle wpadł w martwy punkt. Wdepnął w
życiowe
gówno”.
„Nie
ma literatury, która obywa się całkowicie bez obrazów”. A tutaj
obrazy to kadry filmowe. Opis, zapis depresyjnego, ale i ironicznego
świata człowieka rozwarstwionego.
Wszystko
naraz: „wstyd, poczucie winy, zażenowanie, rozpacz,
ból”.
„Osamotnienie,
obniżenie poczucia własnej wartości i całkowita niemoc
towarzyszące depresji, mogą stać się przyczyną
samounicestwienia”.
A
nasz bohater całą sprawę zagaduje, cały problem zaklina i go
przeklina.
Obrazoburcze
wtręty są w pełni zrozumiałe. Pasują do konwencji. Obyczajowo –
mentalna klęska społeczeństwa kontra depresja jednego
człowieka.
David Machado siadając
do pisania, musiał zapisać na kartce „słowa kluczowe: Emocje,
człowiek, depresja, sfera życia”. I wokół tych dogmatów
napisał historię otaczającej nas uczuciowej tandety i szmiry.
Opisał człowieka zaburzonego, wytrąconego, zwichrowanego. Rozpisał
żal i popularność fałszywych bożków.
A
jednak w tym tumulcie, w tej malignie jest porządek. Literacka
dyscyplina ironisty. Zamiast pokrętnych wywodów mamy sceny wyraźne
lub z lubością przerysowane.
Gdy
czytelnik (ja) czyta tę książkę, to rechocze, a jednocześnie
łka.
Mieszalnia
uczuć i odczuć!
Literatura
popularna, która zawzięcie podejmuje opisanie
funkcjonowania bio-psycho-społeczne człowieka.
Czytajcie,
nawet jeśli jesteście w depresji (jak ja). Ta książka pobudza,
wybudza, rozbudza.
8/10