Samoloty z zapisanego papieru



Pustko. Maciej Bobula. Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2022.

Premiera!
Jutro (w Literackim Podcaście Jarka Holdena) będę czytał wiersze z tomu „Pustko”.
I właśnie zacznijmy od czytania.
Maciej Bobula w tym tygodniu odczytywał swoje utwory we wrocławskiej „Prozie”. Słuchałem i byłem zdumiony. Odtwarzałem kilkakrotnie to nagranie, które oglądałem „na żywo”. Autor czyta łatwo, szybko, ze wspaniałą dykcją.
Nic mi tu nie pasuje.

Bo wiersze, które nam sprzedaje, wymagają sylabizowania, spokoju, pewnej nieporadności.
Bo są to teksty żałobne. Miłoszowe, Leśmianowe, Różewiczowskie.
Bo są to
znamienite poezyje Macieja Bobuli.
„Pustko” wydane z pietyzmem, w kartonowej okładce, całe pomazane jak zeszyt dzieciaka, jak pamiętnik samotnika – sromotnika.

Premiera!

Dedykacja wspomina o zmarłych babciach autora; o Irenie i Marii. Ale nie tylko one odeszły. W zbiorze znajdziemy więcej opłakiwanych obumarłych.
Ci, którzy kupili i zjedli cyjanek. Ci wbici na pal. I inni polegli w samotności i depresji.

Zapomniani. Zasypani.

I  Ci co Zapleśnieli.

Macieja Bobuli nie znam osobiście, a czytam go do dawna. Robię to z premedytacją. Doszukuję się w nim - mężczyźnie (może na siłę) pokrewieństwa. Traktuję poetę za „brata-łatę”. Za (powtórzenie) samotnika-sromotnika, któremu tylko dzieci i zwierzęta ufają.
Różnica jest prozaiczna, a nie poetycka. On jakoś życie ułożył, ja je wciąż rozgrzebuję…

Pustko” jest tomem bezkonkurencyjnym w dołowaniu się i rozładowywaniu się. I jak nadmieniono w dyskusji, której słuchałem, wreszcie nadchodzi „wiosna”, ale jakaś mizerna, niezdecydowana, płocha.

Pustko” jest książką żałobną! Ale i żartobliwą w swojej powłoce. Pewnie dlatego dopadły mnie (podczas czytania ) te frazy:

Kiedy las od ukąszeń zmór drzewnych pożółciał,
Śnigrobek, błękitnawo zapatrzony w paproć -
Wędrownie
 się zazłocił - z dali w dal - po dwakroć,
Aż się wsnuł do krainy półduchów i półciał.”
(fragment „Śnigrobek”, Bolesław Leśmian)

W czasach wojny, pandemii, klimatycznego zlekceważenia, śmierci ukochanych babć; Maciej Bobula popełnia tom pełen wariacji na temat opuszczenia, rozpuszczenia i zapuszczenia.
Autor z premedytacją bawi się konwencjami i stylami. Raz Czesław Miłosz, innym razem Tadeusz Różewicz, wreszcie Bolesław Leśmian.
Ale znalazłem też bezpośredniość Ewy Lipskiej. Np. w wierszu „Czwarta lekcja historii, 2000”.
Tekst jest publicystyczny z nagłą, trafną puentą. Tak zresztą dzieje w każdym utworze z cyklu „lekcja historii”.
Autor wyjmuje z książek i gazet fakty, dołącza własne lub podpatrzone czynności i tworzy mikro-listy, mikro-przesłania.

Samoloty z zapisanego papieru.


Z tej zabawy najmocniej ujął mnie kawałek o Grzegorzu Tlałce. Tekst o sprawiedliwości, a raczej rozprawianie o niezasadności kary, niewspółmiernej do przewiny.
Hasłem, wiadomością esemes, sloganem, muralem jest „Kolejna lekcja religii, 1998”. (Cytuję w całości)

do końca życia zapamiętam tę rundkę księdza po klasie
na religii i pytanie kto co dostał na komunię

rozanielone twarze opisujące rowery i magnetowidy
i twarze z których można jedynie wyczytać jedynie wstyd

Proste. Dosadne. Wyraziste. Znowu trochę sposób argumentacji Ewy Lispskiej.
Jednak – żeby było jasne – tekstów krótkich i „reklamowych” jest bez liku, a jednak giną one wśród doskonałych przewlekłych eposów.
Poetyckie poematy o udawaniu życia, o pozorowaniu oddechów, o umieraniu z wyboru i rozkazu metryki.
Utwory takie jak „Tszczyca”, „Szalejów 2”, „Ćma” czy „Mniejszości maleją” to jest oratorski popis.
Właśnie! Podczas spotkania w „Prozie” autor czytał jak najęty jak wniebowzięty. Teraz rozumiem. Pojąłem.
To jest literatura ustna! Modna w polskiej poezji. A jednak Bobula jest indywidualistą, zwłaszcza że nikt inny nie mógłby napisać „Szalejowa dwa”, skoro spod jego pióra wyszła jedynka i zerówka.
Skoro „szalej/ów – Szalejów” jest jego.

Fragment:
Popatrzył przez okno, po czym wyszedł przed szkołę, zapalił papierosa, choć nie miał na tego papierosa szczególnej ochoty, dym go tego dnia drażnił, przyprawiał o odruchy wymiotne. Niemniej palił i palił, jakby się zawziął, że spali do końca i basta. Odchrząknął jeszcze i wrócił do pokoju nauczycielskiego, gdzie miał wypić kawę z Danką, nauczycielką biologii”.
(http://wydawnictwoj.pl/uncategorized/pismo/proza/szalejow-fragment-1-maciej-bobula/)

Bobula mieszka obecnie w Danii, w jakimś duńskim Szalejowie Górnym.
Tam popełnia wiersze, tam tłumaczy i prozą, i nauczycielstwem się para. Tego mu zazdroszczę. Życia w komunie, ale na własnych warunkach.
Jednak to pozorne szczęście, bo w jego wierszach czuć nadal rozwarstwienie podmiotów lirycznych (jest ich bez liku) i rozpamiętywanie kaduka, który w każdym momencie może popaść w egzystencjalne drgawki.

Wróćmy do oprawy graficznej książki. Jest dopełnieniem, uzupełnieniem całości. Literackie kleksy wśród ilustracji dziecka. Wszystko jednego autorstwa, a jednak czuć dysonans poznawczy.
Jakby ich było dwóch, a może jest Bobuli bez liku. Armia potępieńców, straceńców. Jeden skryba na przedzie, a obok (mogłyby być) wiatraki i Don Quijote de la Mancha.
Ale nadchodzi wiosna. Wczesna. Leciutkie przebudzenie, nawrócenie:

Strona 78:
„Topnienie”
„wiosna brzozy i ich sok nie sączy się po szkle słoika
pod nimi ostrożeń mech porasta ciemne wnętrze kamienia
jego pęknięcia są głębokie i mnóstwo w nich żłobień”

Tak to się zaczyna. Wiosna = nadzieja. Sok = pragnienie, zaspokojenie, ciekawość. A jednak Maciej Bobula podąża w „porastanie”, „ciemne wnętrza”, w „kamienie”, w „pęknięcia”, w „głebokośćran i rozwidlenia zła i smutku.
Ten trój-wers jest jak wprowadzenie do bajki, jednak wiersz kończy się naiwnie, wręcz infantylnie:

trochę tylko jeszcze i ciepło tu będzie
ciepło tu będzie
przenikliwie”.


Zwróćmy uwagę na rytm tych słów. Nie tylko w tym wierszu widać i słychać, że Maciej Bobula napisał „niby-piosenki”.
Pieśniowo to spisane. Gotowy materiał na płytę! Kto chętny? Kto ODWAŻNY?!

A GDZIE ja TU widzę Różewicza? A właśnie tu:

Klatka była tak długo zamknięta
aż wylągł się w niej ptak

ptak tak długo milczał
aż klatka otwarła się
rdzewiejąc w ciszy

cisza tak długo trwała
aż za czarnymi prętami
rozległ się śmiech

(Śmiech. Tadeusz Różewicz)

Ten rechot, ta kpina, ten dystans jest u Bobuli (jak cholera) widoczny!
Tzn. - ja go (to) widzę!

A teraz odlecę zupełnie, jak i odlatuje w swojej twórczości Maciej Bobula. Otóż:

Wariant pierwszy; „Pieśń o Rolandzie”:
XI
»Zachód był piękny, słońce jasne. Karol kazał odwieść do stajni dziesięć mułów. W sadzie kazał ustawić namiot. Tam podjął dzisięciu posłów; dwunastu rękodajnych troszczy się o ich usługę. Wytrwali tam całą noc, aż nastał jasny dzień. O wczesnym ranku cesarz wstał, wysłuchał mszy i jutrzni. Udał się pod sosnę, wzywa swoich baronów na radę; we wszystkim, co czyni, chce mieć francuskich panów za doradców.«

Wariant drugi;
[...]
»w kinie neoliberalny batman, trochę po nim tajemnice brokeback mountain, umarł papież – ogłasza watykan, stąd dzwony biją i wyją syreny, choć my jeszcze o niczym tu nie wiemy, jest sobota, tuż po godzinie dwa jeden trzy siedem, dzień wcześniej byliśmy z pipkiem i liszajem we wrocławiu […]«


Ja czuję, odczuwam polifonię! Tylko nie ten ogród, lecz kino. Inni posłowie, inne wiadomości... Podobne obrazy!

Wiem, że oszalałem. Ale mnie ta poezja wzięła i ujęła. A tworzenie opowiadań, pieśni, szukanie intrygi jest pasjonującym zajęciem. Wybija z rytmu samotności.
Niuchanie porównań i niedomiarów.

Bo teraz to:
Wiatr tu rozwiewa murów popalonych złomy, skrzypi żwir. Kropla deszczu i drzew na czoło pryska. Jakieś pary na szczątkach ławek”
Wracam do urwanego wątku pojawienia się wiosny. Powyższe słowa to przeinaczenie Bobuli (albo odwrotnie). Autorem jest Czesław Miłosz. Wiersz: „Szedłem dzisiaj przez ogród”.

Jak widzicie, jak czytacie – napisałem sporo, a jakbym nic nie napisał. Bo „Pustko” trzeba czytać, a nie nadpisywać.

9/10


popularne