Sos wielokrotnego użytku

 


Bowie w Warszawie. Dorota Masłowska. Rysunki Mariusz Wilczyński. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.

Młody Woody Allen (z polskim paszportem), a nie David Bowie był w Warszawie. Grał na klarnecie. Bawił się w PRL.
A może i pod wpływem środków psychoaktywnych zza światów wpadła Gabriela Zapolska? A i Edward Redliński był i się wił (i pił), gdy czytał i szeptał podpowiedzi. Stanisław Bareja z Sylwestrem Chęcińskim stali za kulisami i rzewnie płakali. A Ireneusz Iredyński, siedząc w pierwszym rzędzie, smętnie pytał: - Ale o co k… chodzi? Na to Kazimierz Orłoś: - To moja „melina”. Pani się bawi. Zamknij japę i oglądaj!


A gdzie w tym Dorota Masłowska? A może ona to nie ona, tylko niejaki Wojciech Krempiński, twórca wyszydzany, ale jednak wielbiony?
Uśmiechy, miny, grymasy, kuksańce, swawola. Milicjant – dramaturg, panienki au-pair, niedoszłe nauczycielki i samobójczynie. Miłość pań, nieszczerość panów…
Dorota Masłowska napisała dramat jak zwykle porwany, oderwany i wyrwany. Czyta się to z bananem na twarzy, ale też ze zdziwieniem w głowie:
„Mimo że jakoś zachwyca, to nie zachwyca”. Ale, gdy ma się status gwiazdy rodzimej literatury, to można żartować do woli.
Od ilu trwa już lat? Od co najmniej dwudziestu. W 2002 roku ukazała się
„Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”.

Przypadłości pisarki to: osobność języka i mowy ciała. Jej bohaterowie zawsze gadają fragmentami. Ustępy myśli, westchnień, słów. Sceny wyrwane z kontekstu. Mariaż powidoków, onirycznych strzępków i tego wszystkiego, co w duszy gra...

Przeczytałem wszystko, co ukazało się drukiem Doroty Masłowskiej. I podobnie jak
Krzysztof Varga czekam na wydanie przez artystkę książki telefonicznej, okraszonej rysunkami, z dołączoną płytą cd. Taki pakiet też odniesie sukces. Bo Masłowska to czarodziejka. Dotyka i zamienia w złoto nawet płyny ustrojowe…

„Bowie w Warszawie” się broni jako sztuka. Według mnie zręczność pisarki polega na tym, że czuje ona rytm. Sceniczny, literacki, marketingowy.
„Bowie w Warszawie” to – jak zwykle u Masłowskiej – zapętlenie akcji. Urywki, ogryzki, strzępy rozrzucone, wyrzucone z trzewi; a ty się czytelniku martw i ogarniaj…
Ostatnio
Szczepan Twardoch napisał papierowego „Byka”, Masłowska podobnie kopiuje, to co skopiowano już z milion razy, a jednak w tym chaosie jest pierwiastek, który uwodzi, który wciąga i pociąga…
Co? Bałagan!
Lubię sprzątać po literatach!

Opt-art w przekazie (męczącym), historyczne łamańce, kuksańce, które przekazują, ukazują kobiety wyczerpane, zmęczone. Mamy niby dosyć martyrologii, ale wciąż o niej gadamy i rozprawiamy. Zatem powstanie warszawskie, a zatem słodko-pierdzący PRL lat siedemdziesiątych. Sos wielokrotnego użytku. A gdzie David Bowie? Bawi się kalkulatorem. On i Regina, i Bogusia.

Masłowska uwzięła się, że:
„Jesteśmy sami do końca, nie pomogą ani alkohol, ani narkotyki, ani sprawdzanie, co tam na Facebooku, ani genitalia”.


Zatem może ratunku szukać w teatrze? Tak! Inscenizacja „czegokolwiek” daje szansę na wygraną. Bo reżyserka, aktorka, scenografka, choreografka są w stanie uratować każdy tekst. Gra jest ostatnią deską ratunku dla przemęczonych, umęczonych, udręczonych literatów.
Gdyby Masłowska żyła w głębokim PRL-u, pewnie pisałaby jeszcze słuchowiska radiowe, scenariusze do filmów „kina moralnego niepokoju” i wtedy i dzisiaj byłaby (jest!) gwiazdą.
Perspektywa niekończących się sukcesów… dla grona przyjaciół.
Tak, pisanie Masłowskiej zaczyna przybierać charakter osobny. „Co z tego, że wam się podoba, skoro podoba się Jadzi i Zygmuntowi”?
Jadzia, Zygmunt, Zygfryd i Paulina z wypiekami na twarzy dopingują Masłowskiej, a ja stoję z boku i podobnie jak Iredyński, pytam: - Ale o co, k… chodzi?!

Masłowska, dwie dekady temu, znienacka chwyciła „BYKA” za rogi i nie chce puścić. Zwierzę styrane, zmęczone, ostatkiem sił powłóczy racicami, ale literackie rodeo trwa. Publiczność się przerzedziła? Skądże znowu. Właśnie do kin ludziska „walą” na „Innych ludzi”… Zabawa trwa…

Przestałem już liczyć na metamorfozę Doroty Masłowskiej. Zaczytuję się, a potem się irytuję. Wkurzam na odgrzewane kotlety, na podgrzewane placki ziemniaczane. Na papkę, którą niektórzy zwą sztuką wysoką. A je leżę powalony na łopatki.
Gęstość tej plątaniny słów, wydarzeń, zdarzeń – najzwyczajniej w świecie – zaczyna mnie nużyć… Zasypiam.
Antytezy, które już mnie zaskakują, nie pociągają, nie otwierają nowych przestrzeni.
Zgrana płyta!

Metateatralny charakter kolejnych wywodów Masłowskiej przestaje mnie jednak drażnić. Ona czuje się na deskach dobrze. Kto chce oglądać, to ogląda. Kogo to męczy, siedzi w domu i narzeka.
Normalna normalność w nienormalności tego pisarstwa (i jego odbioru).
Iluzja, że kiedyś to się zmieni, to naiwność. Fani Masłowskiej krzyczą znowu „ach”, a ja wcale nie dziwie się, że „bach”..
Innym nurtem płyną moje oczekiwania, innym płynie pisarka rodem z Kaszub…

6/10


* Zdjęcie pisarki - https://www.tuwroclaw.com/wiadomosci,dorota-maslowska-opowie-we-wroclawiu-o-innych-ludziach,wia5-3267-44641.html


popularne