Dybuk w akcji
ŻYWOT
I ŚMIERĆ PANA HERSHA LIBKINA Z SACRAMENTO W STANIE
KALIFORNIA, Ishbel Szatrawska. Wydawnictwo Cyranka,
Warszawa 2022.
ŻYWOT
I ŚMIERĆ PANA HERSHA LIBKINA Z SACRAMENTO W STANIE
KALIFORNIA — jeśli komuś wydaje się, że to zabawna sztuka, bo
spojrzał na okładkę, bo przeczytał, usłyszał gdzieś tam, że
to „sztos”, to mam dla Was fatalną informację — to dramat
bolesny, przesiąknięty inteligencją autorki i rozwarstwieniem
głównego bohatera.
Dybuk
w akcji.
Jesteśmy
na pograniczu dwóch światów. A może nawet jest To mocniej i bardziej
pojemne. Bo paralelizm jest tutaj rozwinięty do granic
możliwości.
Są
miejsca nieprzypadkowe. Z premedytacją dobrani bohaterowie. I
sceneria. Pejzaż traumy, próby wyrwania się z czarnego
snu.
Człowiek,
który uciekł do Ameryki, do Sacramento. Uciekł przed Dybukiem, a
ten wędruje bez biletu i trzyma Hersha Libkina mocno
za gardło.
Dybuk,
który wlazł do trzewi, do głowy, opanował ducha. Zniewolone
jestestwo.
Hersh Libkin „wydobywa”
się z powojennej, komunistycznej, antysemickiej Polski. Próbuje
zostać aktorem. Przypada mu rola syna indiańskiego wodza. Epizod,
którego nie dźwiga. Wznieca pożar na planie.
Za Libkinem chodzą
federalni, bo podejrzewają go komunistyczne ciągoty. Jego, pełne traum wywody, kiedyrozmawia z duchem przyjaciela, który zginął w
Getcie.
Jego
życie jest ciągłym teatrem. Filmem psychologicznym, a nie komedią
dla ubogich. Libkin zostaje
mężem i ojcem. Jestem gejem. Paradoks? Nie, to ucieczka.
A
wokół chór grecki, a sam bohater na kwasie, po LSD.
Jednak
to nie narkotyk czyni z niego męczennika. To przeszłość, która
nigdy nie minie. Bo Zagłada to nie wypadek samochodowy, nawet nie
karambol. To ohydny fragment historii świata.
Holocaustu
nie da się przepracować. To nie jest zadanie domowe, to jest
zlecenie od boga, tego samego, który we właściwym momencie
zawiódł.
W
tym dramacie —
Ishbel
Szatrawska — niczego
nie zostawia przypadkowi. Ta sztuka ukrywa tak wiele, że warto ten
tekst studiować. Rozpoznawać, a nie budzić w sobie śmiech, gdy
jedna czy druga scena wydają się nam groteskowe.
To
Dybuk tu rządzi. A Dybuk wie wszystko!
On
zna każdy szczegół. Że nasz bohater jest z Łodzi. Że Sacramento
to miejsce nie dla Żydów. Że Indianie cierpieli jak Izraelici.
A
że jest Woodstock, a że są agenci; córki, aktorzy, szpicle,
zmarły przyjaciel – kochanek, żona – nieżona –
to
pejzaż niezbędny do ukazania bólu. Żeby czytelnikowi było
łatwiej, ale bohater nadal jest sam. Od wyjazdu z Polski do…
emigracyjnej śmierci w domu opieki.
Powidoki
Auschwitz są silniejsze od muzyki Hendrixa. Od brzmienia jego
gitary. Tego bólu, tak głębokiego, nie da się wyplenić. Nie da
się też go niczym zastąpić. I ta ciągła potrzeba przepraszania,
tłumaczenia.
Rozmowa
z nieżyjącą matką! To jest fragment, który może początkowo
bawić, ale kontekst całości nie zezwala nam na rechot. Skłania
nas do refleksji, a wręcz łez.
Tekst
jest teatralny. To dramat. Sztuka. I – prawdopodobnie – najlepsza
koncepcja do opowiedzenia tej historii.
Mateusz
Pakuła,
którego cenię, tym razem wytrącił mnie z równowagi. Bo chciały
oddać ten utwór filmowcom. Woody
Allen i Quentin Tarantino
– mogliby (dowodzi Pakuła) zająć się adaptacją
tekstu Szatrawskiej.
Protestuję!
To nie jest „Zagłada na wesoło”, nawet gdyby przyjąć, że
wcześniej wymienieni panowie są inteligentni i nakręciliby
komediodramat.
Nie
lubię takich prostych porównań, bo zatracają one sens przekazu.
Transmisja ten sztuki to obraz człowieka zniszczonego,
sponiewieranego, samotnego. A źródło jego bólu nigdy nie jest w
stanie wyschnąć, uschnąć.
Największe
wrażenie zrobił na mnie fragment, który mamy pod koniec książki,
gdy główny bohater mówi, a jego córki – niczym panie z
prezbiterium
– komentują jego wyznania.
Niby
– zastosowano prosty chwyt z greckim chórem – ale ta sekwencja
tekstu jest tak mocna, tak przekonywająca, że przeczytałem ją
kilka razy.
Libkin,
jak się okazuje, miał nie tylko córki. Był też syn. Co, jak,
kiedy, dlaczego – tego dowiecie się z opowieści. O stracie nigdy
się nie dowiedział, byłoby to
już zbyt wiele. Ale dzięki
temu wątkowi mamy też wojnę w Wietnamie. Mamy ciepiącą matkę,
pozostawioną kochankę.
Odosobnienie,
rozwarstwienie, wyżłobienie – tych wszystkich „stanów”
doświadczycie podczas lektury. Lektury książki, z pozoru
śmiesznej, a w gruncie rzeczy bolesnej jak „droga
krzyżowa”.
Jestem
zakochany w muzyce, równie mocno, jak w literaturze, a ta sztuka
łączy obie moje miłości. Muzyka jest tutaj nie tyle tłem, nie
uzupełnieniem, ile tak ważnym elementem, jak gra Jankiela u Adama
Mickiewicza.
Muzyka,
jej rytm, zachwyca główne w poezji. Tutaj
nie ma fascynować, ma poruszać czułe strony czytelnika,
widza.
Libkin próbuje,
stara się zmienić tożsamość. Próbuje być kimś, kim być nie
potrafi. Stąd jego cichy bunt, który przeradza się w zniechęcenie.
Z aktora zamienia się w sprzedawcę, w księgowego, w wiarołomnego
męża i kalekiego ojca. W
samotnika.
Tęsknoty,
pragnienia, które nim rządzą, są wszechogarniające, wszechmocne
jak boskie, diabelskie powołanie.
Moja
aprobata dla tego tekstu wynika przede wszystkim z tego, że autorka
ten tekst dogłębnie przemyślała. Tutaj nie ma przypadków,
zbędnych scen i nadmiernego gadulstwa. Wszelakie proporcje są
świetnie zachowane.
„Filozofia
dramatu jako filozoficzna tradycja badawcza”. Tak! Tu tkwi sedno!
To jest jądro tej sztuki. Kwintesencja nauk Józefa Tischnera.
Czy
warto komentować opinie innych na temat tego
dramtu?!
Można. Tylko po co i dlaczego?
To trzeba przeżyć indywidualnie! W pojedynkę!
Zapomnieć,
że to teatr, a przypomnieć sobie, że tak wygląda - wyglądało
życie „Innego”!
9/10
Zdjęcie autorki
- Fot. Izabella Górska / Górscy Fotografia
/
https://wydawnictwocyranka.pl/pl/producer/Ishbel-Szatrawska/27