Magical thinking dla dojrzałych
Rok
magicznego myślenia. Joan Didion. Przekład Hanna Pasierska.
Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2021. 256 stron.
Czy
wobec literatury można odczuwać zobowiązanie? Tak!
Wobec
„Roku magicznego myślenia” chwytam się wdzięczności. Mam
spory dług wobec tej prozy. Emocjonalne zobowiązanie.
Gdy
ktoś zarzuca, że pisząc o książkach, wciąż gadam o sobie, to
ogarnia mnie pusty
śmiech.
Bo o kim mam pisać? To ja czytam, to ja odczuwam. Dzielę się tym,
czym chcę zarażać, infekować, prątkować…
„Rok
magicznego myślenia”, to najlepszy przykład mojego nieopanowanego
zrzędzenia. Czytałem książkę (dopiero) drugi raz i znowu czułem,
że pisanie Joan Didion jest nie tyle traumatyczne, ile
terapeutyczne. Że ta książka o śmierci, jest hołdem złożonym
życiu.
Odejście męża to nie pułapka tożsamości, ale
symetria egzystencji. Choroba córki pisarki jest opisana tak, że
drżą lędźwie. Jednak najważniejsze co dzieje się w głowie. Że
to pisanie odmienia, wymienia, zamienia sposoby myślenia i
postrzegania Innego – Drugiego.
Joan Didion odeszła
w grudniu 2021 roku. Ale to tylko jej powłoka zniknęła.
Dzięki jej – wybitnemu – pisaniu, ona sama będzie z nami tak
długo, jak uznany, że jest nam potrzebna.
Pierwszy raz
czytałem „Rok magicznego myślenia”, gdy miałem „dokładnie
wszystkiego” dość. W szpitalu.
Nie wiedziałem „o czym to
jest” i „dlaczego to jest”. A potem nie można było mnie
wywlec z łóżka, bo nie chciałem przestać chłonąć. Wielu może
to śmieszyć, ale czytając, roniłem łzy. Może nad sobą
płakałem, ale czułem się sprowokowany literaturą. Dziennikiem
zmagań z duchem i ciałem. Z transcendencją.
To osobisty
tekst (jak często u mnie), zatem gdy ostatnio poznałem kobietę,
która powiedziała, że „Rok magicznego myślenia” to sztuczna
beletrystyka, to nie zerwałem ten kontakt. Uznałem, że jestem zbyt
słaby na „taką” ripostę, na „taką” głupotę.
„Rok
magicznego myślenia” to wręcz krępująca pozycja. Jakbyśmy z
buciorami komuś weszli w życie i zaczynali wierzgać. Dlatego to
czytanie wymaga, pewnego rodzaju, oddania i spokoju. Wymaga
refleksji
Tak, to jest literacko autobiograficzne. To jest to
spodu indywidualne. Maski zostały zrzucone i odrzucone.
Nie
czas, który opisuje pisarka, podlega magii, ale jej pisanie
lirycznie ratuje ją przed „złą prozą” życia.
Narracyjność
– opowiadalność. Koherencja smutku kobiety opuszczonej i
walczącej z siłą, która tkwi w matce, w żonie, w pisarce.
Taki
tekst – ten tekst można by schować do szuflady. Mógłby być
tylko zadaniem terapeutycznym, ale jego upublicznienie jest
ozdrawiające także dla nas, czytelników.
Powierzchowne
analizowanie
struktury tej
narracji
to idiotyzm. Analizowanie zbyt głębokie to zadanie nad wyraz
trudne. W ogóle bycie pragmatycznym wobec tekstu sprawia mi kłopot.
Bo skoro pojawia się we mnie dziecięcia (wręcz) ekspiacja, to jak
oceniać tekst, który mną tak wstrząsnął, który mnie tak…
odmienił.
Tak! Wiem, to na pewno, że moje „nowe życie”
zaczęło się od tej lektury. Nie było efektu „wow”. Nie było
„hokus-pokus”. Była ciężka praca nad własnymi emocjami. Kamyk
(„Rok magicznego myślenia”) uruchomił lawinę.
Trwa ona od
niespełna dwóch lat…
„Rok magicznego myślenia
Joan Didion jest zapisem roku następującego po śmierci
męża autorki, Johna Gregory'ego Dunne'a. Wydany przez Knopfa w
październiku 2005 roku Rok Magicznego Myślenia został natychmiast
uznany za klasyczną książkę o żałobie. Zdobył nagrodę
National Book Award 2005 za literaturę faktu”.
To
nie tylko odejście Johna zalewa karty tej księgi. Śmierć jest
równoprawna z chorobą córki pisarki.
Świat po stracie, świat
podczas bitwy.
Z jednej strony realizm, a z drugiej, trzeciej,
czwartej, dziesiątej: bajronizm.
Mamy płacz, bunt, walkę.
Przeszłość, która jest dobra. Teraźniejszość smutna i skłócona
za światem. A przyszłość? A co to takiego?
Jednak boskie
dygresje, których używa pisarka, powodują, że pojawia się
nadzieja. Że kurz opada. Że dyskurs racjonalności zwycięża,
a
magia powoli odchodzi w cień.
Destrukcja, którą
powoduje w „drugim” śmierć ukochanej osoby, musi być tutaj
wypalana do cna. Egoistycznie: nie mogę być sam, sama! Muszę
ratować „ją” – „jego” – „siebie”.
Choroba
córki Joan Didion zatem z przekleństwa staje się
wybawieniem.
A pejzaż jest pełen odwołań literackich,
naukowych, ale przede wszystkim… codziennych. Takich, którymi
oddychamy od świtu do zmroku.
Po śmierci mojej mamy,
Bożeny, osiem lat temu, usiadłem do komputera i próbowałem
spisać, opisać, rozpisać ból. Nie udźwignąłem TEGO. Wyjechałem
na wiele miesięcy do Niemiec. By się zatracić w pracy. Nic to nie
dało.
Nieprzepracowana żałoba, nie tylko ta związana ze
śmiercią, to choroba duszy. Rozwarstwienie na molekuły.
Jądro
cierpienia rozrasta się do niewyobrażalnych rozmiarów. A gdy pęka
w sposób niekontrolowany, to nie ma ratunku.
Może dziwić
to zestawienie, ale książki Joan Didion stawiam na półce
obok tych, które napisała Annie Ernaux. Dlaczego? Bo
dostrzegam współistnienie szczerości. Biograficzną bezstronność.
Ujmującą bezpretensjonalność.
A zwłaszcza, gdy w ostatnich
miesiącach przeczytałem w całości lub na wyrywki „Lata” i
„Rok magicznego myślenia”.
Czasami wydaje mi się, że znam
nie tylko fragmenty tych książek na pamięć, ale czuję się
jakbym był świadkiem tworzenia tych zapisów.
Jakbym
uczestniczył w tych rozważaniach, tych dywagacjach; nad sobą i
światem.
Bo w tych opowieściach nie ma fikcyjnej deformacji. Jest
godziwość.
Jestem piewcą truizmu: „Wszystko Jest Po
Coś”. Joan Didion – w obliczu śmierci i choroby –
stara się podważyć ten pełen nadziei zwrot. Gada – taka gada –
o nieuchronności losu.
O śmierci jako labiryncie żywych, tych, którzy opłakują
zmarłych, którzy są rozdarci.
Jednak konkluzje są
drogowskazami nie ku przepaści, ale ku nowym możliwościom.
Są – w ostatecznym rozrachunku – pełne nadziei.
Ufność w
wyzdrowienie córki pozwala pisarce ogarnąć się po starcie męża.
To nie jest huraoptymizm, ale jest przyczyna i jest skutek.
Racjonalność spowita bólem.
*Zdjęcie pisarki -
https://emilyquiles.com/2020/12/02/joan-didion-broke-the-mold-of-a-post-world-war-ii-woman/