Linie papilarne
Kornélie. Beata Balogová. Przekład: Izabela Zając. Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Wrocław 2024.
7,5/10
Debiut
znanej i cenionej dziennikarki, wieloletniej szefowej liberalnego
dziennika „SME”. Debiut spiętrzony wydarzeniami i życiorysami.
Książka, która pachnie ziołami i kobiecym bólem.
Podobno
„kosmici wybierają ludzi z odpowiednim zestawem genów i
przeprowadzają na nich testy”, a wszystkie Kornélie miały
duże ręce, jednakże ich potęga kryła się gdzie indziej. W
sercach, w duszach, w oczach, we włosach. W ogrodach i na polach. W
przemyślnym bajaniu.
Dobry materiał do badań
terenowych?
Historia pewnej rodziny? Czyżby?!
Przyjechałem
do centrum wydarzeń, do Jabłonowej Panicy i zupełnie
się pogubiłem. Zmiotła mnie fala zdarzeń. Maligna
epizodów.
Kornélie to materiał na kilka powieści. Na
kilkanaście.
Bo o czym pisze Beata Balogová? Zdradza
tajemnice kobiecej sagi? Pozór, ale jakże piękny. Rozpisuje się o
przekleństwie imienia Kornélie? Niespełniony zamiar.
Czy
o kobietach, o wizjach śmierci, wsi granicznej w tyglu słowackiej i
węgierskiej przepychanki? O krótkim żywocie mężczyzn i złamanym,
co najmniej siedem razy, sercu narratorki?
Od wyboru do koloru.
Jarmarczny kalejdoskop. Lekki przesyt, nadmiar czarów i zwykłego
żywota.
60 stron rozdziału zatytułowanego „Miłość” to
spis nieudanych związków, pokiereszowanych życiorysów.
Spis
cudzołóstwa. Jakby wyrwane z brulionu szkice do i dla nowych,
przyszłych fabuł. Gęsto. Pary w kwiecie wieku; pięćdziesiąt lat
i ciągle pragnienia, nieustanne poszukiwania.
Na przykład: „Ból,
namiętność, strach, odwaga, bezmyślność, wściekłość,
obsesyjna potrzeba wąchania, dotykania, smakowania, zadawania bólu,
zwłaszcza sobie, nie chciał żadnej z tych rzeczy, ponieważ nie
wiedział, kim tak naprawdę był – kontenerem na te wszystkie
uczucia".
Kornélie stała się wspomnieniem.
Narracja się rozlazła, rozlała. Mokradła uczuć, przeczuć i
wyobraźni.
A jednak, bez dwóch zdań, jest to wybornie napisane
i przetłumaczone.
Ez finom - Toto je vynikajúce.
Gdyby
tylko To Wszystko Skrócić; o wspomniane 60 stron. Chociaż ten
fragment mnie przekonuje: „Myślałam, że miłość można wdychać
jak zapach lawendy z poduszek Mamaki, jak rześkie poranne powietrze,
gdy wyczerpany intensywnością nocy człowiek otwiera na oścież
okna sypialni. Ale to nie tak. Kiedy wypełni nam płuca,
trzeba na nowo nauczyć się oddychać i nie przestawać, nawet gdy
czuje się ucisk, na który nie było się przygotowanym, albo cios
miażdżący klatkę piersiową”.
Nie mniej jednak ta
książka jest zbyt pojemna, a zarazem niezdecydowana. Pisarka
wyrzuca z siebie wszystko, a Ty Czytelniku się martw. Układaj z
tysięcy kawałków różne kombinacje. Literackie lego. Acz jedno
jest pewne (powtarzam): czyta się to wybornie. Ale co za
dużo to niezdrowo.
Uwielbiam czekoladę, ale od czasu do
czasu zagryzam słodkości ostrą chili. Szukam równowagi, która
zwie się odmianą, by nie zwariować ani od goryczy, ani pozornej
słodkości.
I chyba w ostatnim rozdziale, w „Niezapominajkach”
odnajdujemy ten balans i jednocześnie...bilans miłości prawdziwej.
Babka, wnuczka, listopadowy ogród, piegowate jabłka, napar z
pokrzywy, łopianu czy skrzypu.
Rzeczy proste, które w
rzeczywistości są ogromne, bo prawdziwe. Namacalne.
Bo: „Zdałam
sobie sprawę, że powinnam to wszystko spisać, jak sumienny
archiwista, zachować obrazy z dzieciństwa, zawekować je tak, jak
ludzie wekują owoce z ogrodów, według starych babcinych
przepisów".
A wokół zapachy, odgłosy, pogłosy.
Tumult melancholijny obleczony w sny. Igranie między miłością a
samotnością — drogowskazy, busola Kornélie. „Głęboka
polemika z samym sobą". Bo „w każdej rodzinie jest
osoba niosąca wielką opowieść, do której dzieci boją się
zajrzeć".
Dzieciństwo i starość, niewiele stanów
pośrednich. Dojrzałość i głupota, niewiele odprysków zdrowego
rozsądku.
Koniec zimnej wojny. Czechosłowacja, Węgry,
loty za ocean.
Świat zyskał nowy wymiar. Staruszki usychały w
ciemnych izbach. Młodzi szukali nienazwanych szlaków i
dróg.
Pisarka ten element ukryła, opisała jakby
przypadkiem. Ale jest nadzieja w... dziewczynce z epilogu.
Może ona za jakiś czas opowie to inaczej, skuteczniej...?
Oczywiście to też Kornélie.
A może Beata Balogová z
rozmysłem poskromiła polityczne trzęsienie Ziemi. Redaktorka
dziennika „SME” musiała (lub chciała) znaleźć dystans, a
jednak ogarnęła mnie radość, gdy babka mówi głośno i wyraźnie,
co sądzi o jednym z premierów Słowacji. Vladimír Mečiar,
który był również prezydentem naszych południowych sąsiadów to
postać na tyle kontrowersyjna, że Balogová mogłaby
napisać kolejną książkę, w której kobiety zmuszają polityka do
występów kabaretowych...w Jabłonowej Panicy.