Do samego końca
Love song. Karolina Krasny. Wydawnictwo Ha!art, Kraków 2024.
8,5/10
Mógłbym
mój tekst zbudować wyłącznie na cytatach z „Love song".
Takie To Dobre.
Pierwszy
raz zauważyłem opis tego wydarzenia w sieci, na stronach Biura
Literackiego. Pisali, że to premierowa proza w ramach projektu
„Połów. Prozatorskie debiuty 2022”. Przeleciałem wzrokiem, bo
nie cierpię sformułowania „w ramach". Namalowała coś,
czy jak? Jak najbardziej. Malarstwo najwyższej próby.
Na
przykład:
„Za oknem toczyła się dyskusja o to, kto powinien
wygrać, kto powinien odejść, jako wygrany, a kto zostać i
patrzeć.
— I nie opuszczę cię do skutku".
LOVE SONG
— „to spotkanie jest supłem na
słuchawkach”.
Naprawdę!
Jakże to inne, poetyckie, a jednak
do bólu epickie. Proza osobista i przywłaszczam ją sobie
na zawsze, jak listy które kiedyś słała do mnie eM.
Karolina
Krasny wciągnęła mnie do lustra. Widzę, wspominam i obserwuję
Zet i XY. Okruchy i mojego jestestwa.
Podróż, miłosne
wałęsanie się po brukowej szachownicy.
Gawęda o rozwarstwieniu
w krainie statystów. Ślub na łące, jazda autobusem, spacery,
zbliżenia w pustym mieszkaniu.
Co jest oniryczne, czy coś jest
prawdziwe? Rozstania i powroty. Psy i ich dziwna cichość i
chciwość; także w umieraniu.
Ruch, który jest symbolem
bezruchu, bo lawina pragnień i litania utyskiwania.
Eksperyment,
czy szacunek wobec tego, co nam gra w duszy, gdy się do
kogoś zbliżamy, przyzwyczajamy?
„Ta książka mogłaby być
o kimś innym, a poradziłabym ci to samo: narysuj ją jako szlaczek,
który każdy z nas wałkował do momentu, aż nauczył się słów i
nazywania rzeczy. Rozbicie jej na fale, kropki i zawijasy umożliwi
ci stworzenie własnego alfabetu, który opisze najdalsze,
niedostępne dla języka wspomnienia” - tak zaczyna się „Love
song”, piosenka nie krótka, nie długa — w sam raz na
mój pobyt w szpitalu, gdzie o bilans zawsze łatwiej; między
pobraniami krwi, zastrzykami i garściami tabletek.
Karolina
Krasny wciągnęła mnie w intrygę, której (na pewno) byłem
najpierw figurantem, by po czasie się stać pełnoprawnym
uczestnikiem.
Najpierw wydawało mi się, że to pisanie, to
rozrzucone na wietrze fiszki, że pisarka z offu opowiada wyrwane z
kontekstu sny. Ale jest inaczej, dosadniej.
Historia XY-ka i
Zet. Opowieść spisana (niemal) wierszem, gdzie obrazy są
niezależne i (po drugim czytaniu) okazuje się, że niezwykle
wyraźne.
Intryga pachnideł: - „Gdyby tylko z zapachem
przyszło ciało, kochałabym je tak, jak nikt nie potrafi".
I
huk; czynny uczestnik kronik miłosnych.
„Huk zabił wszystkie
kwiaty. Ziemia wyskoczyła z doniczek jak piłka, kafelki na ścianach
ścisnęły się i popękały. Rozpłakały się córki sąsiadów.
Zdechł kot. Huk otrzepał się z pyłu i usiadł na uchu
staruszki:
– Będzie bolało – wyszeptał – ciebie także
muszę wytrącić z równowagi".
Ból jest jednym z
głównych bohaterów tej fabuły. Ból stał się słońcem i
księżycem. Ból, a może jednak strach?
A wokół ptaki i watahy
psów. Smycze dla każdego...machina odnośników, półsłówek,
nagich ścian.
„To moja codzienność.
Wyciągam do osoby
rękę i czekam, aż osoba wyciągnie do mnie swoją, oglądam jej
jaskrę, jej jaskra ogląda mnie jak coś przypadkowego (myślę, jak
mógłbym ująć to w słowa; potem widzę litery: duszę je, kiedy
zaczynają mówić)".
Czy ukazanie miłości w taki
sposób, jaki to czyni Karolina Krasny, ma sens? Kto będzie
analizował uczucie dojrzałe, obciążone, nagromadzone w ciszy i
dużej ilości światła między stronami, rozdziałami?
Czy Zet
I XY są odszczepieńcami? Nie. Są jak dorosłe dzieci;
jak ja, ty, my, wy, oni. Harmider uczuć, o którym rozmawialiśmy
kiedyś z eM.
Jesteśmy — jesteście - są
nieprzyswajalni, uchwyceni w ruchomych kadrach. Czujemy wstręt wobec
samotności.
Oddział afektywny męsko — damski z
psami wokół, z ptakami nad głowami.
Karolina Krasny jak
Stendhal? „Bo tom traktuje o miłości, a nie jest on romansem, a
zwłaszcza nie jest tak zabawny, jak romans”. I dalej
(tłumaczenie Tadeusz Boy-Żeleński):
„Miłość jest jak to,
co się nazywa na niebie mleczną drogą, błyszczącym skupieniem
utworzonym przez tysiące drobnych gwiazd, z których niejeden jest
często mgławicą”.
A może (jednak) nawałnicą?!
I
jeszcze to, bo gdy myślę o tej książce, to nie wiem jak dokładnie
ją oznaczyć, zaszufladkować (?)
-
Poemat prozą to byt w Polsce po leśmianowsku „niedowcielony”
– niby omówiony w słownikach, czasem nawet efemerycznie
wskrzeszany w jakimś tytule, ale na ogół prowadzący żywot
utajony, zwrócony raczej ku przeszłości, rozpamiętujący czas
dawnych zaistnień (Agnieszka Kluba, Poemat prozą w Polsce,
Warszawa-Toruń 2014).
COŚ W Tym Jest: istotna polifonia! W
lesie, w mieście, w mieszkaniu, w autobusie. Jazz session i jabłka
turlające się zwinięte jeże.
Mam ochotę przeczytać
— zaśpiewać miłosną piosenkę kolejny raz. Tym razem tylko
dla siebie.
Bowiem czekam na kolejne opowieści Karoliny
Krasny...
„Dalej
są tylko
powroty".
ALE:
„W
przyszłości XY będzie dużo myślał o potrzebie
pamiętnikarstwa. W końcu dojdzie do wniosku, że to smutne –
nieustannie coś wskrzeszać".