Od śladu do śladu...
Klinika. Pavol Rankov. Tłumaczenie: Tomasz Grabiński. Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Wrocław 2024.
7,5/10
W
pierwszym odruchu orzekłem: - groteska. Potem: - pamflet. Ale po
ostatniej stronie „Kliniki” zabrakło mi słów. Po co i dlaczego
wszystko musi być nazywane, mieć swoją nakleję i
szufladę?
Mikroświat jednego
mężczyzny w bardzo średnim wieku. W domu z niego szydzą, w
klinice zwodzą. Bohater chce jednego: stanąć przed obliczem
profesora, uznanego w świecie psychiatry, chociaż specjalizacja
profesora nie jest nazwana wprost.
Ale wszyscy
noszą tutaj jakieś maski, pewne piętno. Bohater „Kliniki”
zamiast specjalisty spotyka bowiem ludzi, którzy doświadczyli
zaszczytu poznania profesora, no nie wszyscy, bo pielęgniarz z
geriatrii, mówi, że słyszał,
wie, rozumie, ale nie jest w stanie pomóc.
Inaczej
rzecz się ma z palaczem, recepcjonistką, sprzątaczką,
pielęgniarką, asystentem profesora i pacjentką, która flirtuje z
naszym literackim podopiecznym.
Sprawa
jest poważna, bo fabuła dotyczy człowieka zagubionego, cierpiącego
na depresję. Jednakże nie
bójmy się uśmiechać. Bo konstrukcja, styl podania tekstu, zmusza
nas do rechotu, bo czyż farsa jest fundamentem tej historii?
Jednak
po ostatniej stronie odczuwamy wstyd. Bo śmialiśmy się rozpuku, a
przecież...
Ale zanim
dotrzemy do finału „Kliniki”, Pavol Rankov prowadzi
nas przez życie smutnego słowackiego mężczyzny.
Poznajemy
jego przodków. Żołnierza pierwszej wojny światowej, który
wygrywa z wirusem hiszpanki, ale gdy wraca do domu, dowiaduje się,
że choroba pokonała jego dwóch synów.
Wiemy,
że dzieciństwo pacjenta „Kliniki” nie było usłane różami.
Ojciec nie cierpiał matki, a ona ojca. W szkole podglądał
dziewczyny i chodził w roli sekundanta na bójki.
Wiemy,
że opiekował się ojcem, gdy tego zmogła śmiertelna choroba.
Jednak w każdej scenie pojawia się lawina samobiczowania. Kadry
obudowane przez głos wewnętrzny, który spycha mężczyznę na
skraj przepaści, bo w domu jest smutno. Córki i żona traktują go
przedmiotowo. Gorzkie żale w rozkwicie.
Był
też syn, jedyny człowiek na świecie, który rozumiał bohatera
„Kliniki”. Co się z nim stało i czy te wydarzenia nie są
powodem stanu mężczyzny?! Wszystkiego Wam nie opowiem. Musicie
przeczytać, dotrzeć do tego sami.
Przeczytać
i zastanowić się, czy ta książka nie jest lustrem, w którym
widzimy siebie lub bliskich.
Sprzątaczka,
pielęgniarka, asystenci i pewnie wielu innych są blisko profesora,
ale tylko dlatego, że byli pacjentami doktora. Czy to blaga,
pomówienie, czy fakt? Pole do interpretacji jest szerokie. Tym
tekstem, każdym rozdziałem, można się bawić, tylko pamiętajcie
o ostatnich akapitach „Kliniki”. Coś, co wydawało
się absurdalne, okazuje się wymowne, zgodne z logiką... Po prostu
cholernie smutne.
Śmiech
przez łzy.
Moja
babka, Teresa miała swój sposób na czytanie książek, który w
przypadku „Kliniki” może nie wypalić. Bo babcia nawet grube
tomiska chłonęła w tri miga. Dlaczego,
jak? - Czytam początek, środek, no koniec i oczywiście wszystko
wiem – tłumaczyła.
Jako
smarkacz próbowałem naśladować moją wspaniałą babcię, ale
szybko okazało się, że jej patent na czytanie, jest zwyczajnie
absurdalny. (Chociaż, gdy czytam niektóre „recenzje”, zwłaszcza
na Instagramie, to myślę, że babcia byłaby szczęśliwa; ma spore
grono naśladowców).
Babcia
w swoim odczytaniu „Kliniki” mogłaby być śmieszna. Bo to,
co kryje
się między wierszami, jest ważne i istotne w tej narracji.
Rozgadani, wygadani statyści, przerysowane postaci; tak jakby
wszyscy byli wariatami, bo żyją na planecie tak bardzo
abstrakcyjnej, że tylko Franz Kafka byłby w stanie ogarnąć ten
sytuacyjny galimatias.
Pavol Rankov zaznacza,
że „cennymi
radami do napisania tej książki przyczynili się (w porządku
alfabetycznym): Samuel Beckett, Elias Canetti,
Franz Kafka i Juan Carlos Martini.
Teraz
rozumiecie już wszystko?
Nasz
bohater kontra Józef K.? Przecież to literaccy bliźniacy. I Kafka
i Rankov celowo
pomijają didaskalia. Nie istotny jest wygląd, a nawet nazwisko.
Ważna jest scenografia. Pięciopiętrowy szpital, w którym profesor
przemieszcza się niczym duch, Gabinety na kolejnych piętrach.
Gonitwa pacjenta za lekarzem, a ten kpi i drwi i gdzie ucieka? Do
Wiednia, no jasne!
Elias Canetti,
noblista w dziedzinie literatury, może nie jest powszechnie
rozpoznawalny w Polsce, ale jeśli chcemy szukać punktów stycznych,
to jego sposób opowiadania „w dramatach”, mógł stać się
wzorcem dla autora „Kliniki”.
Jednakże
to „Księga przeciwko śmierci” (tł. Maria Przybyłowska) jest
mocno zbieżna ze sposobem narracji, której hołduje Rankov.
Spisywanie, rozpamiętywanie i balansowanie na granicy bycia i
rozmycia.
Bo
przecież „Nie ma nic bardziej realnego w życiu poza tym, co
zostało dobrze opisane” (Fernando Pessoa).
Psia
nadzieja, którą ma w sobie nasz bohater, jest oczywiście zwodnicza
i ułomna. Bo gdyby profesor wysłuchał pacjenta, którego (raczej)
unika, to co by się stało? Czy nagle jego życie odmieniłoby się
o 180 stopni, czy żona wybyła się połajanek, a córki zaczęły
szanować ojca? Wątpię.
Cokolwiek
się dzieje w naszym życiu, to zostało już opisane i
przedstawione. „Klinika” jest tego najlepszym dowodem...