Ależ pyszne dialogi!
Partita. Sławomir Wernikowski. Wydawnictwo FORMA, Dom Kultury „13 Muz”. Szczecin, Bezrzecze 2022.
No, dramat! Dramat jak
nic.
Spokojnie. Książka mi się podoba (nie w całości), ale
najmocniejszą stroną tych moralizatorskich nowel są dialogi.
Dlatego jestem zdania, że Sławomir Wernikowski powinien
pisać dramaty.
Gatunek, który powraca na salony, do łask
czytelników.
Skoro Masłowska i Twardoch mogli
opublikować w ubiegłym roku sztuki, to dlaczego nie może zrobić
tego Wernikowski? Na pewno jest w lepszej formie od popularnej
pisarki i bardzo popularnego pisarza.
„Partita” to
zbiór dziesięciu tekstów kaznodziejskich. Autor niczym św.
Franciszek, który jest również patronem poetów, patrzy z boku na
świat i swoimi kazaniami chce naprawić, poprawić świat. Tylko, że
Franciszek mówcą podobno był słabym. Lepiej wychodziła mu modlitwa.
Wróćmy do książki. W tekstach, w których jest
sporo kpiny, szczeciński pisarz mówi wprost: - Będę was
nawracał.
Oczywiście, że ironizuję! Ale tak to
odczytałem, taki „stan goryczy” towarzyszył mi podczas
pochłaniania tekstów bardzo dobrych, lepszych i
poprawnych.
Numerem jeden tego tomu jest „Namaszczenie”.
Z jednej strony kąśliwość wobec bogactwa, z drugiej rewelacyjne
„wymiany zdań”, z trzeciej drwina, cynizm, ale i przewrotność
całej sytuacji.
Do wziętej prawniczki przyjeżdża młokos,
który pilne musi się z nią spotkać. Asystentka w sposób
naturalny spuszcza na szczaw takich szczyli, ale nie tym razem. W
chłopaku jest jakaś niewyobrażalna siła, ale i niemoc. Jest synem
starego znajomego pani mecenas. To, co dzieje się między tym
dwojgiem w gabinecie jest naprawdę bardzo dobrą prozą.
Tkliwe
jest to, że ojciec chłopaka umiera i porozumiewa się z synem
alfabetem Morse’a, ale tylko wtedy gdy porusza
powiekami.
Nieuchronne jest to, że kobieta powinna spotkać się
z byłym partnerem, ale to, co jest oczywiste, nie musi być takim
dla prozaika.
Rozłożyłbym inaczej akcenty, ale tych dialogów
zazdroszczę pisarzowi. Podziwiam tę „wymianę ognia” obleczoną
w cynizm, realizm, ale i metafizykę.
Nie podoba mi się
„Ojczyzna”. To tekst bez pogaduch, jednakże rozmowa wewnętrzna
toczy się jak gównoburza. Główny bohater jest opisywany i
rozpisywany, a jego dusza nagle się odzywa, przemawia i mamy
przemianę liczby z pojedynczej na mnogą.
Finał z zestrzelonym
samolotem pasażerskim jest ok, ale wszystko, co wcześniej jest
rozgadanie i zdecydowanie przegadane.
Zresztą przegadanie to
znak firmowy pisarza. Kilka lat temu czytając jego równie muzyczny
tom zatytułowany „Passacaglia”, miałem wrażenie, że
Sławomir Wernikowski ma tendencję do nadpisywania.
To
jest (jakoby) kolejny znak firmowy tego nowelisty. Człek wykształcony,
erudyta, rozumiejący i kochający język polski, po prostu (sic!)
się popisuje. I nadto rozpisuje. Te wycyzelowane zdania. Niemal
zawsze podrzędnie złożone. Za dużo tego, to czasami utrudnia
czytanie dobrze pomyślanych narracji.
Ma się wrażenie
gęstwiny, która w opowiadaniach powinna być rozrzedzana i w końcu
tak się staje, bo opowieść zawsze ma niezłą puentę, ale
przegadanie tekstów, powoduje, że te utwory zwyczajnie (czasami)
męczą.
Ale nie narzekajmy na nudę, bo „Partita” to
naprawdę niezły kawał literatury. Chociaż przy okazji muszę
wrzucić łyżkę dziegciu do szczecińskiej beczki miodu. Otóż
może jestem już stary, a może po prostu chcę otrzymywać lepszy
produkt, bo format książki jest zły. Utrudnia czytanie. Te małe
kwadraty powinny wyjść z użytku! Mówię serio.
W lipcu
2019 roku pisałem tak:
Gdybam dalej: - Otóż, gdyby
Sławomir Wernikowski miał facjatę Szczepana Twardocha i
jego styl "buntownika na siłę", to wróżę, że
wylądowałby na okładce nawet Vogue.
Bo rejestry jego
opowiadań nie mają w sobie fałszu i nawet grama grafomanii. Powiem
więcej — są momentami — lepsze od tego, co w swoich ostatnich
zestawach sprzedaje — dzięki dużej
machinie promocyjnej-Twardoch.
Pisałem i zdania nie
zmieniłem!
Wernikowski na okładki i do teatru. Na afisz!
Tytułowa „Partita” zawiera w sobie pewien rodzaj
niekonsekwencji. Bo rodzące się napięcie między szefową, a jej
asystentem nie zostaje rozładowane, a są długie momenty, że
wydaje się nam, że będzie to (jest) oś fabuły. Gdzieś to zanika
i na scenę wchodzą nowi bohaterowie. Robi się tłoczno jak na
berlińskim dworcu. Niby wszyscy wiedzą, co mają robić, ale
konfuzja jest jak cholera.
Matka i córka. Sędzia i jej była
miłość, stary muzyk. W tle asystent, pani doktor i statyści.
Pomysł – którego nie zdradzę – na tekst jest bez wątpienia „w
dychę”, ale to nie powinno być opowiadanie. To powinna być
sztuka.
To jest dramat pełną gębą. I namawiam dramaturgów
na adaptację; czym prędzej!
Opowiadanie „Blog” ma
zupełnie inne dialogi. Epistolografia, która czyni z tekstu niezłą
dramę. To także (tak!) może zostać zagrane, nagrane. To może
wybrzmieć na deskach teatru. Wystarczy jeden aktor! A może
słuchowisko radiowe!?
Podczas czytania „Partity”
dopadł mnie Tadeusz Różewicz! Mocne skojarzenie! Jest takie
opowiadanie zatytułowane „Opadły liście z drzew”. Tam jest
pisanie, tam jest Szopen, tam są dialogi.
Tam i tu jest
wspaniała literatura.
Rozważywszy z różnych stron to
pisanie, wpadłem na jeszcze jeden trop. Tutaj dedukcja nie miała
nic do roboty, po prostu wiedziałem, że w tym pisaniu znowu obecny
jest Henryk Bardijewski. Można rzec, że to patron
Sławomira Wernikowskiego.
Ten prozaik, satyryk i autor
sztuk scenicznych ma swój udział w kolejnej książce nieswojej, a
jakby własnej. Bo to jest pisanie pod wpływem, na haju, a z drugiej
strony na trzeźwo jak cholera, bo Wernikowski dopieszcza w
swojej książce każde słowo, każde zdanie. I z tą troską o
poprawność przesadza. Za mało jest zdań krótkich, które miałby
siłę rażenia karabinu maszynowego. Bo czasami dopada tu nas
zwykłe „pif-paf”.
„Bardijewski dokonuje swojego
rodzaju rozrachunków z rzeczywistością, piętnując bezwolność,
głupotę i inne społeczne przywary” – pisze Justyna Michalska.
Zgoda. I Wernikowski robi (znowu) to samo.
Michalska
pisze dalej (DZIKIE ANIOŁY… HENRYKA BARDIJEWSKIEGO – W STRONĘ
CHRZEŚCIJAŃSKIEJ INTERPRETACJI, Częstochowa, 2018): „Bardijewski
mówi o kondycji ludzkiej w świecie zagrożonym niepamięcią i
słabością małej wiary: „Znam kilka prawd, do których nie
dorosłem. I nie wiem, czy kiedykolwiek do nich
dorosnę” . I Wernikowski robi (znowu) to samo.
Jestem na Tak. I tak bardzo czekam dramatu pełną gębą, napisanego przez pana Sławomira. Niech dzieje się wola boska, wola nieba.
8/10