Nad nami tylko niebo
Ewangelia dzieciństwa. Lydia Millet. Tłumaczenie Aga Zano. Wydawnictwo Echa, Czarna Owca. Warszawa 2022
Stoję
na stanowisku, a może nawet na słupie, jak Szymon Słupnik
(Starszy), że każdą książkę, która odbiega od normy, należy
przeczytać.
Tutaj
dzieje się sporo… nienormalności.
Wypaczone
dzieciństwo, zwichrowane relacje. Ogrom porażek
rodzicielskich. Sczyta marzeń
i garść pragnień.
A
w tle robinsonada, a w tle Pismo. Na wierzchu „głos na puszczy”
i „spragniony na pustyni”…
Książkę
należy przeczytać!
Bo:
To
gorzka pigułka!
Napisana
w męczący sposób, ale na tym polega urok tej fabuły.
Czytajcie,
bo: bez względu macie lat, to jedynym majątkiem, który posiadacie,
są SNY.
Czytajcie,
bo to pisanie to arcykpina
z naszych marzeń, wyobrażeń i pragnień.
Gdy
w morzu alkoholu, w pyle narkotyków gniją fantazje o dorosłości,
dzieciństwie.
Czytajcie,
bo jest to napisane „byle jak”, ale z pomysłem i swadą.
Jest
to nużące, bo taki styl jest dobry na dwadzieścia, trzydzieści
stron, a jednak wytrwajcie do końca, w trakcie huraganów, zabaw w
podchody i szastania obietnicami bez pokrycia.
To
jest szalona książka.
Może
to prawda, że sporo tutaj uproszczeń, zbyt jasnych aluzji.
Paralelizm na poziomie „ogólnika”, ale odbieram to jako celowe
działanie. Nawiązanie do „Buszującego w zbożu”.
Urodzony
1 stycznia 1919 roku J.D. Salinger miał inną perspektywę, inne
bolączki i kompletnie różny pomysł na napisanie manifestu
młodych.
Lydia Millet
bawi się współczesnymi zabawkami, jednakże jej pisanie uprawnia
mnie to „wydania opinii”, że pisarka uzależnienia,
przypadłości, samotność, prośby młodych wzięła w nawias i
wrzuciła do kotła z literaturą.
„Ewangelia
dzieciństwa” ma znamiona, nosi tatuaże. Wysypka edytorskiej
zabawy z pisarstwem Edgara Allana Poe, J.D. Salingera, Daniela Defoe
i autorek i autorów wszelakich
poradników psychoterapeutycznych.
Ale przede
wszystkim mamy tutaj naczynie połączone z wszystek co powstało za
czasów tzw. rewolucji obyczajowej z 1968 roku.
„Pod
brukiem leży plaża”, „Alkohol zabija,
weź LSD!” „Mniej czytaj, więcej żyj!” itp., itd.
W
„Ewangelii dzieciństwa” dzieje się za dużo i to jest spory
problem tej książki. Jest przegadana!
Z
samych pochwał niczego nie zbudowano, niczego nie zauważono
„dokładnie”. Dlatego mówię Wam: zważcie na to pisarstwo. Z
literackich żartów robi się zbędną groteską, z ciągłych
nawiązań (i znanych rozwiązań) kpina z przesłania, która
przyświeca tej książce.
A
jest to dość proste przesłanie: - Opamiętajcie się! Bo z marzeń,
bo z idei zostanie pył, który trzeba (można) zalać alkoholem i
extasy.
Podziwiam
pracę Agi Zano. Tłumaczka musi wciąż lawirować i szukać
nowych (starych) polskich słów na ten literacki kogel-mogel.
W
pewnym momencie odechciewa się czytać. Bo za dużo powtórzeń.
Powtórzeń w warstwie zamysłu literackiego, ale
nie scenopisu narracji.
Fabuła
jest gęsta jak cholera (sic!).
A
wygląda to tak:
Eve,
podobnie jak jedenaścioro innych dzieci, znalazła się w letnim
domku wbrew własnej woli. To jej rodzice – którzy właśnie
pogrążają się ze swoimi znajomymi w alkoholowym otępieniu –
wybrali to miejsce na wspólne spotkanie. No nic, trzeba będzie to
jakoś przeżyć.
Letnia
sielanka nie trwa jednak długo – zapowiadany wcześniej huragan i
gwałtowna burza niszczą część posiadłości. Okazuje się, że
dzieci i rodzice mają zupełnie inne podejście do tego, co należy
zrobić: wyjechać i ratować życie, czy zostać, żeby chronić to,
co jeszcze zostało?
Czyli
warto sięgnąć do lektur z dzieciństwa i uzupełnić kanoniczny
zestaw o „Ewangelię dzieciństwa”.
Autorka
może pochwalić się pewnymi osiągnięciami po wydaniu „Ewangelii”,
bo:
-
Finalistka National Book Award,
-
Jedna z dziesięciu najlepszych książek roku 2020 wg „The New
York Times”,
-
Wyróżniona przez m.in. „Time”, „Washington Post” i
„Esquire”.
Wracając
do nawiązań i powiązań: - Jest bardzo długa lista tanich (ale
drogich) seriali telewizyjnych o dorastaniu nowobogackiej młodzieży.
Jest też bez liku
filmów o trudnych rodzicach. „Ewangelia” nawiązuje do „tego
wszystkiego”. Czytelnik jednak momentami nie ma pewności, czy
autorka kpi z telewizji, czy jest jej zagorzałą fanką, która
patrząc w ekran, napisała książkę, licząc na jej szybką
adaptację – ekranizację.
Egalitaryzm
społeczny przekształcony i spłaszczony. A jednak?! Dlaczego cała
historia dzieje się wśród nowobogackich? Nie dlatego, że jest
łatwiej to pisać, ale dzieci literatów, naukowców, reżyserów
pozostawione samo-popas to
jest dopiero coś! To umożliwia pisarce rozpisanie tej historii na
wielu frontach. To umożliwia czerpanie garściami z tego, co
już powstało. Co zostało nakręcone, napisane, opowiedziane.
Lata
60. i 70. ubiegłego wieku były szalone, ale negatywne wariactwo
tamtych lat nadal jest żywe. A w literaturze wciąż jest
nadpisywane. Lydia Millet
„wykorzystuje” przeszłe lektury i stawia je w kontrze do czasów
obecnych. Gdzie smartfony i tablety, a gdzie nadal narkotyczne
„tablety dla atlety” są w użyciu.
Gdzie
alkohol jest transfuzyjne pompowany do naszych żył, serc i mózgów.
Gdzie i kiedy brakuje czasu na rozmowy i zwykłe – niezwykłe
„przytulenie” dziecka.
W
latach rewolucji obyczajowej zarówno telewizja, jak i kino promowały
wykonawców muzyki popularnej. Teraz niektóre stacje telewizyjne
promują tandetną populistyczną gadkę polityków. Zapominamy
jednak, że i przyroda ma swoje prawa. W „Ewangelii” żywioły
się budzą i żądają ofiar.
Kiedy
kobieta umiera podczas porodu, a córka odbiera poród swojej
siostry. Czy czegoś Wam to nie przypomina?
Ta
książka naprawdę zasługuje na czytelnika. Szaleństwo, chociaż
przegadane, napisane i czasami tandetne
w wykorzystywaniu alegorii.
7,5/10
*Tytuł
tego tekstu – nawiązanie do „Image” Johna Lenona