Księga podróżna z obrazkami
Spis paru strat. Judith Schalansky. Tłumaczenie Kamil Idzikowski. Wydawnictwo Ha!art, Kraków 2022.
Piszę
ten tekst w pociągu. Z rozmysłem. Od początku był taki plan.
„Spis paru strat” jest o czasie.
Książka
nieobliczalna, z kunsztem przetłumaczona. Ale mój
tekst, jest recenzją, która nie jest recenzją. Jest spisem strat,
które spotkały mnie podczas czytania.
Refleksje
literackiego wstrząsu. Nie! Ta książka ma w d… literaturę, ona
jest zdecydowanie czymś więcej! Jest księgą podróżną.
Gdy
wsiadałem do pociągu, pewien człowiek grzebał w koszu na śmieci.
Wyciągał aluminiowe puszki i prostował pety. Po chwili jednego
odpalił. Zaciągnął się. Odszedł, powłóczył lewą nogą, w
ręku trzymał starą walizkę, do której wkładał wcześniej
znalezione puszki po
energetykach i piwie.
Pięć
metrów dalej, pewna kobieta poprawiała dziecku rajtuzy. Robiła to
tak, że malec
wisiał w powietrzu. Pięć centymetrów nad ziemią.
Teraz
siedzą obok mnie dwie młode kobiety. Jedna przegląda Facebooka,
druga szuka właściwej muzyki na Spotify.
„Żyć
znaczy przeżywać straty” pisze Judith Schalansky,
autorka niebywałej książki. „Spis paru strat” jest nie tylko
opowieścią o rzeczach, miejscach i ludziach. To coś więcej. Ta
książka wymyka się spod standardowej
skali
ocen. Fabuła, do której będę wracał przez
lata.
Ludzi
dzisiaj spotkanych zapomnę. Pewnie nigdy ich nie spotkam. Są pyłem,
okruchem. Zgodnie z koncepcją świata i spisaną
opowieścią;
ci ludzie i ja jesteśmy śmieciami.
Sam początek przecież
natychmiast zapowiada koniec.
„Spis
paru strat”.
Czytam
tak wiele, słucham bez ustanku, piszę sporo. Wszystko popiół? Bez
przesady! Nie chcę nikogo wpędzać w nędzny nastrój, w
pesymistyczne stany. To nie tak! Ale skoro
tak bardzo jestem aktywny literacko i muzycznie, to mogę pozwolić
sobie na pewną ekstrawagancję i skupić się na „Przedmowie”
książki oraz na „Słowie wstępnym”.
Te
dwa rozdziały stanowią o niebywałej sile tej Książki.
Wytłumaczenie, tłumaczenie i
pewnego
rodzaju streszczenie.
Potem
dzieje się tylko (i aż) gęsto od miejsc, zdarzeń. Od ludzi. I te
opowieści są pasjonujące i wciągające. Ale początek
książki mocno do mnie gada. Powiem, napiszę więcej: - Dawno Nic
Tak Do Mnie Nie Poruszyło.
Brawo! Judith Schalansky!
Ukłony wobec Kamila Idzikowskiego.
Tak, Wracz.
Tak Martin Ryšavý (Tłumaczenie:
Anna Wanik, KEW 2022).
Tak,
muzyka Slowly Rolling
Camera.
Tak,
kolejny raz Jego obrazy. Jego
kobiety. Bo wokół krążąca śmierć. Tak! Amedeo Modigliani
Tak.
Jeszcze raz obejrzenie trzech filmów; „Amadeusz”. „Lot na
kukułczym gniazdem” i „Woyzeck”
oraz
kolejne
przeczytanie „Fausta” i „Balladyny”.
A
poza tym? Ponadto jeśli naprawdę wszystko jest śmieciem, to zanim
zniweczymy swoje starania, radzę przeczytać jeszcze
raz np. „Bieguni”,
„Jądro ciemności”, „Księgi Jakubowe”, „Fizykę smutku”,
„Moby Dicka” oraz „Ulissesa”.
Zróbcie
to prędko! Echo tych lektur, ale i wielu innych, odnajdziecie w
„Spisie paru strat”.
***
Autorka
„Atlasu wysp odległych”, prowadzona przez strzępy wyblakłych
map, dawno przebrzmiałe pieśni i zamazane drogowskazy, wyrusza w
fascynującą podróż, w ramach której przemierzy najodleglejsze
epoki, kontynenty i gatunki literackie w przekonaniu, że choć
pisanie nie przywraca niczego do życia, to jednak pozwala
wszystkiego doświadczyć. Tygrys kaspijski, zaginiona wyspa na
Pacyfiku, ekscentryczna encyklopedia w kasztanowym gaju czy NRD-owski
Pałac Republiki to tylko niektóre pozycje tytułowego spisu,
stanowiącego najlepszy dowód na to, że fenomen utraty jest nie
mniej różnorodny niż ogrom rzeczy utraconych, a dzięki połączeniu
wyobraźni z rzetelną kwerendą można wypełnić puste miejsca
nowymi światami.
***
WRÓĆMY
do „Przedmowy”! Książka mówiąca – jak pisze sama pisarka o
dekompozycji i destrukcji. Zatem w książce dużo jest o
Śmierci
(z trwogą, powagą, ale i odwagą piszę to słowo wielką literą).
W narracji życie ma krótki termin przydatności.
Zresztą wszystko jest tymczasowe, ale warto się zatrzymać i
odnaleźć zatarte ślady lub tygrysa kaspijskiego.
Pisarka
swoje badania, swoje postępowanie traktuje z doniosłością. Widzi
dokładniej, to co jest ukryte w historii naszych najdawniejszych
przodków i dostrzega także pomost łączący ludzi ze sferą
zwierzęcą.
„Słonie
na przykład gromadzą się wokół konającego członka stada, przez
wiele godzin dotykają go trąbami, raz po raz trąbią z oburzeniem
i próbują podnieść go z ziemi, nim wreszcie przykryją zwłoki
ziemią oraz gałązkami. Co więcej, nawet po wielu latach
regularnie odwiedzają miejsca śmierci towarzyszy”.
Słonie
mają dobrą pamięć. Czy możemy z nimi rywalizować? Czy
potrafimy wciąż zadbać o umierających? Czy może raczej
podrzucamy ich do hospicjów, domów starców? Mijamy, bez
przystanku, ludzi umierających na chodnikach…
Zderzeń, paraboli jest tutaj bez liku. I nie jest to tandetne, populistyczne pisanie o CZASIE. To jest naprawdę mocne, wytrawne, przemyślane.
Znajdziecie
tutaj kilka naprawdę cudownych historii. Rzeczy i miejsca wyniesione
na piedestał.
Zatem
synapsy
są w malignie. Taka jest to książka!
Czy
może wszystko jest formą fantazji? I piramidy, zaginione plemiona,
zwierzęta, szkielety...
A
może „rzeczy utracone (po prostu) cenimy wyżej”?
Bo
przecież „stosujemy najrozmaitsze strategie, aby utrwalić
przeszłość i powstrzymać niepamięć”.
(Ale
ja już nie pamiętam twarzy człowieka grzebiącego w śmietniku.
Poza tym, że był ogorzały, że powłóczył lewą nogą – nic
więcej. NIC)
„W V w. p.n.e. w Tesalii zawalił się
budynek, grzebiąc pod sobą biesiadników, natomiast jedyny ocalały,
poeta Symonides z Keos, dzięki świetnie wyćwiczonej pamięci
odtworzył w wyobraźni zrujnowaną salę i ustalił, gdzie siedzieli
poszczególni goście, co umożliwiło identyfikację ciał
zmasakrowanych pod gruzami.”
(A
ja w ogóle nie znam, nie pamiętam twarzy dziecka, które zawisło
pięć centymetrów nad ziemią, gdy matka (?) poprawiała mu
rajtuzy. NIC)
„O
ile zakładanie archiwów, podobnie jak budowa arki, czyli ich
pierwowzoru, może być podyktowane chęcią ocalenia wszystkiego, o
tyle atrakcyjne skądinąd pomysł, jak choćby projekt
przekształcenia Antarktydy czy nawet Księżyca w centralne,
demokratyczne muzeum, gdzie na równych prawach wystawiano by
najrozmaitsze wytwory ludzkiej kultury, są nie mniej totalitarne i
skazane na porażkę niż marzenie o przywróceniu raju na ziemi, owa
archetypiczna tęsknota, wciąż żywo obecna w wyobraźni wszystkich
kręgów kulturowych”,
A
teraz
zdanie, które swoją prostotą, ale i wielkością przewróciło
moje czytanie do góry nogam. Zaczytuję tylko część:
„W
zasadzie każda rzecz już od samego początku jest śmieciem, każda
budowla ruiną, wszelkie tworzenie zaś zwyczajną dewastacją
[…]”.
A
jednak dalej:
„Nawet
archeologia – choćby sprawiała wrażenie niezwykle ostrożnej i
pełnej rozwagi w penetrowaniu osadów minionych epok – stanowi
formę wandalizmu, natomiast archiwa, muzea i biblioteki, ogrody
zoologiczne są po prostu odgórnie zarządzanymi cmentarzami, gdzie
składuje się towary, nierzadko wyrwane z żywego obiegu
teraźniejszości, ażeby je zarchiwizować czy wręcz o nich
zapomnieć, niczym o bohaterskich czynach i postaciach, których
pomniki wypełniają krajobrazy miast”.
Czy
teraz JUŻ rozumiecie, JAKA jest to książka? O czym mówi?
I
pojawia się „Schron przeciwczasowy”.
I pojawiają się „Niewidzialne biblioteki”. I jest Jorge
Luis Borges
ze
swoim uczniami.
A
ponadto: „Co właściwie zachowują źródła historyczne”? „Nie
obchodzą ich ani losy fiołków zdeptanych podczas oblężenia Liege,
ani cierpienia doznane przez krowy w pożarze Leuven, ani formacje chmur pod Belgradem” – zauważa Theodor Lessing w
napisanej podczas pierwszej wojny światowej książce „Historia
jako nadawanie sensu bezsensowi”.
W
rozdziale „Leśna encyklopedia” (dla mnie najbardziej
wartościowym) padają
takie „proste
zdania: „Gdy jestem poza domem, zbieram, co się da – tu podniosę
z ziemi jabłko, tam kasztan, tam puszkę. Wszystko się może
przydać”.
Nie
znając kontekstu, można kpić, śmiać się do woli. Ale zacznijmy
zbierać np. słowa – przecież wszystkie mogą nam się kiedyś
przydać. Czytając, pisząc, mówiąc, szepcząc, myśląc. Słowa
są jak to jabłko jak kasztan, jak puszka.
Lubię
„łowić” frazy! Lubię je szlifować lub przyglądać się im
niczym znalezionej grudzie bursztynu. Pod słońce, pod wiatr, z
deszczem.
W
rozdziale „Chłopiec w błękicie” sporo jest tych fraz. Uciekam
od głównego nurtu opowieści, jednakże pamiętam, że rozdział ma
podtytuł „… znany też jako Szmaragd Śmierci”. Moim
szmaragdem jest wymyślony bursztyn, który
filmowo
podążam za akcją. Malarsko patrzę przez okno pociągu. Cichnę,
bo film był niemy, a ja zaczynam być zbyt hałaśliwy.
Wkraczam
w świat, który tworzyła wcześniej Unica Zürn.
W
ustępie „Pieśni miłosne Safony” lecę na Lesbos. Recytuję,
śpiewam. Biegnę!
Jestem
ponadczasowy!
Literatura
(jednak) czyni mnie nieśmiertelnym! I nawet gdy autorka sprowadza
całość do mitotycznych lapsusów, to ja czuję się zaspokojony,
czuję się jak feniks!
Nie
mogłem skończyć pisać w pociągu. Brak prądu.
Zawsze
coś nie działa, coś się kończy i zaczyna. Wszystko jest snem lub
wspomnieniem.
I
na koniec pewne wyjaśnienie. Każdy rozdział rozpoczyna się
monografią. Jest opis i rozpis, a potem dzieje się fabuła.
Nie zawsze udana
jak np. w „Pałacu Republiki”, ale samo wprowadzenie powoduje, że
stajemy się zaintrygowani, zaciekawieni. Dlatego warto „w to
wejść”. Szukać kontekstów w tych; ludzkich historiach, które
owiane są tajemnicą, kurzem, zapomnieniem.
A
żeby Was zachęcić, poddaję Wam fragment, właśnie z „Pałacu”,
z opisu.
*
Po trzydziestu dwóch miesiącach robót na tzw. Marx-Engels-Platz w
Berlinie, nieużytku powstałym wskutek wysadzenia zamku miejskiego w
1950 r., stanął reprezentacyjny gmach według projektu zespołu
architektów z Akademii Budownictwa NRD pod
kierownictwem Heinza Graffundera,
uroczyście otwarty 23 kwietnia 1976 r. jako „Dom
Ludu”.
Najbardziej
charakterystyczną częścią tego długiego, pięciopiętrowego
budynku z płaskim dachem była fasada – lustrzana tafla brązowych
okien okolona białym marmurem. Wewnątrz znajdowała się sala
plenarna Izby Ludowej (prawie osiemset miejsc) i sala kongresowa (do
pięciu tysięcy miejsc), a także kilka sal konferencyjno-roboczych,
trzynaście restauracji, osiem torów do kręgli, teatr i
dyskoteka.
Pałac
był z jednej strony centrum życia towarzyskiego władz
partyjno-państwowych, miejscem zjazdów Socjalistycznej Partii
Jedności Niemiec (SED) i siedzibą parlamentu, z drugiej strony
natomiast odbywały się w nim ważne kongresy krajowe i
międzynarodowe oraz liczne wydarzenia o charakterze
kulturalno-rozrywkowym. Wielu ludzi spotykało się pod rzeźbą
„Szklany kwiat” w szerokim na 40 m i długim na 80 m dwupiętrowym
foyer, gdzie wisiała również kolekcja szesnastu wielkoformatowych
obrazów czołowych wschodnioniemieckich artystów pod tytułem „Czy
komunistom wolno marzyć?”.
(...)
9/10