Czy Szwecja jest (jednak) brzydka?
Wojna
z pięknem. Reportaż o oszpecaniu Szwecji. Fredrik Kullberg.
Przekład Aleksandra Sprengel. Posłowie Filip Springer.
Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa, 2022. Seria
Reporterska.
Reportaż
kompletny, a jednak bez słów Filipa Springera na pewno uboższy.
Kto
by przypuszczał, że o Szwecji można napisać, że
architektonicznie to brzydki plac budowy, gdzie nowoczesność nie
przestaje do przeszłości, gdzie lasy tnie się do pnia. A dworce
kolejowe popadły w ruinę. Przecież to jakby pisanie o Polsce. A
jednak!
Szwecja
z pocztówek została tym tekstem zburzona, wyburzona. Nastąpiła
eksplozja.
Filip
Springer w posłowiu stawia takie pytania:
Powiedzmy
to sobie tylko raz, na początku, i potem już do tego nie wracajmy:
co to za dziwny pomysł, żeby pisać książkę o wojnie z pięknem,
gdy jest się Szwedem?
Mało
tego: czy to nie absurd, żeby taką książkę wydawać w Polsce?
Bo
niby czego Szwed może nas w tej kwestii nauczyć? Co może wiedzieć
o niszczeniu krajobrazu? Jak chce nas poruszyć, opisując rujnowanie
zabytków czy dewastację przyrody? Jaką Szwed musi mieć czelność,
by biadolić nad tym, co wyczyniają z przestrzenią
deweloperzy?
Może
chodzi o to, że ktoś dobrał zły odcień faluńskiej czerwieni,
malując swój drewniany domek nad jeziorem? Czy może biały parkan
wokół kamiennego kościółka ma nie ten rytm sztachet? Trawniczek
na osiedlu jest przystrzyżony o milimetr wyżej niż na osiedlu
obok? Olaboga.
Wszyscy
widzieliśmy Szwecję, drogi Fredriku Kullbergu, większość z
nas na zdjęciach, pocztówkach, w internecie, jednak co to szkodzi –
widzieliśmy. A poza tym czytaliśmy też panią Astrid – wiemy,
jak sobie żył Emil w tej Smalandii, na jaką okolicę każdego
ranka patrzyło sześcioro dzieci z Bullerbyn. Co prawda zawsze,
gdy czytam Pippi Pończoszankę , zastanawiam
się, jak to możliwe, że w Szwecji jest ciągle
lato... Ale przecież
to szczegół. Wychowaliśmy się na opowieściach o Szwecji i to nam
wystarczyło, byśmy sobie zbudowali obraz Twojego kraju. Ty może
nie wiesz, ale my, w Polsce, dyskutując o PRAWDZIWYCH problemach z
przestrzenią, czasem mówimy tak: „Są państwa, w których to się
udaje” – i tu pada zwykle przykład Danii (wybacz), a zaraz potem
Holandii, Niemiec, Austrii i Szwecji... Nie, spokojnie, na przykłady
z Norwegii nikt raczej u nas się nie powołuje. Sam wiesz dlaczego –
nie te budżety.
I
dalej:
Szwecja
jest więc nam potrzebna, żeby się do niej odnosić, bo trzeba mieć
króliczka, którego będzie się gonić.
A
Ty tu o wojnie z pięknem. Dobre sobie.
W
kolejnych akapitach Filip Springer, który chyba jako jedyny taki
tekst mógł napisać, zabiera szwedzkiego kolegę w wirtualną
podróż po Polsce.
„Okropność”.
Brzydota do kwadratu. Uranistyczny erzac.
Zamiast
spójnej koncepcji wiarołomstwo wobec zdrowego rozsądku. Niemal
wszędzie melasa paskudztwa.
Czy
może być gorzej? Może i nie, ale podobnie i owszem. Zapewne
perspektywa i oczekiwania są inne, jednakże zaangażowanie, z jakim
pisze Fredrik Kullberg, pozwala uwierzyć, że i w Szwecji
„przestano myśleć”.
Znaleźć
„transfer znaczeń”, doświadczyć, przeżyć – to pewne skróty
myślowe, które towarzyszą mi, gdy myślę o dobrym tekście
reporterskim.
W
tekście Szweda mamy (to) wszystko i jeszcze więcej.
Jest
wędrówka. Są ludzie, miejsca, widoki i powidoki. Rozmowy,
perspektywa obecna i przeszła. Nie ma mowy o niedoróbkach.
Jednak
w trakcie czytania wciąż towarzyszyło mi „zadziwienie”. Nie
mogłem pojąć, że Polak-Szwed „dwa bratanki”. Że urzędnicy,
że biznesmeni tak paskudnie obchodzą się z historią i
środowiskiem naturalnym.
Dręczące
mnie pytania stawia też Filip Springer i od razu trafnie
odpowiada:
Postęp
ponad wszystko! Transformacja, innowacja, digitalizacja,
automatyzacja, rewitalizacja, modernizacja, a do tego elastyczność,
mobilność i funkcjonalność. Smart plus flex w
wersji ultra. Koszty? Wyburzone historyczne serca miast, wioski
widma, gigantyczne zręby pod centra logistyczne i serwerownie,
turbiny wiatrowe, a ponad nimi zamiast zorzy polarnej niegasnąca,
czerwona łuna…
Witamy
w Szwecji, kraju inżynierów, gdzie o ludziach związanych z kulturą
mówi się „człowiek kardigan” i „cioteczka kulturalna”.
Gdy,
kilka lat temu odwiedzałem Sztokholm, to zdawał mi się miastem,
nie tylko rozwijającym, ale głównie nowoczesnym. W tym tumulcie
rozbudowy dostrzegałem jednak także poszanowanie dla historii.
Stare kamienice, uliczki. Okazuje się, że to pewnego rodzaju
skansen, że więcej zniszczono, niż zachowano. Przynajmniej jeśli
wierzyć autorowi reportażu „Wojna z pięknem. Reportaż o
oszpecaniu Szwecji”.
Tekst,
w zajmującym tłumaczeniu Aleksandry Sprengel,
jest nieustępliwy. Za swoim bohaterami łazi, wręcz ich
śledzi. Ale także
poznaje nas z wieloma niezwykłymi postaciami. Ludzi szperaczy.
Dziennikarze, lokalni politycy, pisarze, fotografowie (dla
wyjaśnienia: w przeważającej większości są to mężczyźni). To
oni z pasją, ale i nie szczędząc swoich funduszy, opisują
i rozpisują się i kolportują nędzne zachowanie firm
budowlanych. To oni patrzą na wycinkę lasów i niszczejące dworce
kolejowe.
Czy
autorowi należy bezgranicznie wierzyć? Na pewno jego pisanie
jest przekonywające i
pełne pasji. Ale jest
w nim jakaś nierozpoznana przeze mnie pasja aktywisty. A
dziennikarz-aktywista nigdy nie jest w stu procentach… obiektywny.
Piszę pod tezę i z tezą. Czy to źle? Niekoniecznie, kiedy ma
się przed sobą egzemplarz pracy konkurencyjnej. O ten trudno, zatem
należy się pasjonować pasji, z którą autor stara się przekonać
nas to opowiadanej historii.
Niby
z boku, a jakże trafnie:
W
jaki sposób dokonuje się ten transfer znaczeń? Jakie konsekwencje
niesie za sobą w kontekście estetycznego doświadczenia
pozaartystycznej codzienności? Jak zauważa w ramach swych
rozważaniach na temat tzw. estetyki codzienności
(every day pathetic)
Thomas Ledy: „Większość ludzi postrzega fotografa Henri
Cartier-Bressona jako modelowy przykład osoby, która maksymalizuje
estetyczne doświadczenie codzienności. […] Jest pewne, że
fotograf uczy nas dostrzegać widoki, których inaczej byśmy nie
dostrzegli. Z pewnością fotografowana scena (dotyczy zdjęcia A
Bank Executable and
His Secret ary, 1960 – dopisek P. M.) była dla niego interesująca
pod względem estetycznym zanim w
ogóle wykonał zdjęcie – gdyby było inaczej, nie wykonałby go”.
W jakiś sposób reportaż „uczy dostrzegać”?
Te
(trochę) wyrwane z kontekstu słowa Pauli
Milczarczyk
dają nam wgląd i ogląd terytorium, z którym mierzył się Fredrik
Kolberger.
W
ogóle praca Pauli Milczarczyk jest świetnym uzupełnieniem dla
czytania reportaży i oglądania zdjęciowych relacji „z
przesłaniem”.
Wspomniany
tekst nazywa się „Reportaż: sztuka codzienności, codzienność
sztuki” *Kultura i Wartości, Lublin 2019.
Powracając
do pracy szwedzkiego reportera, nie można nie zauważyć
umiejętności stawiania pytań i znajdowania
odpowiedzi. Czy trafnych, czy pod tezę, tego nie jestem w stanie
zweryfikować, ale pozostaje mi dać wiarę polskiemu wydawcy, że
nie publikuje rzeczy „trefnych”?!
8/10