Zbędna tułaczka


 

Światłoczuli, Jolanta Sroczyńska-Pietz, Wydawnictwo Gaudentinum, Gniezno 2021. 252 strony


Dla kogo powstała ta bajka? Ta melodramatyczna opowiastka. Kto namówił autorkę do popełnienia „Światłoczułych”? Kimkolwiek są „ci” ludzie, uczynili źle. Popełnili grzech! Wpadli – razem z autorką – w pułapkę. Pułapkę pychy.

Cień zegara słonecznego”. To debiutancka proza Jolanty Sroczyńskiej-Pietz. Wydaną w 2019 roku powieść nie tylko chwaliłem, ale przede wszystkim doceniłem za lekkość, która w sposobie opowieści trudnych losów bohaterek, dodaje całości biglu. Tamta książka była (w dobrym słowa tego znaczeniu) uniwersalna; nowa jest tylko lokalną nowelą. Taką, od których półki z tanimi książkami się uginają.

Tak, mam smutną wiadomość dla autorki i jej zwolenników. „Światłoczuli”, to nieudana próba. Próba, która siłą rozpędu, wykorzystuje z przesadą i nachalnością, sukces poprzedniej powieści. Niemal ci sami bohaterowie sagi, bliźniacze lecz dopowiedziane opowiastki. A wszystko w sosie banału i nieuważności.

Gdybym miał w tym momencie skończyć pisanie, to cytat ze strony 188, pasowałby jak ulał. Zrobię tak; zacytuję i będę rozważał dalej.

Kurt Boethelt niechętnie opuszczał miasto. W swojej pracy bezpiecznie się czuł, działając w schematach. Miasto miał oswojone, a to, co poza nim, wydawało mu się obce, nieprzyjazne i pełne pułapek. Sytuacja, w jakiej się znalazł, potwierdzała to.”

Po pierwsze; Jolanta Sroczyńska – Pietz też, niestety, działa schematami. Po drugie; najbezpieczniej czuje się w Trzemesznie. W książce jej bohaterowie wędrują, aż nadto. Bo są choćby w Paryżu, Berlinie, Rapperswilu. Ale co z tego, skoro wszystko skupia się wokół „słonecznego zegara”. Bohaterki – tak urocze – Ida, Zosia – teraz gubią się w gęstwinie zdań banalnych, zdarzeń wymuszonych; niekoniecznie przekonywujących.

Lubię autorkę. Mam jakąś nieopisaną słabość, dlatego to pisanie nie sprawia mi satysfakcji, ale jest jak jest. Nie wymyślę „koła”, skoro przeczyłem niedopracowany „rąb”.

Czy to wina redaktorów, którzy przepuścili wiele wpadek językowych? Powtórzeń, banalnych zdań bez kolorytu, i które czasami są tak niegramotne, że aż dziwi, że podczas pracy nad tekstem nie wypadły im zęby. Mi wypadały jeden po drugim. Jestem po lekturze bezzębny i skołowany.

Nie piszę tego, by dopiec pisarce. Wprost przeciwnie. Próbuję jej bronić, jej pomysłu, na dokończenie sagi. Tylko, że przychodzi mi to z trudem. Wczoraj – opowiadałem – koledze o „Światłoczułych”. Zwierzyłem się „ze swojego problemu” w postrzeganiu tej książki. On jej nie czytał. Słuchał jednak też o „Cieniu zegara słonecznego” i w pewnym momencie przerwał moje gadulstwo: - Powiedz jej, że pisanie książek to nie serial na Netflix. I zrozumiałem; tak - nie wszystko da się pociągnąć, wyciągnąć, rozciągnąć, korzystając z tego samego budulca literackiego. Oczywiście, że są sagi, które mają nawet dziesiątki tomów. Czasami nawet okazuje się, że następne są lepsze od wcześniejszych. Ale w tym wypadku tak nie jest. Zawiódł kręgosłup. Jest już nadwyrężony. Kręgi rozpadają się na kawałki. Nie stanowią całości. „Światłoczuli” nie mają magnesu, który mógłby scalić poszczególne wątki.

Recenzując „Cień zegara słonecznego” popisywałem się wiedzą przeczytanej książki. Co chwilę nawiązywałem do losów Idy, bohaterki mocnej, silnej literacko. Teraz jak mam się „dobrać” do Zosi, kiedy autorka mi to uniemożliwia. Daje mi kopniaka prosto w zadek. Bo wygląda to tak jakby pisała tylko dla siebie i ludzi jej przychylnych. Że Trzemeszno jej ukochane będzie zachwycone, to pewnik, ale co z innymi? Co ze mną?

Jak mnie mają przekonać takie zdania; które często rozpoczynają kolejne rozdziały:

Zyty nie było w domu. Ida martwiła się o nią. Dziewczyna skończyła dwadzieścia lat, a wydawało się, że nie wie, czego chce w życiu”. - Chciałoby się zakląć; K…! i co z tego? Co to za dedukcja?

Albo to:

W Trzemesznie Zosi łatwiej było zmagać się z codziennymi troskami i opieką nad dziećmi, ale jej tęsknota nie znalazła ukojenia”. - Droga Jolu, autorko kochana! To są banialuki, które ci nie… pasują. Pokłóć się! Pieklić ci się trzeba na pracę redaktorów. Tułaczka twoich bohaterów, jest twoją tułaczką. Nie czuję tego. Mówisz do mnie jak uczennica liceum, nie jak pisarka z krwi i kości.

Właśnie! Jaki jest krwiobieg tej prozy? Kobiecy i to jest jedyny urok tego pisania. Nie jestem seksistą (ani w życiu osobistym, ani zawodowym). Ale „kobiecość” w literaturze nie musi oznaczać melancholii kółka różańcowego, NAPRAWDĘ!

Przełamanie bariery „Trzemeszna” i wyjście w świat, to jest twoja droga. Tędy wiodą literackie wędrówki. Uwolnij się. Odetnij pępowinę, bo ona w końcu cię (literacko) udusi.

Zapewne sedno tkwi w tym, że pisarce jest wygodnie. Umościła się na lokalnych włościach. I hulaj dusza, piekła nie ma. Otóż nie, piekło istnieje. Dobrze by było tam się nie zadomowić, nie urządzać, nie spraszać gości. Bo i po co?

Umówmy się tak. „Światłoczuli” powstali z potrzeby serca. A teraz niech rządzi umysł, niech rozgości się nad pustym plikiem tekstowym, i niech przelewa na papier emocje prawdziwe, bez Idy, Zyty czy Zosi.

Niemożliwa możliwość? Nie wierzę. Czekam na kolejną powieść, o tej zapominam.

4/10

popularne