Wejdź we mnie…


 

No właź! Charles Bukowski. Przełożył: Michał Kłobukowski. Noir Sur Blanc, Warszawa 2021.318 stron


Początek i koniec. Już, bo...

Mógłbym tak zakończyć. Tylko ten, jeden wiersz, nieważne z którego tomu, ważne, że Bukowski! Że on.

Jedni go nie znoszą. Inni tolerują. Kolejni uwielbiają. Ja mam Bukowskiego za brata łatę. Za bratnią, pijacką duszę.

Zanim przeczytacie alkoholowe wyzwanie miłości (poniżej), wyjaśnienie odnoszące się do „No właź!”. Na ten tom składają się teksty NIEWYDANE wcześniej. Archiwum żywego, które czytelnicy, przeczytali dopiero po śmierci autora.


jak zostać wielkim pisarzem


musisz wypierdolić bardzo wiele kobiet

pięknych kobiet

i napisać parę przyzwoitych wierszy miłosnych.


i nie przejmuj się wiekiem

ani nowymi talentami.


pij tylko więcej piwa

coraz więcej piwa


i przynajmniej raz w tygodniu chodź

na wyścigi konne


i wygrywaj

jeśli to możliwe.


nauczyć się wygrywać jest trudno –

byle łajdak może być świetnym pechowcem.


i nie zapominaj o swoim Brahmsie

swoim Bachu i swoim

piwie.


nie przemęczaj się.


śpij do południa.


unikaj kart kredytowych

i płacenia za cokolwiek w

terminie.


pamiętaj, że na tym świecie nie ma

dupy wartej więcej niż 50 dolców

(w 1977).


jeśli masz zdolność kochania

kochaj przede wszystkim siebie

i zawsze bądź świadom możliwości

kompletnej klęski

czy jej powody

wydają się słuszne czy nie –


wczesne dotknięcie śmierci niekoniecznie jest

złą rzeczą.


trzymaj się z dala od kościołów, barów i muzeów

i jak pająk bądź

cierpliwy –

czas każdemu jest krzyżem

plus

wygnanie

klęska

zdrada


cały ten złom.


zostań przy piwie.


piwo to wieczna krew.


wieczna kochanka.


spraw sobie wielką maszynę do pisania

i słysząc kroki w górę i w dół

za swoim oknem


wal w nią

wal porządnie


niech to będzie walka w wadze ciężkiej


uczyń z niej byka, co pierwszy raz wbiega na arenę


i pamiętaj o kolesiach

którzy walczyli tak dobrze:

Hemingwayu, Célinie, Dostojewskim, Hamsunie.


jeśli myślisz, że nie wariowali

w malutkich pokoikach

tak jak ty teraz


bez kobiet

bez żarcia

bez nadziei


to nie jesteś gotowy.


pij więcej piwa.



A teraz przejdźmy do tego co się właśnie w Polsce ukazało, znane powszechnie od wielu lat, bo Bukowski – jak wiemy odleciał – już w 1994 roku. Niektórzy postawią tezę, że gdyby opublikować (tylko jak?) zarzygane serwetki Bukowskiego, to i tak by się sprzedały. Ale ja mam pogląd odmienny. Ja mam pogląd względny. Już się zresztą raz przyznałem, że z Bukowskim mógłbym pójść do łóżka (sic!). A potem obaj pisalibyśmy o tym wiersze. Och, nie. To nie będzie tekst o moim biseksualizmie. To kilka słów o próbie zrozumienia bycia poetą prostym, trudnym, wagabundą uzależnień od słowa.

Są tacy, którzy próbują dowieść polskości Bukowskiego. I ten rdzeń miałby dowodzić, dlaczego był taki, a nie inny. Dla mnie Charles mógłby być nawet Chińczykiem. Niczego to nie zmieni, w moim postrzeganiu jego twórczości. Nie zawsze mówię „tak” dla jego prób prozatorskich, jednak w poezji – w jej prostocie – jestem zakochany. Każdy wywód, każda narracja zakończona puentą. Czy ktoś jeszcze tak pisze? Michel Houellebecq w „Cząstkach elementarnych”? To zbyt powszechne i nadużywane porównanie. Mnie bardziej pasują... polscy poeci. I tu, ryzykownie, ich wymienię: Andrzej Bursa, Rafał Wojaczek i… Jerzy Harasymowicz. To ostatnie nazwisko pasuje tutaj jak „róża do kożucha”, a jednak używam go z jednego względu. Obaj mieli łatwość pisania. Zamienili myśl w sztukę. Oko w język. Dotyk w słowo. A Bursa i Wojaczek? Życiorysy, popisy, tragizm narracji. Odmienność. Tajemnica udawania życia.

Dużo tego. Mało konkretnie? To macie:

do redakcji przyszła depesza
następującej treści
\"mordujemy wszystkich poetów
od dnia pierwszego września\"

depeszowiec zbladł jak biuletyn
czy można zamieścić
czy można zamieścić
tę pór?nioną depeszę
o tak niejasnej treści

więc dzwoni do naczelnego
ale w słuchawce zahuczał jakiś demon
jest zdezorientowany
nic nie wie z tego

więc szuka w encyklopediach
pod \"antypoetyzacja\" i w biuletynach
i tomach lenina
lecz i u lenina nic nie ma

i tylko noc ołowiana ściana
i w kw nikt nie siedzi o tej porze
i z tą depeszą
i z tymi poetami

o rozpaczy najczarniejsza redaktora.

(Depesza, Andrzej Bursa)

Jestem pewien, że – oczywiście w innej konwencji, używając innych słów, wulgaryzmów – Bukowski napisałby podobnie. To jest to samo czucie, odczuwanie, wyczuwanie absurdów, które nas dotykają. Które wywlekają z nas tumany kurzu wkurwienia na otaczający „klimat” – świat. Leczą traumy czasu przeszłego.

W tomie „No właź!” Bukowski, jest jak zwykle, konkretny. Rzadko używa wyimaginowanych porównań. Nie ma u niego stworów nierealnych. Nawet stojący na sztorc cadillac ma swój sens. Bogaci, którym na progach, najlepiej napluć (jeśli nie w twarz, to na dywan)… To ma swój nie tylko urok, ale przede wszystkim kpiarski smutek.

Pewnego dnia, chyba blisko było do Lwowa, w jakiś tanim hotelu piliśmy i czytaliśmy wiersze. Ja, Antoni, Wacław i trzy kobiety (imion nie pamiętam). Czytaliśmy co popadnie, co mieliśmy, co znaleźliśmy. Uporczywie wracałem do Borgesa i Bukowskiego. Wkurzałem towarzystwo, bo im się to nie kleiło. Ale mi się dobrze piło, odpływało. Rozlatywało mi wiele zdarzeń zbędnych i niepotrzebnych. Bukowski, nie tylko wtedy, uratował. „No właź!” jest deską ratunkową na pokolenia. Każdego dnia należy wybrać po kilka wierszy i się nimi rozkoszować. Nie potrzeba do tego wódki, prochów, gry w karty lub wizyty na wyścigach.

Codziennie czytam wiele wierszy, bo niemal każdy mianował się poetą. Konkursów, wieczorków, spędów jest tyle, że każdy coś wygrywa i każdy jest pyszny. Wielkość w lustrze łazienki. Gdybym zaczął cytować Bukowskiemu te arcydzieła, to on padłby na zawał. Nalałby sobie whisky i wyłby do księżyca, o zgrozo (!), z zachwytu. Bo lubił, gdy ludzie piszą. Nie cierpiał tylko ich stylu. Podobnie zresztą jak ja. Gdzie tanie chwyty można i należy zastąpić prostotą. Nie wymyślajmy pierdół, piszmy jak leci. Z trzewi! Z wątroby! To też, to zwłaszcza jest poezja!

Niektórym wydaje się, żeby pisać trzeba mieć dar od Boga. Tylko którego? Może bóg jest w każdym z nas. Czasami nazywa się „wódka”, a innym razem „dotyk kobiety”. W każdej czynności, westchnieniu, zatraceniu jest boskie namaszczenie.

W sierpniu Charles Bukowski skończyłby 101 lat. Na zdjęciach, u kresu życia, już na tyle (co najmniej) wyglądał. Ale jego poezja nadal jest młoda, także ta z szuflady, z „No właź!”. Nawet, gdy sklerotyczna, to ma dźwięk, brzdęk. Jest – jak mój ukochany – jazz. Prosta, ale sekwencje wcale nie są prostolinijne, są wariacjami bacznego obserwatora. Nihilizm ożywiony. Banał wyolbrzymiony. Hasła wystrzelone w kosmos. Wariacje łażenia na cienkiej linii między bezdechem, a oddychaniem pełną gębą. Żadnego kaca. Brak skrętów. Jest uczta!

Opowiadania – tak! Powieści – raczej tak, czasami nie! Poezja – jest jak tableta. Tablety dla duchowego atlety, hahaha. TAK!

Bukowskiego nie da się wprost nazwać. Każdy ma oficjalne imię, nazwisko, przodków, grzechy. Curriculum vitae. Ale biografia układana w wierszach jest lepsza, okazalsza, jedyna.

No, właź! We mnie. Drap mnie, szczyp, gryź. Bij. Tul. Wejdź we mnie…

10/10

popularne