Boskie detale


 

Lecz zabije rzeka białego człowieka, Patrick Besson. Przełożyła Krystyna Arustowicz. Noir Sur Blanc, Warszawa 2011, 410 stron.


Okładka! To zdjęcie. Kolorowe, a jakby czarno-białe. Wzrok mężczyzny. Brak butów. Niby mundur, niby piżama. I ta butelkowa zieleń w tle. W tej książce sporo jest Nibylandii, ale poza fikcją Patrick Besson operuje faktami, które zna i dobrze sprzedaje. Oplecione, zaplecione w warkocz intrygi, która jest rwąca niczym tytułowa rzeka.

Książka wydana w Polsce już dawno, bo 2011 roku, trafiła do mnie trochę przypadkiem, ale skoro ja w zrządzenia losu nie nie wierzę, to zabrałem się za lekturę jednej depresyjnej nocy. Podczas kolejnej (już spokojniejszej) powieść skończyłem. Czując niedosyt. Bo finał jest jak z tanich kryminałów, a wcześniej (przecież) było tak ujmująco.

Zasiadając do czytania nie miałem żadnych uprzedzeń. Wyczytałem tylko, że Patrick Besson to wyjadacz z pogmatwanym drzewem genealogicznym. Francuz o korzeniach rosyjsko-żydowsko-chorwackich; ależ mieszanka wybuchowa (sic!) Pierwszą powieść napisał mając 17 lat. Poza tym dziennikarz i publicysta. Wydał kilkadziesiąt książek – głównie powieści, ale też zbiorów reportaży i wywiadów. Poparł stanowisko Serbii w czasie wojny bałkańskiej. Ogólnie lewicowy wariat…Laureat nagród wielkich, małych i pośrednich.

Lecz zabije rzeka białego człowieka” to opowieść o ludziach zagubionych w afrykańskich układach, podkładach i wykładach. Jakkolwiek to czytać, warto poświęcić dwie noce na te 410 stron. Bo poza szpiegowską intrygą, w tej układance spotkamy ludzi z krwi kości, nawet jeśli już spopielonych.

W każdej współczesnej prozie o Afryce spotykam mądrali. Oni wiedzą lepiej, a ja muszę przyjąć, że to prawda. Bo jak sprawdzić istnienie Kergalec? Wujek Google natychmiast wskaże, że to wyłącznie bohaterka książki. A może ktoś taki istniał naprawdę? Przecież emerytowana specjalistka francuskiego wywiadu mogła zabijać, wprowadzać maszynę terroru w ruch?! Wszystko może być prawdą, i tak samo zmyśleniem. Autor w 1987 roku z akredytacją „L’Humanite” pojechał na Kongres Pisarzy przeciw Apartheidowi w Brazzaville, stolicy Konga. A to tam nici powieści rozwija Besson.

A zresztą, nieistotna jest prawda. Intrygująca jest sama opowieść. Jest w niej francuski urok i afrykańska tajemnica. To wystarczy do zarwania nocy.

Istnieją w tej prozie wyraźne postaci. Wyheblowane, wyciosane literacko niemal doskonale. Czuć niemal zapach kobiet, bukiet alkoholu. Smród ulic i czystość hotelowych apartamentów. Co więcej; gdy pisarz pisze o malarstwie; to widzę każdy detal, odcienie z wykorzystanej palety. I skoro tak Ktoś potrafi pisać, to jak nie chłonąć, nie pochłaniać strona po stronie. Byle końca nie było… Taka rozkosz? Nie przesadzajmy. Rozkosz dają kobiety, nieliczni mężczyźni, poezja i proza wykwintna. To jest proza rzemieślnicza. Dobrze skrojona. I tyle.

Dzięki autorowi poczułem się młodziej. Lubię ten stan podczas czytania. Bo, gdy autor traktuje mnie jak uczniaka, któremu wszystko należy wytłumaczyć, to nie migam się. Bunt pojawia się dopiero wówczas, gdy trup ściele się gęsto. - Dlaczego? - woła cząstka mnie. A kolejna z przekorą dodaje: - Śmierć zawsze jest dobra w tym gatunku. Tylko wtedy jest i zasadna wątpliwość. Bo z jakim właściwie mamy do czynienia gatunkiem? Wydawca podpowiada, że to dokument – fiction. Skoro to tak, to jak rozróżnić zmyślenie od rzeczywistości? To nie takie trudne. Bo – i tu chwalę autora znacząco – napisał tę książkę tak, że to po prostu czuję się, wyczuwa. Inaczej oddycha tutaj fakt, a inaczej fikcja. Składniki połączone klejem literackich umiejętności dają odpowiedzi.


Podoba mi się czarnoskóry malarz Puszkin. Jest wytworem romansu matki z wielkim dygnitarzem. Ale jego urok jest skomplikowany, jak korzenie pisarza. Rosjanin z Konga, może jeszcze Żyd, który myśli tylko o Francji. W książce jest ważny, ale bez niego narracja spokojnie by sobie poradziła. Podejrzewam, że autor zbudował go dla siebie. Nie na własne podobieństwo. Ale miał ochotę pofiglować, by pokazać, że nie tylko on jest skomplikowany literacko-genetycznie. Oczywiście opisując Afrykę, łatwo wpaść na taki pomysł i lekko można go zrealizować. „Puszkin” jest wredny, często zjarany, mizogin, a jednak ciepły jak kluchy. Coś jest w tym gówniarzu interesującego. I dobrze, że można go wyłowić z drugiego planu, bo gdy się pcha na przód to wadzi i przeszkadza; matce, dziewczynie, agentowi – całej opowieści.


Kobiety – mógłbym pisać do jutra in ie skończyłbym tego tekstu. Nie są może wybitne to postaci, ale dobrze, że to wokół nich toczy się cała narracja. Są młode, stare, dojrzałe. A wszystkie skrzywdzone. Zawsze przez mężczyzn. I to nie jest uproszczenie; TAK PO PROSTU SIĘ DZIEJE. W tej książce?I Nie tylko…

Gdyby nie kolaps powieści, pisałbym peany, ale – uwierzcie – nie mogę, nie potrafię. Wartka akcja zostaje w finale rozstrzelana jak w tanim francuskim kryminale. Mnie to drażni, mnie to wścieka. Ma to swój urok. Ale wolę inaczej. Wolę sam sobie dopowiedzieć, niż mieć wszystko podane na tacy.

Pisanie zakończeń z przytupem przerodziło się u niektórych pisarzy w swoiste uzależnienie. Bez niego, według nich, nie ma opowieści. A ja wolę „ewangeliczny żar” interpretacji. Wolę kombinować; kto , dlaczego, z kim. Wtedy chętniej sięgam po następną książkę danego autora. Czuję się  zachęcony, zaproszony do zabawy. Nie lubię finałów z kurtyną, która nie daje możliwości opowiedzenia sprawy jeszcze raz, inaczej, po swojemu. Ważniejsze przecież są błahostki, detale. Tych w „Lecz zabije rzeka białego człowieka” jest sporo, i to je zapamiętam, je wybieram.

Bo „boskie detale” dotyczą śmierci, cierpienia, podłości, egoizmu. Są na pewno prawdziwe.

7/10


Autorem zdjęcia na okładce jest Marcus Bleasdale/VII

popularne