Sztuka latania


 

Kierunek zwiedzania, Marcin Wicha. Wydawnictwo Karakter, Kraków 2021. 264 strony.


Jak należy czytać „Kierunek zwiedzania”? Na wyrywki. Oddychając niczym jogin przed snem: - 6 asan + Savasana + oddech ujjayi.

Jak można czytać nową książkę Marcina Wichy? Na urywki. Z jazzem w tle.

Jak ja czytałem? Długo. Przez ponad miesiąc.

Najpierw musiałem poszukać czarnego kwadratu na białym tle. I nie szukałem go w 1915 roku. Nie u Kazimierza Malewicza. Szukałem go we własnym życiu. By ten kwadrat stał się odniesieniem do moich wyborów.


Marcina Wichę poznałem w „Dzienniku”. Kierowałem „Warszawą, potem „projektem-widmo”. On miał marszrutę na wszystko. Był dyrektorem artystycznym. Grafikiem, którego głos był na równi z poleceniami naczelnego. Czy się go bałem? Raczej mnie śmieszył. Żadnej chemii między nami nie było. Ani brat, ani swat. Incydentalna znajomość. Po latach przeczytałem dwie jego książki. „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” odniosły sukces. W mojej głowie zrobiły bałagan, ale uporządkowałem, to co mi zostało po śmierci (mojej) mamy. Jest ok. W miarę. „Jak przestałem kochać desing” – urzekały moje zmęczenie. Zasypiałem przy tej książce po całych dniach; w biegu, w gonitwie, w poszukiwaniach. Ale lekturę skończyłem. Dowiedziałem się, że nawet o rzeczach, których się nie wyrzuca – tez można zręcznie pisać. A teraz „Kierunek zwiedzania”. Wariacja o Malewiczu? A może niezła poetycka proza? Albo inaczej: esej z kluczem. Esej o szwendaniu się.

Jakkolwiek to nazwiemy, jakąkolwiek dodamy etykietę, to uprzedzam: - siadamy do uczty.


Moje notoryczne „używanie ołówka” podczas lektury i tym razem się sprawdziło. Pokreśliłem, podkreśliłem, zakreśliłem. Zapamiętałem. Uczę się wciąż. Marcin Wicha ma niebywałą (edukacyjną) umiejętność żonglowania słowami. Nie boi się banału. Wie kiedy i jak go użyć. Nie stroni od patosu. Ma w zanadrzu kpinę i dystans. Wachlarz erudyty. A jednak nie sposób przeczytać tego na jednym oddechu. Nie wchodzi, nie wychodzi. Nie chodzi po ciele ta literatura jak szklanka spirytusu. To raczej – zdecydowanie – butelka porto, którą należy smakować łykami, kieliszkami na długiej nóżce.


O jodze mam pojęcie zerowe. Kobiety mi opowiadają, przekonują. Nudzą mnie. Ale o jazzie można ze mną dyskutować. I w takim anturażu chłonąłem „Kierunek zwiedzania”. Gapiąc się w niewidzialny „czarny kwadrat” Malewicza.


Na moim ulubionym portalu „Niezła sztuka” napisano m.in. tak:

Kazimierz Malewicz nie był tylko malarzem i projektantem teatralnych scenografii. Pracował także jako pedagog, teoretyk i krytyk sztuki, a nawet urzędnik państwowy w Ludowym Komisariacie Oświaty. Pochodzący z mieszkającej w Rosji polskiej rodziny o białoruskich korzeniach był całkowicie oddany socjalistycznemu ustrojowi Kraju Rad, w który głęboko wierzył. W latach 20. angażował się w propagowanie komunizmu i filozofii marksistowskiej, co zaowocowało objęciem przez niego kierownictwa nad Państwowym Instytutem Kultury Artystycznej. Ukochana Rosja okrutnie go jednak zdradziła. W 1930 roku został aresztowany na prawie trzy miesiące pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Niemiec. Choć dzięki protekcjom wpływowych przyjaciół został uniewinniony, to już do końca życia nie odzyskał swojej dawnej pozycji w ZSRR, a jego twórczość zamknięta w muzealnych magazynach została zapomniana na długie dekady.


Przytaczam ten przydługi fragment dla tych (ale także dla siebie), którzy myślą, że Wicha pisze swoje inteligenckie esy-floresy o artyście kryształowym, a przecież to stary komunista był. Jak powiedzieliby niektórzy: „zły człowiek”. Otóż mylimy się drodzy Państwo. Marcin Wicha nie pomija niczego, tylko że jego narracja jest onirycznym hymnem wytrącanym bezczelnie przez odważne odwołania do prawdy lub zmyślenia. A wszystko to w wybornym sosie literackim.

Bo przecież trzeba jakoś rozwiązać zagadkę. Jest ona zawarta na stronie 38. I nie kończy się pytajnikiem. Brzmi: „Czarna noc. Czarna ziemia. Czarny kwadrat.”

A co z umysłem malarza? Czy też nie był nocny, ziemisty, kwadratowy? Wyimaginowany?


A jeśli to jest fikcja kwadratowa? Żart do kwadratu. Wicha zmyśla, rozmyśla, zamyśla się i wyszedł mu potworek: Malewicz. Może nie było żadnego malarza? Żadnej Ukrainy? A tym bardziej Polski? Komunistów, ojca w cukrowni, brzydkiej matki, głupiej siostry? Znajomych, uczniów, urzędników? Jeśli wszystko jest ukryte w kwadracie? Co wtedy?


Analizowanie tej książki, to zadanie zbędne. Akademicka awantura. Rozwiązania są dwa. Oba skuteczne: książkę można odstawić na półkę lub rzucić w kąt. Niech leży, stoi. Niech nie gada. Ale rozwiązanie drugie jest skuteczniejsze, smaczniejsze. Knigę należy pożreć w całości, ale odżywiając się kęsami, by się nie zadławić od słów mądrali.

Bo to, że Wicha jest pyszny to żadne odkrycie. Takie zachowanie może drażnić lub zachwycać. Mnie też obojętnym nie pozostawia. Ale jak przejść udając, że nie ma takich cudownie bolesnych zdań jak:


Po lasach krążą mężczyźni z wykrywaczami metalu. Zostawiają samochody nad brzegami rzek. Zaglądają do porzuconych zakładów przemysłowych. Depczą trawę, krążą po uroczyskach. Czasami szukają ludzi. Częściej polują na menażki, klamry, odznaczenia.

Świat składa się z przypadkowych przedmiotów i obrazów. Rozsypanych liter. Możemy je ułożyć jak kawałki rozbitego samolotu, ale już nie ustalimy przyczyn katastrofy.”


Świat do CZARNY KWADRAT?


Trzeba szukać ukrytego, głębszego znaczenia. Intelektualna analiza prowadzi na manowce. Ale to dobrze. Bo pisanie Wichy osadza się „w mule” mojego postrzegania literatury. Jest jak zatopiony krążownik. Osiadł na dnie dziesiątki lat temu. Muł go wciąga. Ale wciąż widać wieżyczki masztów, komin – może dwa. Jest też tam caryca, jest Ukraina… Są wodorosty i kuchcik, który podobno uciekł.

Okręt już nie wypłynie. Ale zostanie zapamiętany. I ta pamięć pozwoli Czytelnikowi „latać po niebie” . Jak Malewiczowi i Chagallowi. A sprawił to Marcin Wicha.


8,5/10

popularne