Dystansu nam potrzeba


 

Dobry Stalin, Wiktor Jerofiejew. Przełożyła: Agnieszka Lubomira Piotrowska, Czytelnik, Warszawa 2012. 296 stron.

W niedawno przeczytanej powieści Grzegorza Pula – „Ni szagu nazad” natknąłem się na piękny fragment, w którym Rosjanka spiera się z Polakiem o wielkość pisarzy. Padają nazwiska: „Bułhakow – Dostojewski – Jerofiejew – Płatonow”. Zatem kto? Ku mojej radości jednym głosem orzekają: „Dowłatow”. Tak, Siergiej Donatowicz Dowłatow , był, jest i będzie kpiarzem największym. Pediatrą absurdu, felczerem groteski, ginekologiem pamfletu. A piszę o tym dlatego, że od dawna mam poczucie, że Wiktor Jerofiejew stara się wejść w buty Dowłatowa. I te buty są dla niego za wielkie. Jednak trampki, w których śmiga, odpowiadają mi. Traktuję jego pisanie – zwłaszcza w dzisiejszej Polsce – jak odtrutkę na dramat głupoty, który dostrzegam codziennie.

Dobry Stalin” (szybko wyjaśnię, by potem nie było nieporozumień) nie jest biografią dyktatora; jest luźnym (p)opisem rosyjskiej duszy. Jerofiejew pisząc o sobie, śmieje się z innych. Z czasu minionego. Rykoszet przeszłości.

Dobry Stalin” mógłby powstać „tu i teraz”, w Polsce. Jeden z doświadczonych pisarzy powinien opisać swój świat, wplatając w to zidiocenie obecnego systemu quasi-demokracji. Gorzka byłaby to lektura, ale słodyczy i tak na próżno szukać wokół. Zatem do piór; ci wszyscy, którzy mają, odnajdują jeszcze jakikolwiek dystans.

Mieć spryt i umiejętności Dowłatowa oraz refleksję Jerofiejewa. I byłoby dzieło dla potomnych. Bo przecież kiedyś będzie inaczej. Kiedyś trzeba będzie się z tego wszystkiego śmiać, nie obawiając się, że patrol policji wytrąci ci sztandar wolności z ręki.


Pamięć podobna jest do trupa, obgryzionego przez ukochanego psa. Pozostając samotnie w domu, godzinami wyje ze strachu i głodu, biegając wokół zabitego właściciela, ale głód przezwycięża wierność: odjada swojego pana, najpierw ostrożnie, przede wszystkim jego gołe ręce, a potem nie wytrzymuje, rozum mu się maci i rozrywa go na kawałki, podrzucając pyskiem w rożne strony, warcząc.” - lubię terapeutyczną przebiegłość Jerofiejewa. Takiej potrzeba i polskim pisarzom.

Ale zanim znajdzie się odważny, mamy wspomnienia rosyjskiego twórcy.


Wiktor Władimirowicz Jerofiejew jest starszy o niespełna rok od mojego ojca. „Tatuś” mi się nie udał. Zatem proszę się o adopcję. Prośbę swą motywuję tym, że ostatnio często sięgam do książek przeszłych, w których rosyjski pisarz kpi ze mnie silniej, niż ojciec biologiczny.

Bo jego dystans, do własnej przeszłości, do ograniczeń jakie tworzył związek sowiecki, jest dla mnie jak kopalnia pełna skarbów. Tylko, że aby dobrać się do tych dóbr, trzeba mieć cierpliwość. Tej często mi brakuje. Książki Jerofiejewa czytam zachłannie. Jak młodzian; jak syn marnotrawny. A wiem, że powinno być inaczej. Ta proza wymaga refleksji, odstania się na półce.

W „Dobrym Stalinie” ojcostwo posłużyło autorowi jako wytrych, by zręcznie, umiejętnie spławić przeszłość ZSRR do lamusa. Opisać co było i powiedzieć; było nieźle, bo mój ojciec dyplomata prowadził mnie za rękę, to jak nic nie powiedzieć. Dlatego Jerofiejew bawi się czasem przeszłym, by tak naprawdę rozliczyć się ze samym sobą. Nie dlatego, że uwierało go bycie „komunistycznym paniczem”, ale dlatego, że w pewnym wieku każdy z nas musi zrzucić stary płaszcz, jak wąż zrzuca skórę. Pisarz linieje. I tak jak niektórzy ze skóry gadów robią sobie kozaki, tak Jerofiejew „robi sobie” książki.

I tu wpada w pułapki. Sam je zastawił, zatem nie powinien się dziwić, że inni to widzą. W ostatnich dwóch miesiącach przeczytałem trzy jego książki. „Bóg X” (świetna kniga), „Świat diabła” (średnia pozycja) i „Dobry Stalin”. Dwie pierwsze pozycje to zbiory, ostatnia to powieść osobna. Ale mianownikiem jest odtwórczość. To się czyta doskonale, ale doskonałość odlewana w formach na taśmie produkcyjnej, w końcu się nudzi. By ustrzec się tego, zdecydowałem, że będę po Jerofiejewa sięgał na wyrywki, dla rozrywki. Bo gdy traktuję jego pisanie zbyt serio, to poszedłbym na barykady, wbijając sobie do głowy jego złote myśli, cyniczne manifesty i obrazoburcze pamflety.


Kanwa „Dobrego Stalina”, to jednak nie tylko wolnomyślicielstwo. Szkieletem są fakty historyczne. W 1979 Jerofiejew był jednym z inicjatorów wydania Metropolu, drugoobiegowego wydawnictwa, w którym poza cenzurą ukazały się teksty radzieckich pisarzy różnych pokoleń. Publikacja spotkała się z ostrą reakcją władz – wyrzucono go ze Związku Literatów i objęto zakazem druku, a jego ojca odwołano z placówki dyplomatycznej. I stąd cała opowieść zaczyna się od słów „W końcu zabiłem swojego ojca.”

Czyli dokument z wątkami biograficznymi? Nie, zdecydowanie biografia z wątkami dokumentalnymi. Są rzeczywiste screeny depesz, są plotki, są domysły. Ale najważniejsze – i to dobrze – dzieje się w rosyjskiej duszy, pełnej sprzeczności i swojego rodzaju ułomności.

Pisarz jest prawie od zawsze lubiany i ceniony w Polsce. To zrozumiałe; chociażby dlatego, że nie ma jego książki, gdzie nie pojawiałaby się polskość. Czasami pada na pysk, ale częściej Polak jest wyprostowany, godny i humanistyczny. Zatem jak nie kochać Jerofiejewa? No jak!? Chociaż w „Dobrym Stalinie” autor zarzuca Polsce krnąbrność, to po chwili wyznaje jej miłość. No i po dyskusji.

Chciałbym, aby Jerofiejew był w swoim pisarstwie jak Jekyll i Hyde. Ale moje nadzieje są płonne. Dlatego wolę Dowłatowa, a po twórczość pana Wiktora będę sięgał jak sięga się czasami po dobry trunek. Z umiarem.


Może jestem zbyt mało konkretny w swoich obiekcjach? Może wyprawiam chałupce, by podważyć coś niepodważalnego? Może… Jednak Jerofiejew mąci mi na tyle w głowie, że jego gładka mowa staje się po czasie frazesem, a nie myślą, która mogłaby prowadzić. Haseł pada – zwłaszcza w ostatnim czasie – tyle, że już po kilku dniach stają się nieaktualne. Wyliniałe. A z Dowłatowem tak nie jest. Siła rażenia jego kpiny ma moc rewolucyjną, nie tylko intelektualną. Gdyby tak połączyć, złączyć pisanie obu pisarzy w jedno, to może? To może byłbym kontent, byłbym czytelniczo spełniony.

Mieć spryt i umiejętności Dowłatowa oraz refleksję Jerofiejewa – to byłoby COŚ.


7/10

popularne