Sceny z życia zagubionego


Góra miłości. Jarosław Maślanek, 238 stron. (W. A. B., 2018)

To skomplikowane.
Praca aktora nad sobą - to tytuł pierwszego opracowania Konstantego Stanisławskiego. Rosyjski reżyser "opatentował" coś ogólnie prostego, ale niebywałego. Metoda Stanisławskiego to drogowskaz dla wielu wielkich aktorów. Niektórzy (nieliczni) zrozumieli ją opacznie i zamiast brawury mamy wygłupy. Piszę o tym dlatego, że podczas czytania Góry miłości zaczynałem wspominać Salto Tadeusza Konwickiego i Plac Zbawiciela Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze. A potem dopadły mnie jeszcze lektury: Bieguni Tokarczuk, Zatracenie Dazai'ego oraz (szczególnie) Godziny Michaela Cunninghama. 
Ale po kolei.

Jako szczyl, szukając inspiracji i aktów strzelistych, siadałem na peronach dworca Gdańsk Główny. Wtedy nie specjalnie przeszkadzało nikomu, że zapalałem się w miejscach publicznych Carmenami i Monte Carlo. Byłem wyposażony też w kanapki, termos z kawą i kilka jabłek. Podjadałem, paliłem, piłem, plułem na odległość i gapiłem się na ludzi. Na ich powroty i ucieczki. Na bagaże i garderoby. Na naturszczyków i gwiazdorów. Na łzy i zaśmiewanie się z powitań i rozstań. Czasami nagrywałem to coś na sprezentowany dyktafon. Czasami zapisywałem. Częściej starałem się pamiętać. Zapamiętywać.
Był to czas, gdy bardzo dużo pisałem. Próby słuchowisk, sztuk, opowiadań, głównie wierszy. Zamykanie oczu i świat wyobrażony mi (już) nie wystarczał. A podglądanie i podsłuchiwanie rodaków dawało sporego kopa. Czego (ja) nie widziałem, czego nie słyszałem. Pragnąłem każdego wolnego dnia (zwłaszcza sobót), gdy udawałem pasażera z wymyśloną paczką lub walizką. Siadałem na ławce na peronie dalekobieżnych i trójmiejskiej SKM-ki. Zacząłem posądzać się o schizofrenię, ale zaraz potem tłumaczyłem się (sobie), że to pisarska metoda Stanisławskiego. Bo skoro mam pisać, to muszę widzieć , patrzeć dokładnie. I muszę słuchać, wysłuchiwać.

Jarosław Maślanek w Górze miłości też ma swój gdański dworzec. Też podgląda i słucha. Problem w tym, że tak duża dawka "informacji" wymaga dobrej selekcji. W nowej prozie Maślanka tego nie dostrzegam. Jest za dużo, a równocześnie za mało. To nie jest sprzeczna opinia. Bo za dużo jest wyobraźni, a za mało realności. Za mało zdziwienia, zaskoczenia.
Gdy wcale nie tak dawno dopadłem Fermę ciał, to byłem literacko zaskoczony. Teraz jestem czytelniczo zdziwiony.
Moje zdziwienie jest oparte o mankamenty książki, która dobrze się zaczyna (niczym Zatracenie), a potem rozczarowuje.
Podróż - poszukiwanie ma zawsze sens. Dlatego tak bardzo umiłowałem Bieguni Olgi Tokarczuk. I elementy tego "szperania" - odkrywania mamy w Górze miłości. Ale elementy, jak zagubione puzzle, nie zawsze stanowią o jedności.
Autor nie może zdecydować się czy kreśli obraz polskiej młodej rodziny (vide Plac Zbawiciela małżeństwa Krauze) czy ucieka w senne kadry Salta. Oba przywołane filmy, to wybitne wytwory ludzkiej wyobraźni, ale połączyć się ich nie udało.
Filmowe skłonności pisarza tym razem zostały skarcone (ukrócone - sic!).
Oczywiście, że moje przywołania, to subiektywna żonglerka. Ale jestem recenzentem, krytykiem, który każde oglądane i czytane "dzieło" stara się rozkładać na czynniki pierwsze. Daje to efekty różne, podobnie jak pisarze, mam prawo przesadzić i przeholować.
Zatem idąc tropem odnośników - czytając Maślanka - postanowiłem wrócić do laureata Pulitzera. Michael Cunningham sięgając do żywota Virginii Woolf, odkrywa gospodynię domową, zamkniętą w zniewolonym świecie i kobietę wyzwoloną. Obie panie mają ten sam problem: jak odnaleźć się w kręgu zasad i pragnień?
Czy Góra miłości nie jest o tym samym? Oczywiście, że jest. Problem w tym, że Jarosław Maślanek postanowił przekombinować, a to doprowadziło do zagubienia, pogubienia. 
Kiedyś na warsztatach dziennikarskich wymyśliłem zabawę. Fikcyjna lub prawdziwa historia okraszona zbiorem 40 słów. Dziennikarze podzieleni na grupy musieli opisać moją fantazję używając tylko tych słów, które wylosowali. Chodziło o dyscyplinę. Było pysznie, zabawnie, ale nie każdemu udało się wypełnić zadanie. A piszę o tym dlatego, że takiej-podobnej dyscypliny, porządku zabrakło autorowi Góry miłości. 

To czwarta książka Jarosława Maślanka. Od autora z takim dorobkiem należy wymagać (po prostu) więcej i lepiej.
Nota: 7/10
Obok okładki W.A.B. - fotografia mojego autorstwa: Jarek Holden (C).


popularne