Człowiek z pozoru przegrany


Kulisy warszawskiego ratusza. Jacek Wojciechowicz w rozmowie z Magdaleną Rigamonti, 236 stron. (Wydawnictwo Od Deski Do Deski, 2018). 

Po co, dlaczego i dla kogo powstają takie książki? Dla znajomych Królika? 
W październiku czekają nas wybory samorządowe. Będą dziwne, bo to co czyni PiS, nakazuje obawiać się cudów nad, przy urnach.
W tym politycznym konkursie piękności startuje też Jacek Wojciechowicz, wieloletni wiceprezydent Warszawy. Naiwnie wierzy (on) w stołek prezydenta dla siebie. Bo ma wizję, doświadczenie i (właśnie) wiarę. Ale nie ma żadnych szans.
Gdyby miał, uznałbym wydanie tej książki za agitkę, a tak mam do czynienia z opisem chandry poranionego polityka (który sam o sobie mówi: samorządowiec).
Magdalena Rigamonti zapracowała na swoją markę. Potrafi pytać, słuchać, wyciągać wnioski. Ale Kulisy warszawskiego ratusza (takie mam wrażenie) nie kosztowały ją zbyt wiele wysiłku zawodowego, raczej musiała nauczyć się nowej profesji: terapeuty. Bo wysłuchiwanie przegranego polityka wymaga niebywałej cierpliwości. Ten płacze, a ty nie możesz wybuchnąć śmiechem...

Wróćmy, do czego zachęca Jacek Wojciechowicz - do roku 2012. To wtedy był moment, gdy czas (geopolitycznie) przyspieszał, nabierał szczególnych barw. Bo działo się wiele. A potem, w 2016 roku, okazało się, że przeszłość jest nieważna. Ważna jest chwila, polityczna potrzeba znalezienia kozła ofiarnego, złożonego na ołtarzu walki o przetrwanie. Taki toto-lotek dla ubogich. Niewielka szansa na wygraną, ale zbyt wielu jest graczy, by nie spróbować skreślić kilku liczb - przepraszam: kilku osób.

Reprywatyzacja zaczęła uwierać panią prezydent. Hanna Gronkiewicz - Waltz zagubiona i pogubiona nie wiedziała (i nadal nie wie) jak poradzić sobie z naciskami, oczekiwaniami, następstwami i przestępstwami. Za grzechy innych - tak przynajmniej głosi jej były pierwszy zastępca - Jacek Wojciechowicz - mieli odpowiadać Boga winni urzędnicy.
Jak było w rzeczywistości? Naczytałem się w ostatnich latach wielu relacji. Wysłuchałem kilku utyskiwań. Padły też oskarżenia i akty strzeliste. Bohater książki ma swoją wersję. A przedstawia ją, bo ważny jest dla niego honor i uczciwość.
Meandry rodzimej polityki - niezależnie od szczebla - to nic innego, jak (przepraszam za uproszczenia) zabawa przerośniętych dzieciaków w piaskownicy. A gdy jeden drugiemu nasypie piasku do oczu lub zabierze łopatkę, to mamy ogólnonarodową tragedię. Egoizm naszych polityków jest wszędobylski. Jest w tym i patos i (tani) dramat, ale ujmując rzecz demagogicznie: mamy do czynienia z kiepskim kabaretem. Seria gagów i śmiech z puszki. Ta lawina nieporadności daje efekty. Karykatura demokracji w pełnej krasie.

Wojciechowski podkreśla swoją uczciwość (nie mam zamiaru jej podważać) i własne oddanie sprawom stolicy. Przedstawia się jako fachowiec. Wielu o nim mówi podobnie. Tylko, że to inteligenckie pomruki. W ostatnim sondażu na Wojciechowskiego  zagłosowałoby nie więcej niż dwa procent wyborców.
Utyskiwania byłego wiceprezydenta mnie śmieszą. Na przykład Grzegorz Schetyna mi ani brat, ani swat, ale opowiadanie o tym, jak szef dużej partii robi porządki w partii jest groteskowe. Do szczegółów odsyłam do książki, ale uprzedzam: nie dowiecie się niczego, czego byście się wcześniej nie domyślali. Różnicę robią tylko detale. "Szambo pozostanie szambem", cytując klasyka.
Polityka zawsze będzie (i jest) brudną dziedziną. Dlatego "góra rodzi mysz" każdej wyborczej jesieni.
Szkoda tylko (to prywatny pogląd), że ktoś taki jak Patryk Jaki, czytając tę książkę dostanie wypieków na twarzy. Jego "takie rewelacje" na pewno cieszą. A ja nie lubię jego samozadowolenia i to bardzo.
Czy w całej tej historii chodzi o prawdę, czy o urażone ambicje? Chciałbym wierzyć, że Jacek Wojciechowicz, to "ostatni Mohikanin". Problem w tym, że jestem zbyt doświadczonym redaktorem, by nie czytać między wierszami.

Mieszkałem wiele lat w stolicy. Głównie dlatego przeczytałem tę książkę. Drugi powód, to taki, że mam słabość do dobrze przeprowadzonych wywiadów.
I nie zawiodłem się. Mogę mieć takie, a nie inne refleksje po lekturze, ale nie mogę zaznaczyć, że dziennikarka nie zapomina o swojej roli. Autorka nie narzuca swoich poglądów rozmówcy, ale też nie wierzy mu w każde słowo. Drąży tam, gdzie może i uważa to za właściwe. Przez co rozmowa - w odbiorze - jest obiektywna i rzetelna.
Warto tę książkę przeczytać, zwłaszcza, że wybory za pasem. 

Obok okładki - zdjęcie autorki ze strony miesięcznika Press. 

popularne