Zdjęcia wykorzystano do opisania zagubienia; Czyli horror liryczny!


 

Przepływy” Maciej Libich. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2022.

Leży przede mną, na moim biurku, „Przewodnik do oznaczania roślin”. Wydanie z 1972 roku. Przygotowane przez Józefa Rostafińskiego i Olgę Seidl. W przedmowie — tej niezwykłej — publikacji pada wiele słów wyjaśniających, że to książka starsza, wznowiona, lekko poprawiona.
A piszę o tym dlatego, że „Przepływy” wydane TERAZ są tak naprawdę wznowieniem książek, które już czytaliśmy, bo żywych duchów znanych literatów w tej opowieści jest bez liku.


Maciej Libich zajmuje się błądzeniem. Towarzyszy mu świadomość wagabundy. Autor odnajduje pewnej nocy, gdy świtało ledwie migocze, Franza Kafkę i wędruje, analizuje, dyskutuje. Rozdrabnia lepsze i gorsze odczucia, wyczucia.
Bo wszystko to zawieje. Zamieć słów i wyobrażeń.
Bo między końcami są rymowanki bez dedykacji.
Dykcja autsajdera.
I wtedy do akcji wkracza Schulz. Autor „Sklepów cynamonowych” pyta; - A dlaczego „w skrzynkach jabłka gniją”.
A Maciej Libich zgrywa głuchego literata. Ślepego na zaczepki.
A potem...
Biegnie dalej. Do kataryniarza. Do pępka. Do początku.
I przywołuje – nie bez przyczyny Leopolda Buczkowskiego oraz Bolesława Prusa, którymi się wyręcza.
I nic nie truchleje, dzień spowity
jest mgłą czynności najzwyklejszych.

„Schemat działania katarynki jest naprawdę prosty. W środku są punkty dojścia, wejścia i wyjścia, są też punkty styku.
Katarynka operuje liczbami. W środku katarynki siedzi kretynka i kręci korbką.
Schemat działania kretynki jest naprawdę prosty – to chodzi, to je, to myśli, to wciąga, to nakłada i zdejmuje. W środku kretynki siedzi karzeł, który pociąga za sznurki i szuka punktów dojścia. Karzeł pociąga za łańcuch i szuka punktu wyjścia.
Schemat działania karła jest naprawdę prosty. Karzeł cierpi na sennowłóctwo, na które mówi się też „dromomania”. Karzeł cierpi na sennowłóctwo, na które mówi się również „obłęd wędrowczy”. Karzeł ma skórzane zdarte buty. Nie pamięta, jak się nazywa. Nie pamięta, skąd przyszedł. „Jak się pan nazywa?
Skąd pan przyszedł?”, pyta funkcjonariusz policji. Karzeł nie odpowiada. Ale nie dlatego, że nie pamięta, tylko dlatego, że myśli o swoim pępku. Pępek – tak przynajmniej myśli karzeł – jest oznaką, nieważne zresztą czego. Fiku-miku, urżnij pępowinę będzie blizna. Osoby pozbawione blizny nie mają imienia. Osoby pozbawione imienia nie mają pępka.
Schemat działania pępka jest naprawdę prosty”.

Maciej Libich wysyłając mi tekst, śmiało oświadczał, że to tekst krótki, zatem szybko się z nim uporam.
Licznik czytnika wskazał nieco ponad 60 stron. A moja percepcja dostrzegła opowieść długą, przydługą i wszędobylską. Bo Maciej Libich napisał PRZEPŁYWY – a to brzmi jak PRZEŚWITY. Pokrewieństwo. Skojarzenie.
A przepływy i prześwity to „alef”. To też „taw”. To początek i koniec. To maligna powtórzeń.

Bo np.
„Książka Prześwity to pierwszy w języku polskim wybór twórczości Jorie Graham – jednej z najbardziej uznanych poetek amerykańskich, laureatki nagrody Pulitzera. W tej eksperymentalnej twórczości odnajdziemy nawiązania do malarstwa Jacksona Pollocka, powiązania z performance i instalacjami. Graham wyjaśnia, że jej wiersze są „wydarzeniami” oraz „odgrywaniem doświadczeń”, a nie zamkniętą formą dla tego, co już poznane”.
(Biuro Literackie, 2013)

I Czy Maciej Libich nie jest Malarzem-Fotografem! To, co pisze, to wielkoformatowa pułapka tożsamości.
(!)

Bo np. inne odwołanie: Wojciech Kass, (Iskry, 2003):
Czwarty tomik w dorobku autora, przynosi wiersze, w których gorzka świadomość przemijania rzeczy, zdarzeń i osób łączy się z umiłowaniem chwili, która właśnie trwa.

Koniec SKOJARZEŃ. Śledczych poszukiwań. Detektyw musi się teraz zająć wyłącznie pisaniem Macieja Libicha:
Otóż:
BRAWO!
Nie, nie NA STOJĄCO! Aplauz kontrolowany.
Jednakże jestem pełen uznania dla gombrowiczowskiej, kafkowskiej i itd., itp. zabawy egzystencją. Samotnością w pozornym tłumie.
Gdy czynności zwykłe zamieniają sens jak u Witkacego.

Przeczytałem książkę krytyka, wizjonera z Wizji kilkakrotnie. I przez niego, dla niego zapisałem cały brulion. Słowami, skojarzeniami. Zagraniami poniżej pasa i ciosami wprost w korpus. Pełen chaos…
Maciej Libich – z pozoru – się bawi, ale tak naprawdę opowiada nam klechdę nostalgiczną. Rozlewa w poszczególnych fragmentach melancholię okraszoną lekkim cynizmem lub jak kto woli, sarkazmem.
Ale ten cynizm jest smutny, nie jest prześmiewczy!
Jest trochę jak u „starego” Staffa:

Martwa pustka i ciemne chmury, gdzie wzrok sięga.
Wszystko się we mnie wali, zmierzcha i rozprzęga...
Czy to niemoc jesienna, beznadziejna, starcza
Osłabłe skrzydła moje ołowiem obarcza?
Czy to już starość po mnie przyszła?... Już?... Tak wcześnie?...
Kiedy przyszła?... Gdym przestał czuwać?... Kiedy?... We śnie?...
(wyimek z wiersza „Smutek”)

A innym razem jak u Adama Asnyka
(Dziwny sen)

Dziwny sen miałem z wieczora,
Trwał jakby przez wieczność całą -
Tyś była falą jeziora,
Ja byłem nadbrzeżną skałą.

Nie żałowałem tej zmiany,
Żem skałą, a nie człowiekiem;
Marzyłem, żem jest kochany...
A wiek przemijał za wiekiem -

Nie żałowałem, że głuchy
Głaz nic powiedzieć nie może...
Mówiły ze sobą duchy,
Jam niebo widział w jeziorze.

Tyś zawsze padała drżąca
Na moje piersi z granitu,
Złączona wśród lat tysiąca
Węzłami wspólnego bytu.

Kruszyłaś kamienne łono,
A jam się cieszył z zniszczenia,
Bo przeczuwałem spełnioną
Dolę zimnego kamienia.

Wiedziałem, że gdy do końca
Zamiary przywiedziesz zdradne -
Żegnając gwiazdy i słońca,
W objęcia twoje upadnę.

A jednak Maciej Libich jest osobny! Masochistyczny! Żyletki nosi między zębami… sylabami.
Urodził się w 1996 r. Krytyk literacki, redaktor, założyciel kwartalnika „Wizje”, doktorant na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat Diamentowego Grantu (2019). Współredaktor monografii „Języki literatury współczesnej” (2021). W 2022 r. nakładem wydawnictwa WBPiCAK ukazała się jego debiutancka książka poetycka...

Książka Poetycka? Raczej wariacka, prozatorska, wierszowana!
Nasz autor jest fotografem!
Kadruje, naświetla, prześwietla, kopiuje, dokonuje podwójnej ekspozycji i pstryka, niemożebnie PSTRYKA. Czas naświetlenia kadrów czasami to ułamki sekundy, innym razem wielogodzinne oczekiwanie na efekt zdjęciowy.
Migawka ciągle w ruchu.

***


OFICJALNA PROPAGANDA DONOSI, ŻE:
„Krótkie prozy Macieja Libicha obierają za swój temat codzienność, zwyczajne wydarzenia, spotkania itp., ale też coś jeszcze. Z parteru akcji, faktów czy zrazu błahych okoliczności, całe scenki wjeżdżają raz po raz staroświecką windą na pierwsze piętro refleksji. O! Tu już autor, jeśli nie zrobił tego jeszcze na dole, dokleja siebie do obrazka, a obrazek nieco zastyga. Słyszymy głos: coś więc roztrząsa, przypomina sobie – mówi trochę do siebie, a trochę pod oko kamery. Tymczasem piętro zapada się nagle z hukiem i wtem, już na parterze akcji, pierwszy Libich stara się nadal żyć, a drugi, jeszcze nieco zdziwiony, próbuje czmychnąć niepostrzeżenie. Zdwojona dekoracja zostaje nam, czytelniczkom i czytelnikom, podarowana gratis. Autor (ten trzeci?) stawia wysoko kołnierz, gasi lampkę i przypomina teraz postać któregoś pisarza z lat 50. Mechanizm prosty i za każdym razem zaskakująco skuteczny”.

***

Ależ komedia pomyłek jest w tych słowach, w tym spoilerze. Bo to opis bajki. A Maciej Libich – jeżeli już, to napisał klechdę – człowieka rozczłonkowanego na molekuły!
Jego klechda składa się ze slajdów i zdjęć rentgenowskich. Więcej tu szarości niż palety widocznej na tęczy!
Autor bawi się w świadka, a jednocześnie opisuje własne bolączki i własne utrapienie.

Libich nam się „wydarza” w epoce, w której wszyscy biadolą nad losem człowieczym, nad ogółem, a on płacząc z tego, kpi.
Fotografuje i we własnej ciemni wywołuje „grafiki Bruna Schulza”, a gdy to robi, przyśpiewuje kafkowskie zapętlenie.
Robi to w formie nowej, swojej, z patentem indywidualności.

Mnogość pułapek tożsamości. „Myli sztukę z inną sztuką”. Konkluzja tekstu jest ŻADNA, a z drugiej strony jest niechromowanym splotem zdarzeń, wydarzeń, odczuć i ludzkich bolączek.
Świat, który odwiedzamy – zwiedzamy z autorem, cierpi na rezygnację i gwałt. A jednak jest powszedni.

Bo:
zapach barszczu,
okno z widokiem na życzliwych ludzi,
dziewczyna o długich blond włosach,
podlewanie roślin,
żywe dialogi.

To anturaż. To tani lanszaft.
Chodzi o katarynkę, o kretynów, o pępek. Biega tu POCZĄTEK I NIEPORZĄDEK ŚWIATA.

Cała kultura antyczna walczyła z tymi demonami. Starożytni tez stawiali sobie pytanie: - Bo co to wszystko? Pozorny porządek, który nie ma ducha. A jeśli ma, to jak go uchwycić, dotknąć, wchłonąć.

Czy pisanie Macieja Libicha jest wynaturzeniem poezji, czy świadomy ruchem w kierunku idei prozy!?
Zestawienie wyborów pisarskich Libicha świadczy o jego oczytaniu, inteligencji i niesamowitym cynizmie. A to na pewno dobre przywary każdego dobrego twórcy.
Tylko że ta książka nie trafi pod strzechy. Jest wygłupem, a ludzie szarzy nie przyswajają rozterek „niebieskich ptaków”.
Ludzie pospolici nie przejmują się tragicznością egzystencji, spisanej na sześćdziesięciu kilku stronach w niszowym wydawnictwie.

Maciej Libich powinien nie tylko recenzować, krytykować, wydawać ‘Wizje”. Ma obowiązek pisać więcej, dłużej, i może tym razem bardziej WPROST, ale wciąż nienaostrzonym ołówkiem. Musi tworzyć całym sobą; jestestwem!

„Film jest otwarty na interpretacje, choć nie aż na przestrzał” – tak samo można podsumować słowa z ‘Przepływów”.
Macieju, masz rację!
:

***
„W omeny można nie wierzyć, tylko co z tego? Można też nie wierzyć w znaki, choć znaki istnieją, czy się tego chce, czy nie. Jakimś znakiem jest na przykład chwila, kiedy nagle pęka ci skóra na dłoniach. Albo moment, w którym przestajesz rozróżniać swoich rodziców. Jerzy, Małgorzata – Małgorzata, Jerzy. Mylisz imiona, twarze; patrzysz w oczy dwóm osobom naraz.
Widzisz, że wrony za oknem boją się życzliwych ludzi, i słyszysz, że nigdy nie wyrasta się ze strachu. Tak samo z naiw-ności jedno zjada drugie, a potem ciebie. Świat ma swoją perystaltykę. „Perystaltyka świata” – to dobry tytuł na powieść, której nigdy nie napiszesz, bo ktoś zrobi to za ciebie, myląc wątki. A potem jest już z górki: fakt, że masz przed sobą całe życie, nagle staje się dziwnie przyjemny. Sypiasz, jadasz, pracujesz i dopiero w pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że zdmuchnąłeś już wszystkie świeczki”.
***
Zachęcam, podkręcam Waszą ochotę do czytania „Przepływów”, bo napisałem 12 tysięcy znaków, a tak naprawdę napisał nic. NIC. Pustkę musicie wypełnić sami. I przeczytać ten tom jak „Przewodnik do oznaczania roślin”.
Sporo dowiecie się o właściwościach… Barszczu i prawidłowościach smutku i ciągłego wędrowania.
A na koniec świetny wiersz (pieśń) o katarynce, który przystoi, leży, współistnieje z tą książką; trochę z „pośmiertnych wizerunków”…

„Kataryniarz”

Już nic wam się nie śni, wyśniło się wszystko
Wiatr popiół rozwieje, deszcz ślady wymyje
A ja tu przygrywam na pobojowisku
Ja wszystkich przeżyłem i was też przeżyję
Dziurawy kapelusz i kurtka wymięta
I uśmiech bezzębny twarz moją ozdobił
A ile mam lat – tego już nie pamiętam
Lecz ja będę żył, gdy wykopią wam groby
Bez wytchnienia korbą kręcę
Bez wahania mogę przysiąc:
To co dźwięczy w mej piosence
Będzie dźwięczeć za lat tysiąc
Gram w pałacach i na rynkach
Takim samym ciągle dźwiękiem
Przecież moja katarynka
Tylko jedną zna piosenkę
Te same postacie odkopią spod ziemi
I znowu zobaczę, co nieraz widziałem
Że mędrcy przyznali znów laur akademii
Za dowód niezbity, że czarne jest białe
Złoczyńca przed sądem oskarży ofiarę
I znów od wyroku umywa ktoś ręce
I w krąg zawirują z cykuta puchary
I kogoś tam znowu wygnają z Florencji
W gruzach miasta barbarzyńcy
Będą palić święte księgi
A ja gram na katarynce
Więc słuchajcie mej piosenki
Gdzieś tam jakiś naród ginie
Drugi będzie rósł w potęgę
A ja stary kataryniarz
Wciąż tę samą gram piosenkę
Kto zgadnie, czy smutną gram pieśń, czy radosną
Co żywych i zmarłych do tańca porywa
Runęła Bastylia a mury znów rosną
Rzym płonie a błazen na lutni przygrywa
I brzmi walc upiorny a świat poszedł w tany
I znów ku wiatrakom ktoś pogna na koniu
Znów Abel padł martwy, morderca – nieznany
A kto za lud walczył, obcięte ma dłonie
Wiecznie moja trwa pielgrzymka
Nieprzerwanym ruchem ręki
Karmię swoją katarynkę
I nie zmienię jej piosenki
Co powróci znów przeminie
Piach zakryje gniew i mękę
A ja stary kataryniarz
Będę swoją grał piosenkę
Będę swoją grał piosenkę
Będę swoją grał piosenkę


«sł. J.Czech
muz. P.Gintrowski
»

Na zakończenie; instrumentarium użyte przez pisarza, bardzo często występuje w horrorach.
Zatem może to jest horror liryczny?


8,8/10 (sic!)

@Zdjęcia -
https://gaudemater.pl/maciej-libich-fot-lukasz-kolewinski/


popularne