Między nami mężczyznami
Przewóz.
Andrzej Stasiuk. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2021. Poza serią.
I
jak tu rozmawiać z pomnikiem? O pomniku?!
Andrzej
Stasiuk jest starszy ode mnie o zaledwie jedenaście lat, a – w
pewnych kręgach – uchodzi za starca, który pisze od pokoleń.
Zatem, gdy coś stworzy to „narody klękajcie”.
„Przewóz”
jest epiką wspaniałą, ale nie wybitną. Jednakże co ja tam mogę
wiedzieć, skoro z lewa i prawa płynie strumień nagród, laurów,
laudacji i dziecięcej ekspiacji.
O
Stasiuku, ze Stasiukiem, w Stasiuku i na Stasiuku – każdy pragnie
być nim (i
z nim),
a to zadanie ułomne. On jest jeden, a dobrych książek o wiele
więcej.
Po
latach dziwnych wyborów literackich napisał fabułę przejmującą,
ale nie mówmy, że to… „biblia”, bo zaraz oszaleję!
Selekcja
naturalna opiera się na ZAPOMINANIU. Krytycy i specjaliści
literackich nagród doszli do wniosku, że z „takim” Stasiukiem
się nie dyskutuje. Bo trauma, bo ciche nawiązanie do „tu i
teraz”, bo wojna, bo los człowieczy…
Wszystko
pięknie, wszystko ładnie, ale „Przewóz” nie jest kresem
możliwości autora „Jadąc do Babadag”, a
mam wrażenie, że wielu traktuje tak to pisanie, rozpisanie.
Ten
melancholijny manifest wielbicieli. Ochy i achy aż po pachy.
Dajmy
spokój! Znajmy umiar!
Andrzej
Stasiuk jest naszym miejscowym bogiem. Dla wielu. Wyznawcy składają
pokłony i biją w dzwony. Nawet nie czytając wieszczą nadejście
mesjasza polskiej literatury. Tylko że ten żywy człowiek, jest z
nami od dziesięcioleci.
Ma
Nike, Gdynię, Kościelskich i tysiące innych nagród. Dali mu
Warszawską, szykuje się Angelus. Ale czy
„Przewóz” zasługuje na takie larum?
Tak
i nie!
Moje
pięć ulubionych opowieści Stasiuka, to wcale nie jest łatwa
selekcja, ale nie jest też oczywista. A zatem najwyżej cenię:
Jadąc
do Babadag, Duklę, Fado, Osiołkiem i (właśnie)
Przewóz.
Ale „Przewóz”
jest na piątym miejscu, nie na pierwszym!
Każda
z wymienionych jest „landem” – i jest oparta o dyskurs
historyczny. Nie jest możliwa rozmowa ze Stasiukiem i o Stasiuku bez
(choćby) powszechnej wiedzy o przeszłości. Wciąż resentymenty, a
przy okazji smęty i
wtręty. Raz ukazane po mistrzowsku, innym razem przegadane i
przeintelektualizowane.
„Przewóz”
mieści się w stanach średnich wód wysokich. To powieść męska.
To rozdrapywanie ran i uspakajanie ducha.
Delikatne
szturchanie polskich upiorów i potworów, ale także hołd złożony
Ziemi i krwi, którą ta gleba, ta Polska nasiąkła.
Fabuła
„sprzedawana” jest tak:
„Gorący
czerwiec 1941 roku. Jasne księżycowe noce, niskie bagienne łąki,
cienisty sad i zimna żyła rzeki, która podzieliła świat na pół.
Na jednym brzegu Niemcy, żelazny wąż czołgów, ciężarówek,
maszyn. Na drugim Rosjanie. Pośrodku wiejski przewoźnik, który z
jednego brzegu na drugi wozi nocą każdego, kto zapłaci. Żydowskie
rodzeństwo, które w drodze do wyśnionej ziemi obiecanej, chowa się
w stodole tuż obok kałuż świńskich wnętrzności. Chłopcy z
partyzantki, wierzący jeszcze, że wojna jest przygodą, wykonują
wyroki, których nie rozumieją. Ich dowódca czeka na rozkazy. Zanim
nadejdą, każe liczyć czołgi i nad kolejnym butelkami bimbru,
wśród roju much przekonuje, że już wkrótce będzie po kolana
brodził we krwi wrogów. Wszyscy przychodzą do kobiety,
przykucniętej, bosej, hardej. Czekają, upał mąci umysły.
A
pewien mały chłopiec widzi, słyszy i zapamiętuje to wszystko:
grzmot nadlatujących samolotów, drżenie ziemi. Po latach narrator
próbuje opowiedzieć historię, której nie opowiedział mu
ojciec”.
I
niby się zgadza, a nie zgadza się (prawie) NIC! Bo to spoiler,
który nie oddaje Ducha, a raczej Duchów tej prozy.
Bo
tak naprawdę o ezoteryke tu biega. O wiedzę tajemną. Pojemną, bo
zarówno indywidualną, jak i zbiorową.
O
zaklęcia, przekleństwa. O mit założycielki kraju, który udaje,
że jest państwem, a jest potworem na glinianych
nogach.
Indywidualne
losy dają możliwość rozpisania się i wypisania się po całości,
o całości! Zadajmy sobie też zasadnicze pytanie; co jest w
„Przewozie” narracją odstasiukową, a co literaturą
stricte?
Tu nie zawsze mamy symbiozę. Z lekka rozłażą się umowne fakty i
potworne traumy i małe uszkodzenia Polski, z Polską, tą między
Wschodem a Zachodem.
Bo
Polska
nie jest w Centrum. Ten kraj zawsze był nigdzie i wszędzie! W
pustce. W
próżni.
A
teraz ważna informacja dla CZYTACZY – „Przewóz” czyta się
świetnie.
A
teraz istotny news dla wszystkich pozostałych – siła tej prozy
jest ukryta, skryta między wierszami. Bez uważnego przyswajania,
dostajemy tylko opowieść o bólu, a gdy się przyłożymy, to mamy
fabule o pięknie, które przegrywa z brzydotą. Brzydotą wspomnień,
napomnień, rozpamiętywania.
Niniejsza
powieść jest jak nalot przeszłość, jak pisanie przedwojenne,
które mieszało się z przezywaniem i przeżywaniem, przeklinaniem
teraźniejszości. To siła, ale i wada. Bo wciąż, w tle, TE
POLSKIE nieszczęścia. Jak rodowe skarby – poupychane razem z
trupami w szafach pełnych resentymentów.
Żal,
niełaska, zadra, anse, dąsy – synonimy polskości.
Najwłaściwszym
słowem, które mnie dopada, jest: NIEZGODA. Stasiuk, zmysłami
bohatera, nie godzi się na wybór Andrzeja Dudy na prezydenta, ale
nie rozpacza, bo co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Taki kraj!
Wyszynk
zdegustowania.
„Parę
lat temu na łamach »Tekstów
Drugich«
opublikowano odpowiedź, której udzielił Andrzej Stasiuk redakcji
pisma na rozesłaną wśród młodych twórców ankietę
dotyczącą „sztuki
pisania”. Oto niewielki wycinek:
Jeśli
coś jest dobrze napisane, to ma wartość niezależnie od
przedmiotu , którym
się zajmuje. Od „co” bardziej interesuje mnie „jak ”.
[. . . ] .
Te wszystkie sprawy jak sens, prawda czy właśnie wartości są
produktami ubocznymi języka. Kto wie, czy nie są po prostu jego
odpadami. A krytyka w swej przeważającej części z uporem wartym
lepszej sprawy szuka w literaturze wskazań moralnych czy
egzystencjalnych. Natomiast samą literaturą się nie zajmuje.
Przypomina to trochę rozmowę głuchych o muzyce”.
Cytuję
za Bożeną
Witosz.
Tekst jest z brodą, bo ma dwadzieścia lat (co najmniej), ale
pokazuje jedno wyraźnie, że Stasiuk się zmienił, odmienił,
wymienił. Bo tak pisze stylowo wybornie, ale SENS, PRAWDA stały się
dla niego (i nie zawsze tak było) wartością nadrzędną.
Pisanie
Andrzeja Stasiuka jest fotograficzne. Nie malarskie. Ujęcia,
podejścia, rozwinięcia. To niemal zawsze jest reportaż. Inny, niż
nakazuje definicja, ale jednak reportaż. Czasami maligna prawdy,
innym razem wodospad zmyślenia. A jednak!
W
reportażu – ZAWSZE – najważniejszy jest LOS. Istoty,
stworzenia. I Stasiuk w „Przewozie” składa hołd (właśnie)
losowi.
Kolejny
kupon przygotowany przez opaczność. Zrządzenia losu, gdy
powodzenia i porażki mieszają się w tym samym kotle historii.
I
jeszcze jedno – co próbowałem już zaznaczyć wcześniej –
epika Stasiuka to „podręcznik męskości”. Nie moje to
określenie, ale Kamil
Solon
ma rację, gdy pisał w 2009 roku tak: Stasiuk bawi się z
czytelnikiem pewnymi konwencjami, ale wydaje się świadomy tego, że
próba złamania „czadowego” życiorysu to budowanie mitu
kolejnego, tym razem życiorysu, pozornie, banalnego. Podobny mit
męskości jak u Stasiuka towarzyszył recepcji prozy Marka
Nowakowskiego oraz Marka Hłaski. Zresztą nie sposób nie przyznać,
że tych trzech prozaików łączą pewne cechy wspólne. Można
podciągnąć ich pod wspólny mianownik, którym jest opisywanie
świata peryferyjnego i niebezpiecznego, tworzenie sylwetek mężczyzn
posiadających własny kodeks wartości, daleki od kodeksu
drobnomieszczańskiego. Bohaterowie tej prozy może i są
wykolejeńcami, włóczęgami, ale łączy ich mocna więź i
solidarność. Wspólnie doświadczają poczucia absurdalności
świata i wyruszają w wędrówkę, aby znaleźć odpowiedź na
dręczące ich
pytania.
8,5/10
@zdjęcie
https://culture.pl/pl/tworca/andrzej-stasiuk