Krzykacz Kaskader
W
tym mieście. Victor Ficnerski. Wydawnictwo papierwdole,
Ligota Mała 2022
To
akt strzelisty. To propozycja dla najmłodszych lub stetryczałych,
samotnych facetów.
Jest
w tym stylu pewna tajemnica, a ja lubię rozwiązywać
zagadki.
Murale!
To
dziecko, ten chłopak, ten mężczyzna krzyczy. Drze mordę! Powraca
do szkoły ulubionych straceńców: Bursy i Wojaczka. Nie chce tego,
ale robi to z uporem poety-maniaka.
Kompulsywna
potrzeba wrzasku.
Zaginiony,
zagubiony, sponiewierany. Opuszczony!
Posłuchajcie
tej poezji i… wysadzi Was z fotela, z kapci. Z ról,
które
odgrywamy. A robimy to z wygody, dla świętego spokoju, dla
pieprzonej politycznej poprawności.
To
nie jest poezja śpiewana. To jest skowyt obleczony w smutek, przez
ogromne S.
Victor Ficnerski już
na wstępnie zaznacza, że chciałby z lekcji polskiego pamiętać
coś poza Wojaczkiem, Ratoniem i
Bursą.
Płonne
nadzieje. Oczekiwania desperata.
Nasz
poeta i jego podmiot liryczny próbują krnąbrności, ale świat nie
jest łaskawy dla „ich” manifestu.
Dlatego
„w tym mieście” miotanie się wychodzi wiarygodnie. Dlatego to
Miasto Jest Wszędzie i Nigdzie.
Ostatnim
pociągnięciem pióra Victor Ficnerski wyznaje:
w
kieszeni miałem wzwód
ręce
chowałem
za siebie
Jakże
to młodzieńcze. Jakże to starcze!
„Poeci
nie śpiewają preludiów, szeptów i krzyków miłosnych, cedzą
przez zęby cynizm, nihilizm także sentymentalizm i melodramat”.
Niektórzy poeci. W tym gronie jest nasz 32-latek (obecnie) z
Wrocławia, który postanowił dołączyć do wymarłej grupy
Kaskaderów.
Czy
to pozór? Czy to usilna potrzeba buntu? A może po prostu ta poezja
jest odzwierciedleniem przeżyć? Dlatego jest tak krzykliwa.
Bo
poeta idzie tym śladem: „model artysty Cygana: włóczęgi,
buntownika, jawnie odżegnującego się od przytłaczającego,
uporządkowanego życia mieszczan”.
Zapomnijmy
na chwilę o Andrzeju Bursie i Rafale Wojaczku, a przywołajmy
Marcina
Świetlickiego.
To Ten Poeta ma sentyment do buntu. Do poetyckich zaburzeń.
Victor Ficnerski w
swoim debiucie stara się być podobny. Zatem mamy do czynienia z
„plagiatem” niezgody.
Niezgody
na konwenanse, na udawaną otwartość, na rozpierający płuca
krzyk.
W
1981 roku dwudziestoletni Marcin Świetlicki publikuje pierwsze
opowiadanie opatrzone mottem z utworu dwudziestoletniego Rafała
Wojaczka. Teraz 32-letni Victor Ficnerski podąża
drogą podobną, bliźniaczą. Już znaną, ale trochę zapomnianą.
To jest „Zabicie ciotki” Bursy. To jest „szaleństwo
wykluczenia” Kazimierza Ratonia.
To
jest płacz porzuconego kochanka:
Kobieta,
którą
kochałem,
wstydziła
się swojej litości
(Zbigniew
Jerzyna – Nagrobek Kazimierza Ratonia)
A
TERAZ:
chciałbym
pamiętać swoje kobiety
jak
filmy z dzieciństwa
prześwietlone
sceny
i
ciepło w żołądku
(Victor Ficnerski —
chciałbym)
Ogólnie
Victor Ficnerski tworzy
listę życzeń. Koncert. Wciąż odwołuje się do „żeby” i do
„chciałbym”. Notorycznie prosi o pomoc, o
wysłuchanie.
Pobawiłem
się jednak inaczej tymi wierszami – i proponuję Wam, byście
przeczytali pierwsze
strofy dwudziestu pięciu utworów zawartych w tomie. Proszę: !
Powstało
niezłe wierszycho !
żeby nasi
ojcowie dorośli
utknąłem
to
żart
spoglądam na to
ciche drobne morderstwa
wciąż
wracam nad ranem
dziś o świcie trafiłem do fabryki
i całe
to neurologiczne okablowanie
nosić
to ciało
kiedyś było
dobrze
postanowiłem wczoraj nieco się rozerwać
spokojnie
płynęło życie w hotelu Exquisite
na skraju
wytrzymałości
chciałbym pamiętać swoje kobiety
nie
leżałeś nigdy skurwysynu na plecach
chcę zapaliły ci się
diody
czemu jesteś spokojna
dziś wieczór na wyprzedaży
wielkie kolejki
w tym mieście kobiety przestały golić nogi
w
tym mieście pełno jest wariatów
w tym mieście mieście
niepotrzebne rzeczy wystawiają na ulice
ktoś uczony nazwał to
wiekiem negatywnej selekcji
potem jestem naczyniem
pamiętaj
nie umierać w tym mieście
wreszcie !
Wykrzyknik
to moja sprawka – reszta to rozprawka poety z Wrocławia. Poety z
Berlina, Lipska, Drezna i Dusznik Zdroju.
Pewne
nazwy są tylko przypadkowe. Bo Świat Stał Się Nam Przypadkiem.
Nie Potrafimy W Nim Mieszkać, Zamieszkać!
Wszystko
to figura „odwrotnej strony”.
Nasz
poeta osobny jednak trochę pozoruje swoją odmienność. Bo we
Wrocławiu go pełno. Jest w każdej gęstwinie. Pojawia się w
księgarniach, pijalniach. Szuka Drugiego, Innego. Pragnie uwagi…
I
trochę jak u Ratonia,
gdzie najważniejszą kategorią poezji jest kategoria „mięsności”.
Ludzkie ciało jest tutaj uprzedmiotawiane, deformowane — choruje,
cierpi, gnije, rozpada się.
„Ciało
jest dla nas czymś więcej niż narzędziem lub środkiem, jest
naszą ekspresją w świecie […]”.
Ciało
MIASTA w symbiozie z ciałem STRACEŃCA.
Dygresje,
których używa nasz poeta, są
zbieżne z tymi, które były w instrumentarium poetów
wyklętych.
Dlatego
warto do tego tomu słuchać nie psychodelii, lecz Nicka
Cave.
To
współgra. To się łączy. To pasuje.
Dylemat,
przed którym stoi
Victor Ficnerski jest
i prosty i trudny. Albo zacznie być dorosłym poetą, albo
zbuntowanym Piotrusiem Panem?
Doradzam
młodość. Gniewną, złowieszczą, ale jednak to najlepszy czas na
pisanie wierszy – krzykaczy.
7/10