Hotel Polska. Co tutaj robi Hłasko?
Hotele.
Łukasz Suskiewicz. Fundacja Duży Format, Warszawa 2022. 234
strony
No
pasaran! Walcz, nawet gdy nie będziesz wygrany!
-
A jeśli nas znajdą?
-
Nie znajdą!
Zawoalowana,
utkana w słowo przygoda o „świętym spokoju”. Kwintesencją
jest opowiadanie „Udar”
Każdy
szuka, każdy pragnie boskiego
zapiecka! Ale... Energia
życiowa nas
uruchamia i pozwala się toczyć naszym procesom życiowym. Zatem do
boju, husaria!
Zwłaszcza
gdy pisarz (nam) dojrzał i nie chadza na skróty, nie bierze jeńców.
Spodziewałem
się czegoś innego. Sprofilowanego. Osadzonego w pokojach hoteli,
hosteli, moteli, bud kempingowych. Że makietą będzie miejsce, a
nie ludzie.
A jednak to się wszystko rozjeżdża. Wędruje po przestrzeniach
wszelakich, wielorakich.
I
tak jest dobrze. Więcej nie trzeba.
„Hotele”
Łukasza Suskiewicza przypominają
lot Ikara. Skrajności życia. Potrzebę
odpoczynku i pragnienie ucieczki.
W
„Mikroelementach”
(Forma, Szczecin, 2016)
pisarz pisał tak: "[...] odkrywasz (co powoduje w tobie niezbyt
przyjemne uczucie, że straciłeś kontrolę nad własnym życiem),
że powtarzasz paradygmat swojego (niezbyt mądrego) ojca. Tak samo,
jak twój ojciec kręcisz się w kółko za własnym ogonem. Chociaż
w przeciwieństwie do twojego ojca masz świadomość, czemu tak się
dzieje."
To
samo dzieje się w „Hotelach”, ale teraz mamy więcej cynizmu,
więcej pogardy z domieszką altruizmu.
To
nie jest „Krytyka rozumu cynicznego”. To raczej „Empatia i
hermeneutyka. Poszukiwanie relacji”.
Tytułowe
„Hotele” są najlepszym tego przykładem. On. Ona. Prostytutki.
Kochanek. Alkohol. Kłamstwa. Łzy. Dziecko. Rozczarowanie. Pustka.
A
z drugiej strony silne uderzenie w „małego chłopca” chuligana i
pseudokibica, dealera narkotykowego w „Asfalcie”.
I
marność nad marnościami duetu Rzepeckich. Przegrać życie w
kasynie i na polu bitwy. Wygrać niewygraną.
Albo
w „Raz tak, raz tak” – w rozdarciu, w zawahaniu się, w
zniechęceniu i pobudzeniu. Rozwód. Wypadek. Oskarżenie. Szybka
chęć akceptacji,
bliskości...
Zbadania i zadbania. - Przytulcie mnie w tym tumulcie!
I
w „Krysztale” tak jest. Autsajderka gdy jest na bombie: wygrywa
(i od razu przegrywa). Alkohol ułatwia jej nie tyle nawiązanie
(jakiekolwiek) relacji, ale uwolnienie od lęków, strachów zakrytych książkowymi romansami.
„Hotele”
są
podzielone
(na pokoje)
na części. Ale to
pozór. Mianownik pozostaje ten sam. Łukasz Suskiewicz pokazuje
nam, że jest w formie, zatem różnych… form próbuje. Z
powodzeniem. Z literackim dopowiedzeniem.
Zastanawia
mnie jednak, czy to mogło być inne. Bardziej zwarte. Nieporowate.
Bo duch „starego” Łukasza S. nadal jest. Nie zaginął. Stąd
manieryczność do łatwych aluzji, alegorii, skrótów
psychologicznych.
Ale czy
w opowiadaniach może być inaczej? Krótka forma to nie jest zabawa
dla literackich gówniarzy. W pięciu tysiącach znaków (lub mniej)
należy zamknąć całą opowieść i zostawić czytelnika
skonfundowanym. Niech myśli, rozmyśla. Niech działa!
Ze
świtu nagle robi się zachód. Nie ma miejsca na opisy rozwodnione.
Ma być konkret i jest konkret.
A
jednak czuję, że można było inaczej! Za mało tajemnicy w tych
opowiadaniach. Zbyt łatwo to się rozszyfrowuje, rozwiązuje,
rozczytuje.
I
tak to jest z tym pisaniem, że raz się zachwycam, a innym razem
psioczę, marudzę. Rollercoaster.
Chyba
podobnie miałem, gdy w dzieciństwie czytałem kryminały
Joe Alexa.
A
może to nie Alex, tylko Edgar
Allan Poe?!
Wprawdzie nie mamy tutaj galerii morderców, zbrodniarzy ociekających
krwią (wyjątek: wojny prawdziwe i kibicowskie), ale mamy
rozwarstwienie ducha. Perwersyjne impulsy, którymi zajął się (nie
pierwszy raz) Łukasz Suskiewicz. „Śniąc sny, których
śmiertelnik żaden nie śmiał śnić”...
I
jeszcze to: - znacie frazy z Józefa
Rotha, z tomu „Hiob”?
Nie będę cytował, ale poszukajcie. Tam też znajdziecie Te
odniesienia, Te „zapożyczenia” rozmyślań, wymyślań.
I
nie chodzi mi o Galicję. Sprawa dotyczy Polski. Sprawa dotyczy
mężczyzn.
Albo:
Lepiej nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie – zaczniecie
tęsknić – ostatnia fraza z „Buszującego
w zbożu”,
książki niegdyś przeze mnie wielbionej, dzisiaj trochę
wyszydzanej. Ale zdanie
nadal jest piękne. Otwarte, a jednocześnie zamknięte. Tak jak w
„Hotelach” niby wszystko wiemy, a nie wiemy NIC.
Autor
– i za to mu chwała i pomniki – zmusza nas do myślenia, do
intelektualnego działania.
W
„Gardzie” natomiast dostrzegam parafrazowanie Marka
Hłaski.
Jest pewien pierwiastek, który nakazuje mi przywołać takie
skojarzenie.
Dostrzegam
aksjologiczny wpływ twórczości. Suskiewicz przemielił,
zmielił i po swojemu, ale mówi językiem Hłaski.
To
z Hłaski, z „Brat czeka na końcu drogi”:
„To
było małe miasto i mała stacja. Pociągi przychodziły rzadko,
nikt tu prawie nie przyjeżdżał, a ludzie przesiadujący z nudów
nocami w bufecie kolejowym znali się już dobrze: pili tanie wina,
piwo i ukradkiem przyniesiona wódkę; rano szli do pracy otępiali,
z żelaznym bólem pod rozpaloną czaszką.
Kiedy pewnej letniej i dusznej nocy wszedł ten człowiek, wszyscy
unieśli głowy”.
I
podobnych, w konwencji, rozwiązań u Suskiewicza jest
bardzo wiele. Wyczytacie je z łatwością. Fani będą
zachwyceni.
Retoryka
popkultury, osamotnienia, życiowego zawodu, potrzeby atencji
i uważności. To wszystko znajdziecie w tym tomie. Tomie
niezłym, bo budzącym niepokój!
Aforystyczność,
przebiegłość, psychologia – to TUTAJ jest!
Time
to read!
7,5/10
*Zdjęcie
autora - https://www.czestochowa.pl/lukasz-suskiewicz-i-jego-hotele