A mogło być tak pięknie
Gdyby Nina
wiedziała. Dawid Grosman. Przełożyła Magdalena Sommer.
Znak Literanova, Kraków 2021.
Moja
zasada, że jak już zaczynam, to kończę, tym razem mogła zostać
złamana. Wiem, że książka ma wiele zwolenniczek i zwolenników.
Ja się do takiej literatury nie nadaję.
„Gdyby
Nina wiedziała” to powieść szkatułkowa. Historie
się przeplatają. Niby jest
jedna
narratorka — Gili, a tak naprawdę swoje do powiedzenia mają i
Wiera, i Nina. Tylko Rafi zamieniony
niemal w
statystę.
I gdyby chora – opętańcza miłość Rafiego i
Niny stanowiła trzon fabuły, to bym to kupił.
Przeczytałem
kolejne czytadło w stylu Kristin Hannah. Tysiące wątków;
naiwność, brutalność reżimu Tito, łagry, złe wychowanie,
trauma dzieciństwa, dziewięćdziesięciolatka o zwinności
antylopy, pejzaż kibucu, próba samobójcza nastoletniej miłości,
partyzanci, chłopi, pijani hitlerowcy, źli i dobrzy Chorwaci,
Serbowie. I uwaga! To nie koniec! Znajdziecie tu znacznie
więcej.
A jeśli tak, to są fragmenty bardzo dobre, które się „połyka”
na jednym oddechu. Ale jest
za
dużo
miałkości, bylejakości. Ułomności.
Dawid
Grosman rozpisał się ponad miarę. Przesadził. Gdyby książkę
pokroić, skrócić, wrzucić do pralki na wysoką temperaturę…
Ta
opowieść jest przesadzona. A
powinna być o „przynależności”. I chyba taki był pisarski
zamiar, bo autor wypowiada to słowo głośno i wyraźnie. Ale zbyt
późno i niezbyt dosadnie. A gdyby nawet nie użył tego SŁOWA, to
powinien naprowadzić czytelnika na podstawowy trop, a nie tworzyć
rodzinną minisagę, która –
w
trakcie czytania – się rozłazi, rozciąga jak mordoklejka.
Gili
jako narratorka wypada słabo. Werę oczywiście polubi każdy
czytelnik, ale w pewnym momencie gubi się w jej przekazie – co
jest skrótem myślowym, a co miało osadzenie w rzeczywistości. I
to nie wina literackiej bohaterki, lecz pisarza.
Chciałbym
przeczytać książkę o miłości, która jest wypaczona, jest
powyginana, ale ma swoje rzeczywiste prawidło.
Może
dzieje się tak dlatego, że na swój sposób
utożsamiam
się z Rafim. A i historię Niny jakby rozpoznaję.
Fabuła
zaczyna się od śmierci matki Rafiego. Potem ojciec chłopca
poznaję Żydówkę z Jugosławii, z węgierskim rodowodem. Tworzą
parę, biorą ślub. Rafi zakochuje
się w Ninie, córce macochy. Nina znika. Pojawia się. Dla niej to
naturalne:
„jestem, ale mnie nie ma”. Po czasie do tego grona dołącza
Gili. Córka R. i N. Porzucona przez matkę jest oddana ojcu i babce.
Świat kręci wokół kamery Sony, na której nasi bohaterowie
nagrywają niemal wszystkie ważne wydarzenia ze swojego życia.
Czyli pozorują, udają BYCIE, bo nie stać
ich na
rozmowę
wprost, bez oka kamery, bez ustawienia odpowiedniego
oświetlenia.
Nina
jeździ po świecie; Stany Zjednoczone, Norwegia. Rafi szuka
jej na
jawie i w sanach.
Gili wiąże się z facetem o dwanaście lat starszym. A Wiera dba o
pozostałych członków rodziny. Tańczy, uczy się obsługi
komputera (w wieku osiemdziesięciu pięciu lat) i co pewien czas
świętuje
swoje kolejne urodziny, na których jest gwiazdą ze swoją
legendą.
Okazuje
się, że Nina jest chora (początek demencji?!) i „dlatego”
Gili, Wera i Rafi jadą
do do
byłej Jugosławii.
Ruszają powidoki. Wera będzie opowiadała, a Gili kręciła film. O
tragizmie komunizmu, o decyzjach, które trzeba było podjąć. A
swojej największej miłości – Milosu, ojcu Niny.
Sorry,
ale spojleruję, bez zdradzania finału, bo może kogoś to
wciągnie, pociągnie, uwiedzie. Mnie to cholernie zmęczyło. A
wręcz wykończyło!
Powtarzam:
wątek miłości Rafiego do
Niny (i odwrotnie) mógł być busolą tej narracji. Dwoje ludzi,
którzy od samego początku są skazani na porażkę, na pożarcie –
uprawiają ze sobą seks. Są nastolatkami, zatem nic w tym wielkiego
i zdrożnego. Tylko że Rafi już
nigdy nie będzie umieć kochać mocniej i inaczej. W ogóle
nie będzie potrafił być
kimś ważnym dla Innego. A Nina, niebieski ptak, wściekła na
matkę, pełna traumy zamienia się fizycznie i intelektualnie w
kurwę.
Autor,
zamiast się skupić na tej symbiozie, postanawia opowiedzieć
WSZYSTKO, a ja Wam mówię, nie da się opowiedzieć całości. Po to
i dlatego jest czytelnik, by mógł interpretować, rozważać. By
mógł myśleć samodzielnie. Jednak Dawid Grosman jest zdania, że
jego odbiorca może nie pojąć jego historii, zatem zalewa ją
czymkolwiek. A TO „Czymkolwiek” to materiał na kilka różnych
książek.
Bo „Gdyby Nina wiedziała”, że jej matka miała wybór, to czy
jej życie mogłoby być mniej zwichrowane? Nie sądzę. Ale gdy
pisarz skupił się na PRZYNALEŻNOŚCI, aspekcie życia tych dwojga;
Niny i Rafiego, to naprawdę mogła powstać z tego niezła
fabuła.
Reklamowanie
tej książki jako „opowieści o niezależnych kobietach” to
blaga. To ułomny sztafaż. Wiem, że Grosman to niemal noblista, że
go chwalą, cenią i każda książka sprzedaje się na pniu. Tylko,
gdy sięgnie się w głąb, to zaczynają się schody. A tutaj
schodów jest bez liku. I autor stara się pociągnąć wszystkie
wątki, by miały sens, by były spoiwem. Niektórym takie
przedsięwzięcia się udają, ale izraelskiemu pisarzowi to nie
wyszło. Jakby
ktoś pierwszy wszedł na lodowisko w łyżwach i był zdziwiony,
że nie jest oklaskiwany.
Pisarz
rości sobie prawa do rozumienia i pojmowania relacji między
kobietami. Każdy piszący może się wyposażyć w takie
instrumentarium, ale źle rozłożone akcenty powodują, że zamiast
psychologicznej mapy, mamy do czynienia z domorosłymi rozważaniami,
których nie powstydziłby się licealista. A piszę tak dlatego, że
to książka, która mnie wymęczyła, ale jest banalnie prosta.
Napisana zgodnie ze schematem – matrona babka – pokręcona matka
– pokrzywdzona córka. Takich opowieści jest mnóstwo w składniach
z tanią książką. Nie sprzedały się, bo czytelnicy czują
przesyt. Mówią dość truizmowi i wodolejstwu.
Oczywiście,
że wzruszająca jest miłość Wery i Milosa. Oczywiście, że
przerażający jest rys
dyktatury
Tito, ale pisarza sam unieważnia dostojeństwo dramatu. Staje się
gawędziarzem, przy którym zasypiamy, a nie krzyczymy w napięciu: -
I co było dalej?
Dlatego,
będę się upierał, że wątek Rafiego i
Niny, to jedna dobra myśl tej książki. Szkoda, że
zaprzepaszczona, zniweczona.
Książkę
przeczytałem, bo dostałem ją od jednej pisarki, a kolejna
zachęcała mnie, bym
się z tym pisaniem zmierzył. Zrobiłem to. I nie do końca żałuję,
bo gdy znowu usłyszę, że Dawid Grosman to dobry pisarz, to
zapytam: - A czytałaś, czytałeś „Gdyby Nina wiedziała”?
To
pytanie jest koronnym dowodem, że nawet nieźli autorzy piszą
czasami tylko dlatego by coś wydać, a nie dlatego by COŚ
NAPISAĆ!
6,5/10