Nikomu zostawiam nic
Pożegnanie z biblioteką. Elegia z dziesięciorgiem napomknień. Alberto Manguel. Przełożył Michał Tabaczyński. Wydawnictwo Drzazgi. Okoniny 2022.
Wiecie,
dlaczego słucham jazzu? Bo to muzyka, która nigdy nie przeminie.
Dlaczego nałogowo czytam książki? By ta podróż nigdy się nie
skończyła. Musi trwać.
Gdybym,
w czasie tej wędrówki, pominął nową książkę Alberto Manguela,
to tak jakbym nigdy nie miał ujrzeć „Sądu Ostatecznego” Hansa
Memlinga.
Obraz
widziałem. Książkę przeczytałem. Oba wydarzenia to traumatyczne
przeżycia. Nie! Z płótnem wszystko ok! Z prozą też! To we mnie
tkwi „ten ból”.
Od
dwóch lata zastanawiam się, czy jest szansa by mój księgozbiór,
liczący około ośmiu tysięcy tytułów, wrócił do mnie.
Pleśnieje, unieważnia się w magazynie pewnego miasta, do którego
nie lubię wracać.
Zatem
– niech znajdzie się drugi – który tak bardzo współodczuwa
stratę, o której pisze Alberto Manguel.
„Pożegnanie
z biblioteką...” to 162 strony magicznego myślenia. To wiara w
iluzję. To „ufność w dobrą wolę czytelnika”. To wybór
wartości, którym należy hołdować.
Co
jest ważniejsze: równość czy wolność? Sprawiedliwość czy
łaskawość? W tej lekturze nie ma teorii skleconych na
potrzebę chwili. Jest świat metafor zapożyczonych,
skradzionych, użyczonych.
Transcendencja
wymieszana z codziennością.
Pierwsze
co się wydarza to zachłanność. Głodną duszę trzeba nakarmić i
napoić. Dlatego dopadł mnie wstęp ze „Zwrotnika Raka” Henry
Millera.
„Powieści
te ustąpią kiedyś miejsca pamiętnikom lub autobiografiom –
książkom bez wątpienia fascynującym, jeżeli tylko człowiek
będzie wiedział, jak dokonać wyboru spośród tego, co nazywa
swymi przeżyciami, i jak prawdziwie zarejestrować prawdę”.
(Ralph
Waldo Emerson)
Alberto Manguel nie
tworzy nowych perspektyw. On uzupełnia; zapełnia i wypełnia
perspektywy, które już poznaliśmy. To nie jest tani lanszaft. To
autoportret namalowany przy użyciu wiedzy. Wiedzy ogromnej,
szerokiej, obezwładniającej.
A
jednak kontrolowana
autonomia!
Anatomia
literatury!
To
jest powrót do pisania rozprawy „o pojęciu alegorii”. Używania
słów z palety tysiąca bibliotek. Prywatnych, uniwersyteckich,
publicznych.
Logiczne
powiązanie zdarzeń, wydarzeń i prywatnych powidoków. Namiętność
do literatury rozpisana przy użyciu cudzych głosów.
Autor
– tak naprawdę – nie stawia sobie konkretnych celów. On po
prostu opowiada. A my tej opowieści słuchamy z rozdziawionym
buziami.
Alberto Manguel podchodzi
do czytelnika z powagą. Nie jesteśmy miernotami. Jesteśmy
uczestnikami dziania się cudów.
„Nikt”
to ten, który nie słucha, nie czyta. Dla niego zostawiamy „nic”.
Zainteresowani dostają mirrę, kadzidło i złoto.
Michał
Tabaczyński w wirtuozerskim przekładzie oddaje nam książkę
momentami nudną, pourywaną, rozwlekłą. Tak nudną, że
przeczytałem… ją dwa razy. A pewnie na tym się nie
skończy.
Chciałbym
się tak nudzić każdego dnia!
„Pożegnanie
z biblioteką” i „Elegia z dziesięciorgiem napomknień” to
może nie to samo, co „Słownik miejsc wyobrażonych”; a jednak
jest to lektura obowiązkowa dla takich „książkowych dewiantów”
jak ja.
Erudyta
Alberto Manguel (pisarz,
krytyk, wydawca, tłumacz, redaktor) swoją opowieść zaczyna w
bardzo przystępny sposób.
O
Francji, o stodole, o ludziach, o bibliotece. A potem gmatwa i
rozwarstwia wszystko i to do spodu. Doszczętnie „rozwala system”.
Rozpisuje się, odwołuje, przywołuje, wywołuje. Nazwiska pisarek i
pisarzy. Tytuły książek. Pędy cytatów. Gałęzie poezji i prozy
oplatają całość. Wszędobylska gęstość.
Robiłem
sobie przerwy w „tym” czytaniu. Nie, żeby zapalić papierosa,
wypić kawę, ale by sprawdzić i rozpoznać ślady, które
pozostawia Alberto Manguel .
Nie
cierpię tego, ale musiałem wielekroć włączać komputer. Gdybym
miał obok swoją bibliotekę?! Byłoby inaczej. A tak smutek,
rozpacz. Tak! Nieprzepracowana żałoba.
Alberto Manguel pisze
tak, że silniej się smucę. Mocniej tęsknię za swoim
książkami.
Za
tą zbieraniną słów. Za kawałkami mojej duszy, która wilgotnieje
w ciemnym magazynie…
Nie
mogę pisać o TEJ KSIĄŻCE, nie pisząc o swoim bólu. Autor na
pewno by mnie zrozumiał.
Ale przewrotnie
zacytuję Wam fragment książki, który jest o melancholii, a mnie
jednak pobudza.
„Każde
zwierzę po stosunku jest smutne”, jak miał powiedzieć
Arystoteles (a być może to był Galen), i dodawał: „Prócz
Koguta, który wtedy pieje. Arystoteles odnosił się do stosunków
seksualnych, ale być może każdy taki kontakt – z obrazem,
książką, innymi ludźmi, mieszkańcami cyberprzestrzeni – rodzi
smutek, bo przypomina nam, że w ostatecznym rozrachunku jesteśmy
sami”. (strony 24-25).
Pięknie
brzmi, ale to bzdura na resorach. W kontakcie z książką, muzyką,
obrazem, w ogóle ze sztuką – nie ma mowy o samotności. W tym
„kontakcie” otwieramy nowe drzwi percepcji. Zdobywamy
świat!
Porzucona
przeze mnie biblioteka – jak dosłownie pisze Alberto Manguela –
to
grobowiec. Nie wiem, czy udam się z misją archeologiczną, by go
odkopać, odświeżyć, jednakże wiem, że mam czas na zbudowanie
kolejnej książnicy.
A
na razie zmuszam przeszłość „do cierpliwego oczekiwania w
grobowcach przygodnych magazynów na niepewny moment
zmartwychwstania”. (strona 17).
Argentyński
pisarz lamentuje nad startą, ale jego szloch przeradza się w
intelektualny manifest. Kolejny raz Alberto Manguel rozkłada
nas swoją erudycją na łopatki.
Za
takie „wywody” (poniżej) uściskałbym i autora, i
tłumacza.
„[…]
kłamstwa opowiadane przez pisarzy nie są nieprawdą; są jedynie
nieprawdziwe. Stanowią, jakby powiedziałby Dante, „niebłędne
złudzenia”. A to istotna różnica”.
Kiedyś
przeczytałem (i zapamiętałem) słowa Przemysława Czaplińskiego.
Wyczytałem je w bibliotece uniwersyteckiej w Poznaniu, a przywołuję
je, ponieważ są dobrym „kluczem” do czytania książki, którą
proponuje nam Wydawnictwo Drzazgi.
„Przy
całym rozgłosie i rosnącym znaczeniu literatura światowa jest
przecież pojęciem wysoce niejasnym. Najprościej zatem na pytanie,
czym jest, można odpowiedzieć, że ujmuje się ją na trzy różne
sposoby: jako zbiór dzieł, jako poetykę i jako metodę
czytania”.
Tymi
„sposobami” na swoje „sposoby” zajmuje się
Alberto Manguel.
Jego
elokwencja czaruje i gdy pomyślę, że nie tak dawno byłem
zachwycony „Późnymi esejami” J. M. Coetzee, to ogarnia
mnie pusty śmiech.
Przyznaję,
że jedną z moich biblii są „Wykłady o literaturze” Vladimira
Nabokova. Jestem do tej książki przywiązany, może nawet uwiązany,
ale czytając Alberto Manguela, dostrzegam, jak wciąż niewiele
wiem. Niewiele rozumiem.
Henry
Miller w „Książkach mojego życia” pokazał mi, że jestem
„głupcem”. A Manguel mówi:
- jest dla ciebie jeszcze ratunek!
Robi
mi tą łaskawością „małą niespodziankę”.
Od
zawsze powtarzałem, że chciałbym umrzeć u stóp biblioteki w
Buenos Aires. Śmieszne? Po przeczytaniu „Elegii napomknień”
jeszcze mocniej chcę swoją zachciankę zrealizować. Zresztą
dlatego przed laty (z marnym skutkiem) zacząłem uczyć się
hiszpańskiego.
Uważajcie!
Strona 127:
„Buenos
Aires było miastem książek od zawsze, od czasów swojego
powstania. Pamiętam, jak obudziła się we mnie osobliwa duma, kiedy
nauczyciel historii powiedział nam. Że Buenos Aires zbudowano na
podwalinach biblioteki”>
Moje
„śmiertelne marzenia” mają swój fundament w twórczości
innego Argentyńczyka. Od kiedy, w wieku osiemnastu lat,
przeczytałem, jak i co pisze Borges, to „zwariowałem” i nadal
nie chcę znormalnieć.
Jorge
Luis Borges powiedział tak: „Układanie obszernych książek to
pracowite i zubożające szaleństwo: rozwijanie na pięciuset
stronach idei, której doskonały ustny wykład zajmuje kilka
minut”.
Może
dlatego jego były współpracownik pisze tak zwięźle. Tak
przejrzyście?!
Jest
taka zabawna książka „Rozmowy dziecięcia wieku”, w której
Frederic Beigbeder przeprowadza
fikcyjne rozmowy z wielkimi pisarzami. Chciałbym prawdziwej,
rzeczowej rozmowy „cudaka” z Francji
z Alberto Manguelem.
Chciałbym
to słyszeć, widzieć, czuć. To nie byłby pojedynek na miny, ale
wielka debata o świadomym czytaniu książek.
Bo
jak napisał Frederic Beigbeder:
„Kiedy
pisarz rozmawia z kolegą po piórze, dialog staje się literaturą:
to tworzenie ustne. Pisać to znaczy mówić, nie wydając głosu, i
przeciwnie: mówić to znaczy pisać na głos. Rozmowa dwóch pisarzy
przypomina pocieranie krzemienia o krzemień: ogień nie jest
gwarantowany, ale na pewno trafi się kilka iskier".
Pomarzyć
zawsze można, a tymczasem zabierajcie się za czytanie „Pożegnania
z biblioteką”!
*
tytuł – to fraza J. L. Borgesa
*
zdjęcie pisarza -
https://www.laphamsquarterly.org/contributors/manguel