Zatrzymuję się
Czas się. Leszek Sobeczko. Fundacja Duży Format, Warszaw 2021. 48 stron
Zaimek zwrotny „się”, który robi całą
robotę. Zaimek, który otwiera i zamyka przestrzeń, który jest
przewodnikiem, ale i spowiednikiem.
Leszek Sobeczko „się”
odmienia przez przypadki. Otwiera zaimkiem drzwi percepcji. Zamyka
historię nieskończone, niedokończone. W "Się" ujęte są: sobie, sobą, siebie.
„Kto wie, może z
tego stanu ktoś mnie wybudzi […]”.
Poeta dojrzale
rozprawia się z naiwnością. Przyswaja COŚ, co go ewidentnie
uwierało, nie dawało spokoju. COŚ, co unieważniało „nowy
początek”. Stąd mamy wiersze dedykowane ojcu, żonie, matce
chrzestnej, ludziom z krwi i kości. Ludziom zza mgły
wspomnień.
Trochę jest tak, jak pisał Cesare Pavese:
„Każda
ulica otwiera się szeroko jak drzwi,
ale nikt się nie pojawia.
Siedzący mężczyzna
jak żebrak, nawet nie dostrzega
ludzi,
którzy nadchodzą i oddalają się o
poranku”.
Ale Leszek Sobeczko nie
zamierza być „tym” żebrakiem. On wypełnia „ulice”,
uświadamia sobie, co go spotkało, ilu było ważnych ludzi. Bo czas
przeszły zaimka „się” jest zasadniczy. To „się” działo
się, było, zaistniało. Teraz powraca. Nawiedza poetę i
czytelnika.
To publicystyka obuta w stare, znoszone buty. To w
nich „wędrowiec” wraca, powraca, wywraca przeszłość, by
opowiedzieć, wytłumaczyć, zrozumieć.
Tom „Czas
się” został nagrodzony 1. nagrodą w konkursie poetyckim Fundacji
Duży Format (kategoria: po debiucie). Czy to laur
uzasadniony?
Nie znam wartości konkurencyjnych wierszy, ale
obok Tej Poezji nie można przejść obojętnie. Leszek Sobeczko mówi
wyraźnie, z dykcją człowieka, który „dorósł”, by dokonać
bilansu:
„Bywało się lepszym, też i gorzej bywało. Na
ulicy Słonecznej
w Syryni zrywałem czereśnie.
Złotówka za koszyczek, mniej więcej.
Trudno precyzyjnie
odtworzyć przeszłość. Drzewa zostały
ścięte i spalone
pewnie. Nadal stoi kościół z barem naprzeciwko”.
Formą
podawczą, którą – uparł się – stosować Leszek Sobeczko –,
jest opis. Nie jest zwięzły. To nie są krótkie i szybkie tweety,
zdawkowe esemesy. Poeta z kontrolowanym rozmachem dokonuje wiwisekcji
czasu przeszłego.
Notatnik „udający” książkę poetycką.
Poeta naśladujący kronikarza. Bo „wszystko jest poezja…”.
A
tak naprawdę to „rodzaj kompozycji raczej epickiej niż
lirycznej”.
W wierszu „Przesiąka się” pada moja
ulubiona – w całym tomie – fraza:
„Ściany są nieme i
głuche. Pierwszy obudził się dotyk”.
Czytając te słowa,
mam wrażenie uczestnictwa. Odczuwam „bycie” poety, ale i własne.
Współistnienie. Zwłaszcza że kilka linii dalej padają takie
słowa:
„Z sercem jest poważniej, jak pęka, to na
amen”.
Czytając „Czas się” poznaje ludzi mi
nieznanych, a jednak z każdą stroną książki bliższych. Obcy
stają się nie tylko rodziną piszącego, ale i czytającego.
Mam
spory dystans do tej poezji. Pierwszy raz książkę przewertowałem
w styczniu. W lutym przeczytałem zaledwie kilka utworów; w marcu
całość. W kwietniu dwukrotnie od deski do deski. Rezonuje we mnie
empatia. Lgnę do tych wierszy. Przymilam się „do żony Basi” i
Mirka Paluszczaka. Widzę, jak dziadek Karol oprawia królika;
jak „licho przychodzi po swoje”, jak „Ekwador strzela nam dwie
bramki”…
Poeta okupił swoje „zbawienie –
odkupienie” sporym cierpieniem. Bo jego bilanse nie są zabawne,
rozkoszne. Są gorzkie, nawet gdy autor tej goryczy próbuje się
pozbyć.
Reasumpcja życia? Streszczanie relacji? „Kronika
wypadków miłosnych”?
Wszystkiego po trochu. Składowisko
bólu rozpoznanego.
„Na co dzień jesteśmy banalni do bólu.
Pijemy wódkę
w bladym świetle księżyca i myślimy, że
mamy
wyłączność na szczęście. Tylko to ma wartość,
czego
nikt inny nie może nam odebrać”.
A jednak „można
odebrać”, bo poeta może wszystko. Poeta ma prawa bez ograniczeń.
Jemu wolno wszystko. Jest ważniejszy od boga. Mocniejszy od
diabła.
Gdy pisze, zdaje się, że pojął i zrozumiał
„wszystko”, ale potem gdy czyta „on” – gdy czytam „ja”,
to „wszystko w piach”. Bo to tylko powidoki. Tyle esy-floresy.
Jednak wyrzucone – wyrażone nabierają niebywałej mocy. Mają
wszędobylską moc rażenia. Gdyby grzęzły dalej w głowie, w
sercu, w duszy, to byłoby cierpienie godne
Prometeusza.
Leszek Sobeczko uwiódł mnie swoim
bezpretensjonalnym stylem. Nie wznosi się „pięć metrów nad
ziemią”, by opowiadać z perspektywy ptaka. On twardo stąpa po
Ziemi. W niewymuszony sposób opisuje to, co widział, słyszał,
czuł.
Książkę, wydaną przez Fundację Dużego
Formatu, pokreśliłem, naznaczyłem; zużyłem kilka ołówków.
Z
moich zakreśleń wyszedł mi wiersz, którego słowa ukradłem,
podkradłem. Pożyczyłem:
Starzeję się
jak
siarczysta zima na równiku
już taki zostanę
Co w
zamian? Plamy opadowe i pośmiertne drgawki?
Popękane
wargi
umieram na bogato
tydzień wcześniej – falstart,
ale teraz?
Teraz
Data
już właściwa
jestem po rozmowie z bratem
czas się
zebrać w sobie
Oczywiście, to takie „bardzo
szkolne” (i ułomne) naśladownictwo. Czego ma dowodzić? Tylko i
aż „tego”, że z tej poezji można brać garściami. Bo jest jak
złoże pełne, nieznanych wcześniej minerałów.
Jest jeszcze
coś, co mnie uwodzi w „takim” pisaniu. Otóż jest ono jak
„gadka Bukowskiego”, tylko pozbawiona używek, złych
kobiet i wulgaryzmów. Ale jej opisowość, jej osobność
jest współistniejąca.
Mówić z kpiną w głosie, gadać z
nostalgią w sercu, opowiadać „o sobie” – mówiąc o
innych.
„Czas się” jest skrojona z dyscypliną
i konsekwencją wiarusa. Kogoś, kto wrócił z pola bitwy i uznał,
że nadszedł już czas spisać i opisać To, co działo się
naprawdę.
Konsekwencje konsekwentnego obserwatora.
Czy
taką książkę mógłby napisać młodzian, startujący dopiero w
życie? Nie! Nie. Bo były to zapis niewiarygodny, wydumany,
kłamliwy. A Leszek Sobeczko jest prawdziwy. Warto mu
uwierzyć i zawierzyć.
W tym tomie mamy „Harmonię
Świata”. Inną od herbertowskiej. Odmienną od kreślonej
przez Miłosza.
To też nie jest Wojaczek (który gości na
łamach książki), to nie jest Bursa. A jeśli już (na siłę)
szukać analogii to znajduję ją we frazie T. S. Eliota:
„Poezja
nie służy wyładowaniu emocji, lecz ucieczce od emocji; nie służy
wyrażeniu osobowości, lecz ucieczce od osobowości. Ale oczywiście
tylko ci, którzy mają osobowość i emocje, wiedzą, co to znaczy
chcieć od tego uciec”.
Dobra poezja powinna być jak
obraz malarski jak fotografia analogowa. Widać maźnięcia
pędzla, ziarno ekspozycji.
„Czas się” to dobry obraz, to
niezła fotografia.
8/10