Dziś będzie inaczej. Lepiej dla ciebie?
„Gniazdko dudków”.
John Ashbery, James Schuyler. Przełożyli Tadeusz Pióro i
Andrzej Sosnowski. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022.
Seria: Proza światowa, 246 stron
Przytakuję.
Po lekturze „Gniazdka Dudków” jestem rozbawiony.
Wystarczy
przeczytać „wstęp” i „od tłumaczy” i morda już się
raduje.
Bo to; z dystansem, z polotem i wybornie skrojone.
„Środek”,
czyli sama powieść, jest konsekwencją tych dwóch zapisów, o
których wspomniałem.
Rzucam rękawicę; jeśli ktoś, z
czytających te słowa, chce niespieszno napisać ze mną prozę o
mieszczanach i tych z mainstreamu, to ja chętnie. Tworząc;
możemy pisać do siebie e-maile…
Możemy
– podobnie jak autorzy „Dudków” – pisać przez lata; jesienią i wiosną.
Odgrywać rolę obserwatorów i prześmiewców. Niewielu debiutantów
będzie mogło z nami rywalizować, bo oni zwykle piszą „z
wątroby”. „My” z podziałem na rolę „napiszemy” polską,
spektakularną epopeję codzienności, nie oglądając się na standardy
i konwenanse!
Bądźmy
jak; Ashbery & Schuyler i Pióro &
Sosnowski.
„Gniazdka
Dudków”. Książka wydana starannie. Przetłumaczona wykwintnie.
Ze świetną okładką. Ogólnie: Czego chcieć więcej, by się
zrelaksować?
Kogo odnajdujemy w tym pisaniu? Po czyich idziemy
śladach? Odwołań trafnych i wysublimowanych może być wiele. Mnie
podczas czytania dopadli: Capote,
Updike i Barth.
"Nie
podchodź do życia tak bardzo serio. Wszystko, co robimy, jest
komiczne, jakkolwiek by na to nie patrzeć" – mówi
główny bohater „Pływającej opery”. John Barth zatem
najwłaściwiej podsumowuje to, na co natkniemy się w „Gniazdkach
Dudków”.
Takiej lektury mi było trzeba. Opowieści bez
powieści…
Spokojnie!
Dzieje się sporo. Bohaterowie są rozgadani do bólu. Jeżdżą,
odwiedzają się, słuchają, kochają i rozglądają „po
konsekwencjach”.
„Takie coś” mnie dawno nie
dopadło. Całość jest oparta na konwencji gagu. Dwóch literatów
wpada na pomysł. „A może by co zasiać, zaorać”. Zatem dzielą
głosy, pogłosy i rozgłosy i piszą latami. Przy okazji zapisują
się poezją; poprawiając status i warsztat.
Do tego duetu, po
wielu latach, dołączają Polacy. Też rozpisują, podpisują i
popisują się... A – jak oświadczają – w czasie pandemii
nadpisali, co wypisali na fiszkach, serwetkach i w zacnych
magazynach.
Czyżbym niechlujnie opowiadał. Nic z tego! To
pokręcenie, zakręcenie towarzyszy premierze za oceanem i
pierwszemu, polskiemu wydaniu.
Swoiste pri pro
quo!
Przedstawiam zatem, szybko i sprawnie, bohaterów
przedstawienia:
Amerykański poeta John Ashbery –
przeżywszy 90 lat, odszedł w 2017.
Poetyka Ashbery’ego
opiera się na wolnej składni, zabawie słowem, humorystycznym,
często parodystycznym tonie.
James
Marcus Schuyler (ur.
9 listopada 1923, zm. 12 kwietnia 1991) był głównym amerykańskim
poetą końca XX w., laureatem Nagrody Pulitzera z roku
1980. Schuyler był centralną postacią Szkoły
nowojorskiej.
Tadeusz
Pióro (ur.
1960) – poeta, prozaik, felietonista, historyk literatury, tłumacz
z języka angielskiego. Opublikował pięć książek poetyckich
samodzielnie i dwie jako współautor.
Andrzej
Sosnowski
(ur.1959) – polski poeta i tłumacz Redaktor „Literatury na
Świecie”.
Poeta posługiwał się pseudonimami: Earthling,
Mikołaj Siwecki, Andrzej Ziemiańczyk, Andrzej
Ziemiański.
Oczywiście całość notek biograficznych
skopiowałem bezczelnie w Wikipedii. Nie zrobiłem tego i wyłącznie
z lenistwa. Moje zachowanie jest też dowodem w sprawie.
Bo jak
czytamy wyżej; cała czwórka to poeci, a w „Dudkach” poezji nie
znajdziecie. Ta książka to oksymoron. Zaaranżowane zaprzeczenie
zwyczajowej „kondycji” poetów.
„Dudki” to przede
wszystkim rozmowy, wplecione w szybkie wydarzenia, które jednak
pozostają na drugim planie, ale nie są bez znaczenia.
Nasi
bohaterowie jedzą (dużo), piją (sporo), jeżdżą (wciąż),
pracują (zdarza się), słuchają i czytają i wiercą sobie dziury
w brzuchach.
Są Stany. Są Włochy i Francja. Jest snobizm.
Mieszczaństwo. Teatr życia bez większego ryzyka. Żadne ekstremum
tu nie zachodzi.
Bo nawet „młodzi gniewni” szybko stają
się zwyczajni, miejscy, poukładani. Nawet rzucanie szkół i
pomysły na ekscentryczny biznes nie zbaczają i wypaczają tego
nudnego, ale jakże prawdziwego świata.
-
A jednak! - chciałoby się krzyknąć. Bo takie podejście nie jest
tylko prozatorskie, ono także osadza się w poezji. Personizm Szkoły
nowojorskiej przedstawiony w innym świetle. To nie jest pisanie
beatników. Tu nie ma Jacka Kerouaca, Lawrence’a Ferlinghettiego,
czy Ginsberga, ale jest zawodzenie, uwodzenie, któremu czytelnik
poddaje się łatwo. I płynie w nurtach pewnego rodzaju dulszczyzny.
Jednakże przefiltrowanej i podanej z dużym dystansem.
Pamiętajmy,
że autorzy „Dudków” „niewiele” mieli wspólnego z
beatnikami. Chociaż byli ich częścią. To wywód na inny tekst…,
w którym udowadniałbym udowodnione...
Ta
książka jednak przede wszystkim jest pamiętnikiem. Zresztą
John Ashbery pisze o tym we Wstępie. Bo ten zapis jest jak
oglądanie albumów, Ameryki zapomnianej, a dla polskiego czytelnika,
często nawet nieznanej. Jednak kręgosłup „sztuczności” życia
wszędzie jest taki sam. Jest jak odbity przez kalkę. Tylko autorzy
używają innego papieru i grafitu.
Pisząc ten tekst, czytając
„Dudki”, nachodziły i dopadały mnie frazy pewnego wiersza.
Grzechem zaniechania byłby nie zacytować, nie użyć tych słów.
Autor: John Ashbery.
Na
głowie cesarzowej
Zróbmy
tu jakąś biurokrację.
Weźmy najpierw długie spisy starych
rzeczy,
i nowe rzeczy w opakowaniach starych rzeczy.
Możemy
pobrać wieżyczki i przewodni mur.
Niebawem cały kraj wespnie
się na palce.
Za wszelką cenę ustawmy rzeczy w nocnym
świetle,
pokątnie widoczne. Przyda się zgrzebność
poezji,
tak częsta po dekadach milczenia. Wielu wezwie się
do
raportu. Co znaczy, że pralnie dalej będą plajtować
na swój
staroświecki sposób. Czy to jakoś pomaga,
że motory hamują
z piskiem, żeby zapytać o drogę
lub kolorowe paciorki, tak że
można iść dalej z wizytą
troszkę mniej niespokojnie, z
lekkim sercem?
Już nikt nie ma pojęcia, o co tutaj chodzi.
Już
na samym początku były złe przeczucia
lecz entuzjazm
odjazdu wymiótł je zupełnie
w zielonych nagabywaniach
wiosny.
Dostaliśmy fałszywe dane, na których
zbudowaliśmy
nasze życie, pomost
wpuszczony daleko w głąb wezbranej
rzeki.
Teraz nawet te źdźbła poznikały.
Dziś wieczór
przyjęcie będzie lepsze niż zwykle.
Tylu tajemniczych gości.
I deszcz, co się sączy
przez szlochające drzewa, tamten
szalony skiff…
Inni przychodzili i odchodzili nie
wyrządzając szkód.
Inni chwytali bądź czynili ciemność,
długi szyb
w pierwszej katastrofie, której nikt nie
widział.
Kłócili się. Dziś będzie inaczej. Lepiej dla
ciebie?
Z tomu "Hotel Lautréamont", 1992
(Tłumaczenie
pochodzi z tomu Johna Ashbery’ego "No i wiesz",
wybór B. Zadura, posłowie A. Sosnowski, przeł. P. Sommer, A.
Sosnowski, B. Zadura, Fundacja "Literatura Światowa",
Warszawa, Duszniki Zdrój 1993.)
„Gniazdka
Dudków” nie należy czytać osobno. Należy odszukać kontekst, a
wtedy całe to opowiadanie nabierze barw indywidualnych. Relacja
autorzy – czytelnik zyska na mocy. Na wiarygodności!
8/10