Czy słowa zostały zużyte?
Wyjście.
Grzegorz Strumyk. Wydawnictwo FORMA. Szczecin, Bezrzecze, 2021. Seria
KWADRAT. 154 strony
Wydawnictwo
FORMA wydaje dziwne książki. Nie spotkacie nigdzie takiego
rozgałęzienia, wszędobylskiego smutku. FORMA daje się wypisywać
i rozpisywać autorkom i autorom do woli, często bez perspektyw na
wielki sukces rynkowy, a jednak działania tej oficyny chwalę,
podziwiam i rozumiem.
Oddając,
do zapisania karty Grzegorzowi Strumykowi FORMA, wiedziała, co
czyni. Bo pisarz napisał już tyle dobrego, że nie zaszkodzi, by
robił to nadal. A jednak „Wyście” to książka niezrozumiała;
wyimaginowana do bólu.
A
cóż to takiego? To gęstość zapisu, który się rwie jak papier.
To myśli nieskończone. To niedopowiedzenia w szczelinach tego, co
codziennie mijamy, a co trudno nam —
w
pośpiechu — zauważyć.
I tym zajmuje się pisarz. Rozkłada wiele rzeczy na czynniki
pierwsze. Robi to za nas, dla nas.
Nie
ma jednak mowy o prozatorskiej dyscyplinie. Miejsce, czas, akcja
płyną nurtami poezji.
Zwykle
czytam jedną książkę dziennie. Ale z "Wyjściem" tak się nie da. Można oczywiście „tym”
cisnąć
w kąt. Warto jednak TO podnieść i pieścić niedopieszczenie tej
narracji.
Dla
autora najważniejsze jest „słowo”. Nie tylko jako instrument
warsztatu. On frazy „słowo” używa celowo i
nadmiernie.
Pokazuje nam, w ten sposób, jaką władamy bronią. Że to od SŁOWA
zależy nasza pomyślność.
Słowo
współpracuje z czuciem i odczuwaniem. Słowo jest interpretacją
ducha. Wyrażalną i wszechmocną.
W
co tak naprawdę próbuję wciągnąć nas Grzegorz Strumyk? Przecież
nie napisał tego tekstu do szuflady, Chciał się podzielić, zatem
powinniśmy z tego tekstu brać garściami. A jednak to trudne. Bo to
tekst osobny. Indywidualizm druida, który przygotowuje swoje
mikstury przy pomocy SŁOWA i
oka!
Tożsamość
tajemnicy. Odkrywanie zakurzonych miejsc i zdarzeń. Pogląd i ogląd
na kwestie nieistotne z pozoru, ale jednak rację ma Marta Zelwan,
pisząc „o czasie przejściowym”. O czymś między – pomiędzy.
Coś, co jest wciśnięte w zakamarki duszy, w szczeliny płyt
chodnikowych. Jakiś liść wysuszony w zapomnianej książce, banknot
pozostawiony w starym prochowcu, kamyk w spodniach po ojcu,
wyschnięta wykałaczka, która niespodziewanie znajduje się w
portfelu.
Ruchome
obrazy tej opowieści są jak sonety. Nie ma złożoności czternastu
wersów, ale jest naświetlenie – oświetlenie – opis.
Jest
ból świata, który stara zadawać kłam obłudzie
i wije się w chocholich pląsach; licząc naiwnie na odrodzenie, ale
szansa przepadła. Czas minął. Czas się zużył? Czy w ogóle był
kiedyś dobry czas na ODRODZENIE? Na odzyskanie wzroku?!
Grzegorz
Strumyk (1958)
jest człowiekiem sztuki. Nie tylko pisze wierszem i prozą, ale też
fotografuje, maluje. Dwukrotnie nominowany do Paszportu Polityki.
Innych nagród też ma w bród. Jego lista publikacji jest spora. Nie
czytam go pierwszy raz, zatem posługując się doświadczeniem,
doradzam lekturę: Pigmentu (2002) i Le Rutki (2009). Oczywiście
wybór jest szerszy, ale te tytuły trzymam mocno w moim Zamku
Pamięci.
Czytając
„Wyjście”, wpadłem na przedziwny trop; - a gdyby całość
przenieść do świata zwierząt?! Gdyby ich oczami ujrzeć,
przejrzeć. Co ważne; musielibyśmy rozumieć mowę przyjaciół.
Zwierzęta rozgadane, to byłoby dopiero COŚ!
Bo
ludzie, których „używa” pisarz, co niewydarzeni, a ich monologi
jak zmienny wiatr. Próby i podróby wyrażania emocji.
Często
stawia mi się zarzut, że pisząc o książkach, piszę o sobie… A
o kim mam pisać? O schizofrenicznym przyjacielu, którego nie ma?!
Rysuję
swoją
perspektywę i swoje odczuwanie. Bo mam w sobie dziecięcą
ekspiację. Kiedy decyduję się „na książkę”, to trzymam się
TEGO wszystkiego, co ze mną zrobiła.
Często
nawet autor nie jest w stanie przewidzieć KONSEKWENCJI swojego
pisania. I o to właśnie chodzi. O odczuwanie! A nie miele jęzorem
dla idiotycznej satysfakcji tłumu.
Nigdy
nie streszczam książek, o których piszę. Uznaję to za głupotę
i szkolną manierę, której nadal hołduje wielu piszących o
literaturze.
Proza
Grzegorza Strumyka – co jest fenomenalnym chwytem – nie da się
streścić. Bo jak opisać powidoki powidoków? Podświetlenia
prześwietlonych kadrów?
Strumykowe pisanie
zbacza z głównego nurtu pełnego alkoholików, depresyjnych dzieci
i zagubionych kobiet. A z drugiej strony dawno nie wylewał mi się z
książki taki wielki i przejmujący smutek. Horror bez trupów i
martwych krwiopijców.
Wejść
do środka człowieka, to jest Wyjście. To jest Rozwiązanie, które
proponuje nam autor.
Jeśli
spodziewacie się karnawału wartkich zwrotów akcji, to spotka was
zawód. Jeśli emfatycznie spojrzycie na pisarskie rozterki, które
sami codziennie omijamy i pomijamy, to czytanie stanie się
łatwiejsze, przyjemniejsze.
Bo
ważne są sylaby i naciski-odciski niektórym
zdarzeń i wydarzeń.
Grzegorz
Strumyk osadza swoją opowieść w codzienności. Rzeczy proste stają
istotnie. Pisarz je widzi, bo patrzy lepiej i dosłownie.
Strona
90.: „I
poszedłem dalej, wiedząc, że będę musiał tu wrócić do niego,
bo powiedziałem i już nie było wyboru, bo słowa były działaniem,
a nie zdolnością mówienia i wyobrażania myśli tylko. Jak
zaklęcia miały działać”.
Tak.
Brać odpowiedzialność za słowa. Bo słowo ciałem się stało i
zamieszkało między nami.
Strona
153.: „To
słowa poza myślami i myśli poza słowami łączyły. Tylko tak
mógł trwale. Co jeszcze miałoby brać udział? Ciało?”.
„Prawie
wszyscy moraliści w dziejach ludzkości sławili wolność” –
stwierdza Isayah Berlin
na wstępie swego słynnego szkicu Dwie koncepcje wolności.
I
ta WOLNOŚĆ u Strumyka to zasadnicze pojęcie, które nie pada
wprost, a nie nienazwane musimy odkryć sami. Mamy ku temu wszystkie
instrumenty: ZMYSŁY!
Czy
to jest modernizm? Pewnego rodzaju. „Napędzany”, ale z łatwością
wykolejony. Autor z każdym zapisanym zdaniem nam to wbija do
nieświadomych, bo zatrutych, głów.
Teoretycy
poezji pewnie uznają pisanie Grzegorza Strumyka za mocno naciąganą
poezję metafizyczną. To bzdura! Obłęd. Strumyk jest pokrętny
celowo, używa mowy wiązanej, by podkreślić, że On Widzi,
a my Nie
Dostrzegamy.
Dlatego
warto znaleźć „Wyjście”!
Bo
„literatura to trop rzeczywistości”. Codzienne kłamstwa można
to nazywać szerzej, dosadniej. Można być perfidnym, złowieszczym.
Można być pokrętnym, ale i wprost. Co kto woli! A nasz pisarz
wybiera wydźwięk poznawczy. Widzi, czuję i rozpisuje. Popisuje się
w przyzwoity, namacalny sposób.
Odcienie,
które dostrzeżecie w tym pisaniu, są niewyraźne. Często ledwo
zarysowane. Bo to „porwane i rozerwane pisanie”. Takim trikiem
pisarz chwyta nas za „słowa”.
7,5/10
W
tytule wykorzystałem wers z wiersza Tadeusza
Różewicza – „Słowa”.