Taniec z wężami, taniec z życiem
„Człowiek,
który znał mowę węży”. Andrus Kivirähk. Przełożyła
Anna Michalczuk-Podlecki. Wydawnictwo MARPRESS, Gdańsk 2021.
Seria Bałtyk. 412 stron
...nigdy
nie przeczytałem do końca „Władcy
Pierścieni. W ogóle z fantastyką u mnie na bakier. Ale filmowe
wersje przyswajam niczym jamochłon.
Wszystko,
co pływa po ekranie (dużym czy małym) połykam i zwykle jestem
zachwycony. „Harry Pottera” przeczytałem w całości, bo
zaczynałem, gdy mój syn jeszcze samodzielnie nie składał liter.
Tak samo było z „Opowieściami z Narnii”.
Czytałem synowi i córkom.
Jednakże
nie podejrzewałem, że „Człowiek, który znał mowę węży”
mnie zachwyci.
Ta
lektura to rozkoszowanie się formą, treścią, stylem,
koncepcją.
Andrus Kivirähk nie
napisał jednak czystej, gatunkowej prozy. Uczynił coś
więcej.
Rozpisał
na głosy dążenie do opamiętania się. Wypisał się – na ponad
czterystu stronach – pokazując człowieka spragnionego
uważności, walczącego
z samotnością, poszukującego samego siebie.
„Człowiek,
który znał mowę węży” to niezłe czytadło. To lektura, która
was wciągnie i nie będzie chciała puścić. Skłoni do refleksji i
otworzy wiele drzwi percepcji.
Jestem
zdecydowanie na TAK!
Leemet,
nadnarrator, główny bohater opowiada swoje całe życie. Życie w
lesie, na skraju wioski. Życie mamione przez religie, marzenia,
wyobrażenia, złych i dobrych ludzi oraz cudowne zwierzęta. Przede
wszystkim węże.
Cierpię
na ofidiofobię. Od dziecka panicznie boję się żmij, węży,
a nawet padalców. A tutaj, podczas wchłaniania książki, okazało
się, że zapomniałem, że do „wijców”
nie
czułem żadnej urazy, nie odczuwałem odrazy. Na swój sposób
pokochałem węże. Zwłaszcza Ints.
Pisarz
z Estonii – chociaż na moment – uwolnił, zwolnił mnie z moich
strachów.
Mamy
w tej fabule głos władczy. Leemet prowadzi
nas za rękę. A z drugiej strony jest literacka polifonia. Głosów,
syków jest bez liku.
Synchroniczna
semantyka! „Ja” tekstowe wobec „ja” twórcy jest tutaj
zobrazowane z kunsztem.
Pisarz
zmagania (swoje?) współczesnego człowieka osadził w dawnych
czasach, w Estonii. Ale to
mogło – to może – to dzieje się wszędzie. Nawet tu i teraz.
Tylko inny jest papier pakowy. Inne wstążki. Inne melodie
rozbrzmiewają wokół.
Gatunkowa
konwencja, że zwierzęta mówią, że ludzie latają, że istnieje
wielowiekowa ryba z siwymi włosami, że stary świat jest w stanie
obronić Północny Gad; to wszystko to dekoracja.
Użyte
rekwizytorium przekonuje, ale czytanie tej książki jako „zwykłej
fantastyki” sprowadzi nas na manowce.
To
(nie lubię tego określenie!) powieść uniwersalna. Niby nic to nie
znaczy, ale w tym wypadku użycie tego sloganu jest zasadne i
uprawnione.
*
Andrus Kivirähk (1970)
to estoński pisarz, dramaturg, aktualny satyryk i scenarzysta. Do
2004 roku sprzedano 25 000 egzemplarzy jego
powieści Rehepapp ehk November (Stary
Barny lub November), co czyniło go najpopularniejszym estońskim
pisarzem XXI wieku. Jego książka Mees, kes teadis ussisõnu (Człowiek,
który mówił po wężowym języku; 2007) była jedną z najlepiej
sprzedających się książek w Estonii. Od 1996 roku jest członkiem
Związku Pisarzy Estońskich.
Popularność
„Człowieka, który znał mowę węży” nie może dziwić. Bo to
lektura zarówno dla wyrośniętych nastolatków, jak i starców
takich jak ja.
Jest
w tej fabule nieokiełznany magnetyzm. Siła przyciągania, która
czytającego zniewala i wbija w fotel.
Gdy
zacząłem czytać, nie mogłem się opanować!
Losy
dziecka, chłopca, młodzieńca, mężczyzny, starca, który pokonuje
drogę pełną bólu i cierpienia. Który jest niewinny, ale i
oskarżany o bycie głupcem, odszczepieńcem, „Innym”.
Gdy
„coś” zyskuje, niemal natychmiast to traci. A potem zatraca się
w swojej niemocy, potrzebie regulowania uczuć.
Jest
zemsta, jest inercja. Jest wachlarz ludzkich uczuć, człowieczych
zmagań.
Czytelnicza
wyobraźnia pracuje bez ustanku. Pisarz zadbał, abyśmy nawet na
moment się nie nudzili.
Nie
ma tutaj miejsca na skrajności. Żadnych eksperymentów. Tradycyjna
opowieść o „Robinsonie”. Może naszego bohatera otacza pewnego
rodzaju „tłum”, jednak to „ostatni człowiek”.
Zagubiony, pogubiony, rozwarstwiony.
Leemet –
podobnie
jak Robinson
Crusoe
– bywa lekkomyślny, odrzucony, wielbiony. A przede wszystkim
skryty. Chciałby nowego otwarcia, ale kolejne próby zawodzą. A i finał jest inny. Każdy ma odmienną, wybraną przystań (na
taką, którą zasłużył?).
Mit
pioniera? Tak, w zwierciadle bliższym rzeczywistości. Bez krzywizn.
Człowieczeństwo
jest zdefiniowane jak fatalna forma życia. Jako kłamliwa
manifestacja. Leemet stara
się ogarnąć własną egzystencję, stara się rozpoznać pragnienia
własne i bliskich. W końcowym rozrachunku może liczyć tylko na…
magię. Chociaż dla niego, jest ona
codziennością.
Robinsonada Leemeta jest
odmienna. Jest przejmująco smutna…
Nasz
bohater stara się, walczy, płacze, poszukuje. Na końcu zostaje mu
tylko wiara w Północnego Gada. Stworzenie podobne do wszechmocnego
Lwa z „Opowieści z Narnii”,
tylko że Lew działa, a Północy Gad zasnął na wieku.
Nie
ma odśrodkowej siły, która mogłaby go pobudzić, obudzić,
rozbudzić. „Piętaszek”? Okazuje się albo zdrajcą, albo zbyt
szybko umiera…
Fabuła
jest pełna wybuchów, zwrotów akcji, a jednak jest jednostajna.
Umorusana smutkiem. Żalem. Gniewem.
Metafizyczne
badanie własnych możliwości. Rewizja odporności na ból
odśrodkowy. Sondowanie potencjału ludzkiego organizmu, a zwłaszcza
umysłu.
Książka
nieźle przetłumaczona, z jednym redaktorskim błędem na setnej
stronie, pokazuje, jak jeszcze niewiele wiemy o tym, co i jak tworzą
tak bliscy nam Bałtowie.
„Bałtyk”,
seria wydawnicza Marpressu wciąż jest dla mnie zagadką. Na pewno będę próbował ją rozwikłać.
Będę szukał książek z tego obszaru, tego środowiska.
Dzięki
„Człowiekowi, który znał mowę węży” przyswoiłem „coś”,
co do tej pory odrzucałem. Byłem (dziwnie) przekonany, że gadające
stwory i magia, to dla mnie czas przeszły, a – jak się okazuje –
to może być dopiero początek nowej przygody.
8/10
*
Zdjęcie pisarza -
https://maaleht.delfi.ee/artikkel/93591497/andrus-kivirahk-kui-mingid-asjad-on-halvad-siis-ma-seda-ka-avalikult-utlen