Superbohaterowie są zbędni
Metry na sekundę. Stine Pilgaard. Przekład Zuzanna Zywert. Wydawnictwo Pauza. Warszawa 2025
8/10
Czy to jest komedia, czy momenty wzruszenia, tworząc wielowymiarową i autentyczna opowieść.
„Metry na sekundę” opowiedziane z werwą i drwiną kontrolowanym cynizmem. Na pierwsze miejsce wysuwa się sprawa tożsamości.
Zachodnia Jutlandia – perła Morza Północnego. Geografia geografią, a mieszkańcy powtarzający się swoje ruchy i odruchy. Sarkastyczne i ironiczne opisanie codzienności. Narratorką jest partnera nauczyciela pisania w Uniwersytecie Ludowym. W nim zakochują się uczennice, a ona prowadzi kącik porad w miejscowej gazecie. Wymądrza się, ale jest wiarygodna w tym co i jak pisze.
Świetne czytadło. Autorka w kąśliwy, ironiczny opisuje miejscową społeczność, portretuje także samą siebie.
Obecność i nieobecność. Głębia emocjonalna. Poszukiwanie sensu w codziennym życiu – tak w skrócie malują się „Metry na sekundę”.
Chichotem budzi stan, gdy główna bohaterka nie potrafi w żaden sposób zdać egzaminu prawa jazdy. Zmienia instruktorów, ale to nic z tego.
Jest irytacja, gdy nie ma chwili spokoju. Partnerzy nauczycieli muszą być – istnieć – współuczestniczyć. Dyrektorka żłobka niczym matrona rządzi i wymaga. Jest pomocna, ale na własnych warunkach.
Książkę zaczyna czytać się wręcz rewelacyjnie, ale potem dopada nas pewnego rodzaju znużenie, bo narratorka rysuje sceny własnego życia, a potem pojawiają się pieśni i wymiana listów między mieszkańcami Jutlandii, a „Kącikiem porad”, czyli gatunki mieszane i gatunki pogranicza.
Stine Pilgaard, Zuzanna Zywert, Wydawnictwo Pauza, tożsamość, Dania, efleksjeai,Jarek Holden-Gojtowski,
Mamy obszar, wieś, a dzieje się jak w metropolii. Sytuacyjne opisywanie życia wokół domu, placówki i czynności codziennych – jedzenia, picia, wymyślanie szkolnych wydarzeń.
Sztuka opisana z zapałem neofity. Wielu zarzuca narratorce, że pisanie do lokalnej gazety, to nie jest „żadna praca”, a jednak widać doskonale, jak autorka się „rozkręca”.
Bo fabuła skupia się na głównej bohaterce, która stara się odnaleźć swoje miejsce w śniecie, balansując między oczekiwaniem we własnym a mieszkańców, którzy niemal wszyscy wydają się empatycznymi. Bo jednym z głównych tematów jest walka z codziennymi przeciwnościami w niewielkich rzeczach. I co najważniejsze: ta powieść skłania do przemyśleń, ale jednocześnie bawi i rozwesela. Od sceny do sceny; zawsze pojawia się ukryta puenta, a potem anonimowe listy do redakcji i zaskakująca pewnego rodzaju rewolta. Nie ma przymilania się, bywa ostro, bywa obcesowo.
„Metry na sekundę" to nie tylko historia o bohaterce, ale także opowieść o ludzkich emocjach i relacjach, które stanowią fundament narracji.
Gailardia doskonale uchwycą niuanse życia, przedstawiając różnorodne postacie, z ich zabawnymi i wzruszającymi przygodami, Styl pisania autorki jest świeży, a jednocześnie pełen ironii, co sprawia, że lektura jest na swój sposób przyjemna i na pewno wciągająca.
Jednym z głównych tematów jest walka z codziennymi przeciwnościami, i poszukiwania szczęścia w małych rzeczach. Powierzchnia nie jest zbyt wielka, ludzie wciąż ci sami, wiec jak odnaleźć się w tej matni? Najodpowiedniejszym rozwiązaniem jest ironia, sarkazm i cynizm.
Ironia to fascynujące zjawisko, które od wieków intryguje filozofów, literatów i zwykłych ludzi. Jej wieloznaczność i zdolność do ukrywania prawdziwych intencji sprawiają, że jest ona potężnym narzędziem w komunikacji i sztuce.
W tej powieści nie ma ciszy. W domu maluch mówi „muu”, w żłobku chleb malowany na niebiesko, bale maskowe i długie urywane dyskusje. Niewiele się klei, ale trwa, ale jest! Od czasu do czasu zalewane alkoholem.
Ważną postacią jest dziennikarz – dokumentalista, Chwalony, podziwiany i śledzony przez główną bohaterkę.
Ważną postaci jest dyrektorka żłobka, która ma ochotę ułożyć życie partnerki nauczyciela pisania. Bo maluch nie ma imienia, bo z egzaminem na prawo jazdy nic nie wychodzi.
Są jeszcze niby-przyjaciólki, psiapsiółki. Nasza bohaterka doznaje olśnienia: - musi być wśród ludzi, nawet gdy stają się irytujący i wkurzający.
Co wiemy o partnerze narratorki? Niewiele. Atrakcyjny, przystojny nauczyciel pisania, raczej leniwy. A ona porusza się jak kieracie; chcę rozwinąć skrzydła, ale wciąż coś pojawia się na przeszkodzie to „coś”, co można nazwać codziennością, niby powtarzalną, a jednak każdego razu jest odmienną. Raz irytująca, raz ironizującą. Raz pełną nudy. Raz pełną zajęć.
Zachodnia Jutlandia -nagle okazało się, że ta wieś staje się ziemią obiecaną. Pożądaną. A przecież bohaterka przeprowadza się z Kopenhagi, ciągnie ją miłość do chłopaka, ojca jej syna. I się zaczyna” zderzenie kultury wiejskiej i miejskiej, trudności w adaptacji do nowego środowiska , poszukania tożsamości, a także relacji międzyludzkich.
Obyczajowe czytadło pełne humoru, pełne wątpliwości, pełne pytań.