Stare życie
ALTE LIEBE, Tomasz Dalasiński. Wydawnictwoj, Wrocław 2024.
8,5/10
Były problemy z dostarczeniem. Dobrze, że zostały przezwyciężone, bo "Alte liebe" to bardzo porządny ogródek z poezją. A może raczej sad, w którym kiedyś brykaliśmy, strzelaliśmy do siebie z bratem, z patyków, gdy kuzynki miały twarze umazane malinami?
A obok: on, mama, tata, dziadek, babcia i wielu spowinowacanych. W mikroskopijnych opowieściach Tomasz Dalasiński odtwarza przeszłość i sny. To, co jest teraz, ma już mniejsze znaczenie. Bo po prostu JEST. Teraźniejszość wypada poecie opisać za jakiś czas...
Zdaje mi się, że już wszyscy znajomi Królika czytali ten tom, tylko ja stałem w kącie i narzekałem, że poeta mnie pomija, nie lubi; a bardziej wprost: ma mnie gdzieś. Nawet jeśli tak jest, to domniemane animozje nie mają żadnego wpływu na odbiór książki.
Książki, która nie może być esejem, bo nie spełnia podstawowych warunków, a jednak esejem jest i będę się przy tej tezie upierał.
Bo jednak jest to szkic filozoficzny, krytyczny, moralistyczny.
Przyjęło się, że esej zwykle pisze się prozą, a otóż nie! Przykład? Bardzo proszę, tak się ta narracja zaczyna:
„Do domu
U progu ściągam buty, tak jakby
brud, który przynoszę ze świata, był gorszy
od tego wewnątrz.
Przekręcam kluczyk w zamku. Pająki, ćmy i duchy
znikają w okamgnieniu
nie wiadomo gdzie.
Otwieram drzwi, włączam światło
i wchodzę do środka. Wchodzę do środka,
i chociaż w domu przestaje być pusto,
właśnie teraz
bardziej niż kiedykolwiek
nikogo w nim nie ma”.
Doktor Dalasiński bada terytoria spisywane i prozą (jego opowiadania będą w czerwcowej antologii TY.TU.Ł-u) i wierszem. Ale za każdym razem robi to po swojemu. Kiedyś jeden z autorów napisał, że Dalasiński „go plagiatuje”. Znam twórczość obu panów. Żaden nie jest ani grafomanem, tym bardziej złodziejem.
Z czytaniem poezji mam problemy osobiste. Proza jest i już jej nie ma (dokładnie jak ze świętami), a liryka dryluje, męczy, nie pozwala się jej zapomnieć, jak kobiety, jak dzieciństwa... Swędzi, drapie i wywołuje ataki paniki.
„Ubi
Późne lipcowe słońce
nad dachem stodoły. Strużka dymu z komina, bo ojciec napalił
w piecu na ciepłą wodę. Za dymem pole, żyto
czekające ścięcia, dalej las i staw w lesie
zagęszczony rzęsą, droga do tego stawu pośród śpiewu kosów
i ja sam na tej drodze na żółtym składaku, w dziurawych portkach, z wędką
samoróbką w ręku. Wszystko to było moje
tak bardzo, bardzo kiedyś, że dzisiaj sam już nie wiem,
czy naprawdę było”.
Nie ukrywam, że czuję ten dym. Odczuwam ten dom, widzę pole i żyto. Dotykam źdźbła i potem żuję mączne ziarenko. Ocieka ze mnie woda z jeziora; biegnę przez las. Podmiot liryczny zawłaszcza sobie ten landszaft, a jest tak, że to bardzo moje.
Poeta NIGDY nie pisze „okiem innego”. Poeta zawsze jest indywidualny, egocentryczny i żądny atencji, a więc oddaje ci co cesarskie. Takie pisanie, tak osobiste, kosztuje dużego wysiłku. Jest obarczone dąsami najbliższych. Bo łatwiej pisać o esach-floresach, niż adaptować własne życie ku chwale poezji. Nawet jeśli to „własne” jest zmyślone...
„Paznokcie i włosy
Pół nocy
w płaczu córki. A potem
taka cisza, że słyszę, jak mi rosną
paznokcie i włosy”.
W krótkim utworze mamy przede wszystkim miłość, ale najważniejsza jest ta przejmująca, rodzicielska cisza. Bo nie ma tu nagany, skarżenia się, cackania. Jest cud, w którym krople łez to nauka bycia rodzicem, to przygotowanie go do pełni szczęścia.
Johann Wolfgang von Goethe widzi to ta tak: „Należy każdego dnia posłuchać krótkiej pieśni, przeczytać dobry wiersz, zobaczyć wspaniały obraz i jeśli byłoby to możliwe — wypowiedzieć kilka rozsądnych słów”.
Rozsądku pewnie mi brakuje, ale spędziłem sporo czasu z poezją Dalasińskiego, tą teraz i tą z kiedyś. Różnice to didaskalia. Natomiast rytm zawsze pozostaje ten sam. To jakby yass, czyli styl łączący elementy muzyki improwizowanej, jazzu, punk rocka i folku.
Kolejna fotografia: autora, czytelnika i wszelakiej maści wrażliwców. Kolejny krotochwilny odcinek serialu.
„Furtka
Reperujemy z dziadkiem furtkę do ogródka.
Dziadek odrywa mokre, zmurszałe sztachety,
ja wymiaruję świeże i kręcę do ramy.
Kiedy jest już gotowa, kryjemy ją bejcą
i na nowo wsadzamy na stare zawiasy.
Potem otwieram furtkę, by sprawdzić,
czy działa. Dziadek wchodzi do środka
i już tam zostaje, a ja od tego czasu,
zawsze gdy tylko idę po coś do ogródka,
pozostawiam za sobą uchyloną furtkę,
na wypadek jeśliby kiedyś zechciał wrócić”.
Tylko zupełne mieszczuchy nie poczują rytmu tego utworu, a jest on jak kalką przepisana opowieść. Odnaleziona, odświeżona, odrestaurowana.
Jest taka książka Charlesa Bukowskiego; „Płonąc w wodzie, tonąc w ogniu”. Nie będę jej streszczał, bo o sam tytuł mi chodzi. Jeśli czytając jakąkolwiek książkę poetycką, przypominam sobie słowa Bukowskiego, to wiem, że jestem w dobrych rękach. Że nie tylko Miłosz, Bursa, Borges, Zagajewski, Dickinson, Ginczanka, Lipska, Grochowiak, Wojaczek, Harasymowicz (i tak, dalej i dalej) potrafią mną wstrząsnąć i potrząsnąć. Potrafi zrobić to także poezja Tomasza Dalasińskiego.
Bardzo lubię ten wiersz. Wprost; przepadam za pociągami, pociągają mnie kobiety, lubię brudne szyby, przesuwające się obrazy, umiejętne granie alegorią czasu. A więc o przewrotności losu, wsłuchaj się i czytaj głośno i to wielokrotnie:
„Bruzdy i blizny
Dziewczyna w nocnym na Wrzosy. Jej twarz
odbita w szybie, cała w bruzdach i bliznach
z zadrapań na tafli szkła, jakby to była twarz
tej samej dziewczyny
dziesięć, piętnaście lat później”.
Czytajcie ALTE LIEBE, świat spalonych, nadpalonych, połamanych, zapomnianych zapałek. Stare życie, stare miłości, stare widoki.