Szukajcie spadochronu
Speedrun pop. Victor Ficnerski. Katalog Press, Wrocław – Kraków 2024 (wydanie drugie poprawione)
6/10
Czy
Victor Ficnerski jest
wariatem? Chyba nie, chociaż mam nadzieję, że jego pisarstwo nadal
będzie szalone i nieokiełznane.
„Speedrun pop”
to zestaw mikro-opowiadań tylko
z pozoru bez składu i ładu. Znam te utwory od dawna i rezonują we
mnie falami. Wracam do nich jak do nałogów, czyli... wspomnieniami.
Gdy było dno i gdy były Tatry, Himalaje i Bieszczady (no i
Kaszuby).
„Wjechałem
na ostatnie piętro najwyższego wieżowca w mieście” - tak
zaczyna się nowela „I sell negativity”.
I teraz pytanie: - bohater będzie podziwiał widoki, skoczy, czy
może będzie wył do księżyca. A wspominam o tym dlatego, że to
zdanie jest swoistym przesłaniem całego tomu. Góra – dól – i
marny środek... Brakuje w tych tekstach literackiej dyscypliny.
Trampolina zdań zawadiacko złożonych. Opartych na glinianych
nogach. Kurz i pył znaków interpunkcyjnych!
Nie
mam wątpliwości, że wolę Victora poetę. Poza prozaika ma byle
jaki kostium. Tak to czuję, widzę.
Jego
droga jest jeszcze długa, ale wyborów, których dokonuje; nie
zawsze rozumiem. I trudno to zrzucić na „błędy młodości”, bo
metryka może i nie tęga, ale puchnie Drogi Kolego.
Mąka
czy biały cukier to nie kokaina, a nasz autor czasami falsyfikatami
literackimi robi z nas baranów. (Lubię beczenie, ale nie męczenie
czytelnika).
Na
przykład jak w tekście „Zapowiadający się”. Sam tytuł już
przewrotnie wprowadza nas na pole minowe. A zdanie: „Był dobrze
zapowiadającym się wrocławskim poetą i wiedziałem, że nie
pozbędę się go przed południem” - robi całą robotę.
Kolejny
kwiatek do kożucha z tego opowiadania: - „Na
dobrą sprawę łączyła nas jedynie literatura. K. był pełen
gniewu, nie akceptował niczego, co nie spełniało jego wygórowanych
oczekiwań. Wyznawał zasadę <<wszystko albo wcale>>
i wierzył w przyrodzony talent.
Przewrotnie: Ficnerski wierzy
w swoje zdolności, a ja mam (może) zbyt wygórowane
oczekiwania!
Wiem,
że nasz autor czyta (a nawet tłumaczy z niemieckiego) sporo
poezji. Ale (i
tego jestem pewien) czyta zbyt mało prozy. Zwłaszcza iberyjskiej i
amerykańskiej. To mój drogowskaz.
Bez
czytania nie da się tworzyć!
Kilka
miesięcy temu leżałem w szpitalu i podczas bezsennej nocy
otworzyłem plik z tekstami Victora. Zasnąłem i śniłem dobrymi
fragmentami tej książki, bo tych nie brakuje w tym zestawie.
W
dzieciństwie zarabiałem na oranżadę w proszku, trzymając
dżdżownicę w budzi. Czasami
połykałem. A Ficnerski nie
może się zdecydować: przegryźć, wchłonąć, wypluć czy zacząć
się chwalić z ekologicznego trybu życia?
Takie
paradoksy. Popisy wyborne, gorzej z rozpisaniem tych wydarzeniem na
kartach papieru.
Iberyjska
czy amerykańska proza jest wyborna, ale warto też (przed kolejną
publikacją) sięgnąć do polskich opowiadań z lat 70. i 80. Na
pierwszy rzut proponuję pisarstwo Jana Himilsbacha. Ten
charakterystyczny aktor był (w mojej opinii) lepszym prozaikiem.
Zwłaszcza gdy wspominam zbiór „Monidło”.
Kolejna
propozycja dla naszego autora to filmowiec Tadeusz Konwicki, jeden z
najdoskonalszych rodzimych twórców.
Jest
takie ćwiczenie aktorskie; wkładasz na głowę plastikowy,
przezroczysty worek i zaczynasz strzelać miny do lustra. Czas
by Ficnerski zdjął
worek, ale niech ćwiczy dalej. Niech nas irytuje, bawi i (wreszcie)
wciąga wswoje intrygi.
Tadeusz
Różewicz lubił siadać na ławkach w Parku Południowym we
Wrocławiu. Warto, by Ficerski znalazł
swoją otwartą przestrzeń. Wtedy lepiej więcej widać, jest
okazałość świata. Niedoskonałości i zalety naszego
żywota.
Byłem
kiedyś na spotkaniu autorskim, które (zupełnie nieprzygotowany)
prowadził Victor Ficnerski. Widział, że jest źle, ale robił
dobrą minę do złej gry. Zupełnie jak w „„Speedrun
pop”. Martwi mnie, że to będzie rodziło konsekwencje, że tak
już może zostać.
„Ano,
no czynu!” - cytując Różewicza. A
i Ficerskiego: „Ożywa wtedy, gdy mocniej oberwie i z powrotem
gaśnie”.
A
jak dalej i co
dalej. A no zobaczymy.