Nie dopuszczając do rozerwania


Klekot tysięcy patyków. Jarosław Maślanek. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2024.

9/10

Zaskoczony? Bardzo.
Zadowolony? Tak.
Zauroczony? Zbyt stary jestem na pytania o „taki” stan...
Klekot tysięcy patyków” to najlepsza książka tego pisarza! Dlatego że jest łzawa? Nie jest łzawa, lecz na wskroś liryczna. To mnie dziwi, ale i cieszy.


Poetyckość u Jarosława Maślanka to pewne novum. Jednakże może w ogóle nie powinno wspominać się o poezji, lecz pełnej dojrzałości literackiej tego pisarza?
Przeczytałem wszystkie jego książki i punkt styczny (odnośnik) jest oczywisty. Powtarzalność tematu dzieciństwa. Perspektywy, półcienie, brud i chwilowy blask. Skoro wczesna młodość to i rodzina. W „Klekocie” niby nie jest inaczej, a jednak ta wersja ma szerszy wymiar. Zdecydowanie bardziej skłania czytelnika do analizy; nie tylko literackiego materiału, ale własnego życia.

Jest wiele fragmentów, które mnie chwyciły za gardło. Jednak akapit ze strony 187. najmocniej ściska – uciska. Otóż:
Wpatruje się w balkon, na który chwytał gwiazdy, i niżej, w okna na parterze, gdzie mieszkał przyjaciel z lat podstawowych; gdy świat okazał się wrogi, odkrywał w nim najdalsze części kosmosu między okładkami z logo SF. Nie wie, w którym miejscu pamięci się zgubił, kiedy w nastoletniej rywalizacji pozostało przeświadczenie o zdradzie, dziecięca przyjaźń zaczęła ciążyć, a między nich wdarła się cisza (choć niedawno było tam całe życie), wypełniona wkrótce muzyką doświadczoną z nowym towarzystwem walki o dorosłość; kumpel od książek został w świecie, w której zdrady znaczą czas kośćmi przyjaźni, a szkielety ogołocone z ciała i krwi nieważnością i nieskończonością zajmują miejsca wspomnień.”

Wspaniała proza, nieoczywista poezja. Liryka miesza się z epiką. Aż mnie korci, by przy użyciu tego fragmentu napisać wiersz; zapożyczony garnitur słów.

Ze wszystkich sił staram się być racjonalny, nie tkliwy, a jednak nadal czuję uścisk na gardle. Pręgowana w siniaki szyja jest – podczas tego odczytania – moim znakiem szczególnym. Trudno mi wypowiedzieć kilka słów jednocześnie, zatem nie komentuję na głos. Myślę i rozmyślam. Czuję i odczuwam.
Nic lepszego nie może spotkać czytelnika. Pionki – ta niewielka miejscowość – staje się epicentrum świata. Proch wybucha. Proch płonie. Prochem jesteś i w proch się obrócisz!
Fabryka przykrości i lekkich uniesień.

Pisarz nie chce wracać do miejsca dojrzewania, a jednak ma w sobie przymus. To groby, to okruchy wspomnień, które mimo woli pielęgnuje, które nim rządzą i częstą obezwładniają.
Pozorne skrajności, bo obrona przed czasem przeszłym zawsze jest skazana na porażkę, zwłaszcza gdy dotyczy wrażliwców.

Utrzymywanie tempa nie zawsze było mocną stroną pisarza. Na przykład w „Liczbach ostatnich” jest przegadanie i rozgadanie, a tym razem nic takiego się nie dzieje. Jest rytm, właściwe uzależnienie od tempa.

Ta książka zasługuje na translacje, bo czytelnik w każdym kraju odnajdzie w tej narracji cząstkę siebie. Może tylko martyrologia jest pewnego rodzaju polskim garbem. To ciągłe wracanie do wojny, do więzień w piwnicach, masowych egzekucjach na skaju lasu.

Figura matki jest w tej prozie wyraźna, jest właściwie rozbudowa, a jednak niepowiedziana. Właściwe przedstawienie, niemal doskonały wybór.
W trakcie czytania komentarze aż cisną się na usta i nie zawsze dotyczą prozy, lecz własnego życia.
Wewnętrzny mikroskop, który odczytuje na opak. Nie to, co na zewnątrz, lecz to, co od środka.
Soczewka, koło, młyn i krzyże”.

Pogrzeby to naturalność, to mnogość myśli i uczynków. W prozie Maślanka grzebanie w przeszłości jest rozwarstwione na etapy. Mieszalnia stanów pośrednich. W jednym momencie ktoś umiera, by kilka stronic dalej słuchał radia i parzył kawę, by wspominał zmyślenia i półprawdy. To unieważnianie śmierci jest właściwym wyborem, ma racjonalne wytłumaczenie dla przebiegu wydarzeń i rozważań.

Macie tam jakąś historię?” - tak zaczyna, od pytania, Jarosław Maślanek, by potem szerzyć odpowiedzi, by mnożyć wątpliwości, by pobudzać czytelnika do rozmyślania.
Jak na wietrze jak w tańcu jak na stypach.

Opisywane życiorysy nigdy nie są wiarygodne, bo takie być nie mogą. Stąd ich fragmentaryczność; skupiamy się na momentach i przyglądamy się im z wielu perspektyw. Ważne, by powtarzalność narracji była rozmyślna, a nowe wątki nas pobudzały do wewnętrznej dyskusji.

W książce znajdziecie tabelki, archiwalne cytaty z gazet i wspomnień. W pierwszej chwili literacka matematyka, jeśli nie nie drażni, to dziwi, ale po chwili te tabele stają się pełnoprawnym elementem prozy.

Emocjonalnie, socjologicznie, filozoficznie, praktycznie ta książka służy poznaniu samego siebie w historii, którą jakże sprawnie opowiedział Jarosław Maślanek.

popularne