Tyle tu ile tam
Śmierciorysy,
Piotr Kępiński. Państwowy Instytut Literacki, Warszawa
2024.
6,5/10
Wybory
bywają trudne, ale na coś (na kogoś) trzeba się zdecydować.
Podjąłem decyzję! Piotr Kępiński i jego „Śmierciorysy”,
a obok „Ostatni” Maćka Bielawskiego.
Dlaczego
tak? Bo odczuwam bliskość, niemal współistnienie, a z drugiej
strony są to narracje odmienne, gdzie fikcja literacka miesza się z
prawdą kilku życiorysów.
Mężczyźni
– faceci – samce – padlina – desperaci – lekomani –
alkoholicy. Kwiat naszego narodu? Wzorce dla pokoleń?
Faceci
to gatunek, który trudno nazwać, a jednak trudno się bez niego
obyć. Kępiński, ale i Bielawski swoich bohaterów piętnują, a
ich żywot rozkładają na czynniki pierwsze.
Bielawskiego
czytało mi się lepiej. Jego powieść jest bardziej przekonywająca.
Kępiński nie może się zdecydować, którą wybrać
drogę i chyba dlatego swoją prozę szatkuje i dzieli na rozdziały,
co mi – bez wątpienia – przeszkadza. Brakuje tu kleju; wyraźnego
spoiwa łączącego losy bohaterów. Polskość, emigracja,
literatura – to zaledwie poszlaki. Jak dla mnie za mało, zbyt
skromnie.
O
czym dokładnie jest powieść Maćka Bielawskiego, pisałem
kilka miesięcy temu. Aby zbytnio nie odsłaniać kulis narracji
Piotra Kępińskiego, napomnę jedynie, że pisarz wybrał fragmenty
życia trzech mężczyzn. Oczywiście statystów w tej prozie jest o
wile więcej, tak samo, jak narratorów, ale zasadniczo te trzy
historie mają skupić uwagę czytelnika. Nie dzieje się tak, bo
żaden z tych gości nie jest na tyle wyrazisty, by uznać go za
przyjaciela lub literackiego wroga.
Konstanty
– Giuseppe Furmaniak – Michał Waszyński –
ta
trójka jest trochę jak ciepła woda w kranie. Obiecujemy sobie po
lekturze wiele, a potem spotyka nas zawód. Coś się zaczyna, często
nie kończy. Brak rozwinięcia, a zakończenie zbyt serialowe
(cokolwiek to znaczy).
Szczególnie
drażnią opisy. Mają potencjał, ale blakną w półcieniach i
niezrozumiałych zmianach akcji... Coś się zaczyna, zbyt wile nie
kończy.
Jestem
zbyt krytyczny?
Znam
Piotra Kępińskiego poetę, reportażystę, prozaika, krytyka,
dziennikarza, autora niezwykłych wywiadów, eseistę. Może stąd
oczekiwania, może dlatego ten ostry ton?!
Parafrazując
tekst – instynktownie, gdy czuję, że proza się zagęszcza, to
nagle dotyka mnie rozczarowanie zmianą tempa i rytmu.
Jednakże
są w tej powieści fragmenty, za które dałbym się pokroić, które
uwodzą. Zwłaszcza gdy autor sięga do Włoch, gdy nimi uwodzi, gdy
sięga do swojej wiedzy i swoich doświadczeń.
Czy
Michał Waszyński ma
coś w sobie z Piotra Kępińskiego? Są skojarzenia, są domysły.
Teza, że Waszyński to
alter ego pisarza jest chwiejna i łatwa do obalenia, ale (przecież)
czytelnik ma wolne pole do interpretacji.
Istnieje
w tej narracji wiele nierozminowanych min. Pole pełne pocisków, a
autor (czy z rozmysłem?), zamiast odpalić, zamiast wybuchnąć,
chodzi na placach. Omija atrakcyjne fragmenty i ucieka (czasami) w
banał.
A
trzeba było wypalić żelazem ten akapity, te ustępy, te
urywki.
Na
początku mamy niezły cytat. Thomas Bernhard i: „Uciekamy od
jednego, rzucamy się w drugie i w ten sposób się niszczymy. […]
Wiecznie tylko się usuwamy, po to, by w końcu dać za wygraną”.
Mam
wrażenie, że pisarz zbyt dosłownie potraktował ten tekst i jego
przesłanie zawarł w „Śmierciorysach”.
Tekst dowodzi tego najlepiej.
Pośrodku
powieści dzieją się dziwne rzeczy, jakby ktoś zapomniał, co ma
się dziać i jak ma dziać. Wieje nudą. Ale może
to tylko pierwsze wrażenie?
Im
bliżej końca, jest znacząco lepiej, wręcz szarmancko, ale to
zasługa włoskiego krajobrazu, włoskiej bryzy.
Widzę
w tym tekście tylko parter, potem zniszczone schody. Wspinaczka
staje się niemożliwa. Trzeba zostać na dole, należy się
rozgościć i szukać pozytywów w tym, co przygotował na
Kępiński.
Zastanawiam
się, czy ten tekst leżał w szufladzie, by nagle wypłynąć na
szerokie wody, czy wręcz przeciwnie; jest świeży, niedawno
napisany i zredagowany?1 Jakkolwiek by nie było, dałbym tej prozie
odpocząć Poczekałbym z publikacją. By dojrzała, by autor go
poprzestawiał, przemeblował.
Męskie
losy są powtarzalne, jakby wszystko działo się punkcie ksero.
Pisarz stara się uciekać od stereotypów, jednak to niemożliwe. W
literaturze pięknej tak wiele było, że unikanie powtórek wydaje
się wręcz niemożliwe. Wspomnienia, bo tym głównie zajmuje się
prozaik, mają ułomną moc. Chyba że to Sandor Marai.
Chyba że to „Żar”!