„Wynoszę na śmietnik poojcowski zegarek”
„dzień na
Ziemi”, Tomasz Dalasiński. Wydawnictwo FORMA, Fundacja
Literatury mienia Henryka Berezy. Szczecin, Bzrzecze, 2022.
Seria KWADRAT
8.5/10
Zabrakło #Me Too, a
poza tym? Poza tym; nowa książka Tomasza Dalasińskiego to
terapeutyczna, publicystyczna opowieść o nas samych. Przechodniach
na zebrach.
Zadaje
się, że już wszystko to gdzieś przeczytałem?! Nie! Ja większości
tych sytuacji doświadczyłem. „dzień na Ziemi” to skromna
lektura, a jednak czytać należy ja raty, Jestem – jak to mówią
po
głupich teleturniejach – bardzo na TAK!!
A teraz
dokonajmy porównania dwóch doktoratów. Dwóch pisarzy,; w
podobnym wieku, o podobnej percepcji.
Tomasz Dalasiński i
Jerzy Franczak. Obaj wydali w tym roku bliźniacze opowiastki.
„Osiem” Franczaka wydane przez wrocławskie Warstwy zaskakuje
prostotą. I miałem niebywałą ochotę knigę
„zmiażdżyć”. Ale przeczytałem
jeszcze raz i eurkea! To się dzieje naprawdę!
I
u Dalasińskiego obywa się podobnie. Ludzie tu są z krwi
kości. Ich egzystencjalizm najczęściej jest, doprowadzamy do
nieudanych miłości, do alienacji, do alkoholizmu (i innych
uzależnień)... Długo by wymieniać.
Dalasiński i
Franczak stoją w jednym domu, na jednym osiedlu, w jednej wsi, na
tych samych poddaszach.
A jednak Dalasiński pisze
lepiej. Bez zbędnych udziwnień, literackiego kleju o
psychicznych wiązaniach,
który poszczególne fragmenty ma połączyć.
Tomasz Dalasiński w
porównaniu ze swoją ostatnią książką jest w formie
mistrzowskiej. Wcześniej jechał tylko na spartakiadę.
Trochę
reminiscencji.
W ubiegłym roku o jego zbiorze nowel (Przystanek
kosmos) bezczelnie pisałem min. tak: Autorowi
nie brakuje ironii i autoironii, ale jako doktor nauk humanistycznych
i twórca (niezłej) publikacji zatytułowanej „Metaautoironia jako
język podmiotu” – mógłby być bardziej sarkastyczny. Jest jak
Jan Himilsbach (aktor – nie pisarz) chodzący po ruderach Ziemi,
gdzie puste flaszki, puści ludzie i żałość nad
żałościami.
Dzisiaj przeciwnie, usamodzielniłem
jeszcze mocniej swoje osądy: Tomasz Dalasiński „nabrał
„konsekwencji, nabrał rutyny, jest w swoim pisaniu lepszy, ale
wcale nie inny.
A teraz doktor Franczak! Kilka tygodni
temu skrobnąłem to: Pisanie o codzienności wymaga od autora
socjologicznego warsztatu? Skądże! Wystarczy wzrok, pióro i
możliwość wypowiedzenia się nabiera kolorytu, nawet jeśli
opisuje szare życie Polaków.
Przyznaję sam, że to
trochę (licealne) wodolejstwo. Gładko, gibko, ale tak naprawdę
rzec
by
nic nie powiedzieć.
A sprawa jest ważka. Jednakowo
Tomasz Dalasiński, jak i Jerzy Franczak przestali pisać
banialuki, a skupiają się na codzienności. Na niekonsekwencjach
mizerności naszego trwania na Ziemi. Czy to w inteligenckich
zborach, czy wiejskich gospodach.
Zostawmy akademika z
Krakowa i skupmy się na prozie Daasińskiego.
Sporo rodzynek wyjąłem
z tego sernika. Naprawdę warto było się starać. Mniam.
W
ogóle (tym razem ) nie będę pisał o zakalcach. Wypisze
same dobre wypieki: Otóż:
Najlepszym opowiadaniem jest
„Niczego”. Rewelacyjny odłamek z całej książki.
Spojler:
gość siedzi w domu. Jest, a
jakby go nie było
i tu nagle natarczywe pukanie, dzwonienie do drzwi. Gospodarz
dokonuje wiwisekcji zaistniałej
sytuacji
i dochodzi do wniosku: - Ch. Im w. d…
Ale potem
mięknie i wpuszcza kominiarzy. Zaczynają rozmawiać o
orientacjach seksualnych, a o czekającym wpierdoli dla gospodarza.
Takie tam. A le całość naprawdę klei się i świetnie napisana.
O
uszczelkach i kratkach wentylacyjnych.
Cała
książka ma swój totem; jest to czasownik – „Uchronić!!”. I
nasz autor swoim skupie niemych obserwacji „nosem”,
oczodołami – w sposób zwykły, a nie czarodziejski opisuje PROZĘ
Życia.
Wyobrażamy sobie, że trzydzieści tysięcy
kibiców kupiło wejściówki na ostatni w sezonie mecz,
swojej ulubionej drużyny. Wprawdzie w tekście padają tylko nazwy
Widzewa Łodzi i Legii Warszawa, ale nie istotne. Założymy,
że Dalasiński uznał, że każdy wybiera się na to
spotkanie. Wybrał garstkę „kiboli” i naprawdę zręcznie ich
opisał.
Bez zawijasów, zakrętasów, esów-floresów. Wprost.
Nawet tego gościa,
który kopuluje z rozkoszą
z wierzbą.
A
jak to (wiadomo) między kibicami jest trzymana „sztama”, wnet
wtedy, gdy dochodzi przewału.
Dobrze,
że nie dowiedzieli się rolnikach gejach, i osobie
transpłuciowej.
Ale takie meandry życia nadal są skrywane,
ukrywane, ignorowane, wyśmiewane.
Obrazy Dalasińskiego to
pewnego rodzaju robota reporterska. Nawet jeśli zza biurka napisał
swój wstręt do Torunia, to czuje się, że podmiot liryczny
uczestniczy. Nie stał się świadkiem, stał się Olbrzymem na
glinianych nogach. Uginają
go wspomnienia.
Organizowałem
w prehistorycznych czasach wstęp zespołu jazzowego, którym się
opiekowałem. Recz działa się w Spocie. Graliśmy support. Czas się
dłużył i perkusista wpadł na pomysł, by opowiedzieć coś o
swoich rodzinach. Pouczające to było. Ale gdyby był tam
Tomasz Dalasińki,
to spisałby to sprawnie. Mielibyśmy kolejne „dni na
Ziemi”.
„Opuszki domofonu głos łagodnie otwiera
sezam” – to cytat z wiersza Zenona Fajfera z książki
(Widok z głębokiej wieży).
Za pierwowzorem i proszeniem (...),
ale ta fraza w „jak w mordę strzelił” pasuje mi do
OKA Dalsińskiego. Do jego pióra.
Wracając do
książki, podpowiadam, dostrzeżcie, nastepujące kawalątka:
-
„Juma” o przyjaźni bez żadnych symptomów bliskości;
- „W
imię miłości” po cielesności i dojrzewaniu,
- „Zatrute
owoce” – o jeszcze większej, potężniejszej zakazanej
miłości.
- „Wszystkim moim żywym” – tekst, który każdy
układa, ale problemy z jego skończenie, no cóż, śmierć jest
nieodzowna; Profesor Bąk – o miejscowym safandulstwie, którego
mądrość ma miejsce i czas, ale potem jest pożytecznie
rozkradana.
To nie wszystko jet jeszcze tego ździebko !
Jest Radość.
Wieś wprawdzie bardzo się zmieniła. Jest
bardziej – silniej miastowa od miast powiatowych i gminnych, Ale
Tomasz Dalasiński pisze o okresach wcześniejszych, gdy
jeszcze telewizor-gruchot
„Rubin” zamieniano w stolik
nocny,
Jolanta Jonaszko przekonuje,
że „Pieśni” Dalasińskiego to psalmy przewrotne, w
których milczący i przyzwalający na zło Chrystus jest bezradny
wobec tego, co dzieje się na Ziemi.
ALEŻ TO PATETYCZNE. I –
jakby nie patrzeć – to zdanie to dziwoląg, bo autor wcale nie
wpuszcza Boga za próg. Często trzyma
go z daleka, nieustanie od Niego ucieka. Głębia
jest rozważaniem...
Ale to
już spór „akademicki” przez mocnej (koniecznie białej)
kawie.
Dalasiński
stara się, próbuje ZROZUMIEĆ CZŁOWIEKA, CZYLI SAMEGO SIEBIE. Nie
zawsze trafia „szóstkę w totka”, ale literacko jest bogatszy,
dojrzalszy.
Tu nie ma „złogów partyjnych”,
kapitalistycznych krwiopijców, TU SĄ ludzie pozostawieni sobie.
Przydomowymi ogródkami, starymi psami, nadąsanymi sąsiadami.
Jednakże w tej masie ludzie zaczynają wychodzić z kokonu. Rzeźnik
już nie chce być mordercą,
a wielki dzierżawca ziemski czuje, że musi się wentylować” –
wyjechać.
Ta „aura” sprawia (o) wyjątkowości tej książki!
Eseistyka polska ma się dobrze!