Dlaczego musiało się stać


Od dwóch tysięcy lat” (De două mii de ani), Mihail Sebastian. Przekład Dominik Małecki. Książkowe Klimaty, Wrocław, 2020.

8/10

Ta spisana w międzywojniu dwudziestego wieku opowieść trwa jakby od niechcenia, jakby była opowieścią młodzieńca o bolączkach studiowania i relacji z mentorem. A przecież wokół dzieją się rzeczy zapowiadające Zagładę.
Od dwóch tysięcy lat” budziła w Rumunii protesty, reakcje na książkę były emocjonalne.
Dzisiaj czytam książkę, opublikowaną w 1934 roku, gdy mija 80 lat od powstania w getcie warszawskim i gdy wokół, nie tylko w Europie nacjonalizmy rządzą się swoimi prawami.

Dziennik dotyka spraw błahych, codziennych i tych, które sprowadziły pożogę na Europę.
Wszystko wydaje się stonowane, bo narrator najchętniej nie brałby udziału w przepychankach z antysemitami. Chciałby słuchać, kochać, poznawać, ale świat ma dla niego i na niego inny pomysł.
Pomysł, by zostać architektem, wydaje mu się zupełnie nielogiczny, ale wybiera drogę skazaną przez ulubionego nauczyciela. Jeździ, pracuje, nawiązuje relacje. Tylko że świat zwariował, a raczej wariuje od dwóch tysięcy lat, ale ten zapis pokazuje jakie nastroje panowały w Rumunii, w Europie kilka lat przed wybuchem kolejnej wojny.

Jednak bohaterowi świat wydaje się też ciekawszym, gdy ten gości w domu handlarza książkami, najczęściej pisanymi, tłumaczonymi na jidysz.
I tam w tym pokoju pada oto takie pytanie: - Co to w ogóle znaczy, że książka mnie zainteresowała? Książka albo cię druzgoce, albo cię unosi. W przeciwnym razie, po co wydawać na nią pieniądze?
(Dobre!)

Mihail Sebastian, w książce wydanej po polsku przez wrocławskie Książkowe Klimaty w kwietniu 2020 roku, nie jest nachalny. Nie forsuje żadnej tezy, nie jest też dziennikarzem. Opisuje życie człowieka, który chciałby spokojnie żyć, czytać książki, pogrążać się samotni i ile to możliwe, to kochać.
Prosty plan, lecz skomplikowany krajobraz ówczesnej Europy, ówczesnej Rumunii wciąż budzi w nim wątpliwości, nakazuje mu stawiać pytania.
O sens bycia Żydem, o sens człowieczeństwa.

Notowałem, robiłem screeny. Podczas czytania e-booka możliwość ręcznego zakreślania znika, a to, co mnie zmuszało do szukania tych właściwych fraz, toczyło się powoli. Bo ta lektura nie jest prędka. A tezy, a „prawdy” są ukryte między wierszami opowiadania o życiu zwyczajnego młodzieńca.

Ale na przykład to: „Zarzuciłbym antysemityzmowi przede wszystkim to – gdybym przyznał sobie prawo do osadzania – że brakuje brakuje mu wyobraźni: „masoneria, lichwa, rytualny mord”. Czy to wszystko? Jakże śmiesznie miało”.
Potem autor stawia tezę, z która sam debatuje, że sami żydzi są wewnętrznie bardziej skłóceni, że sami stawiają zarzuty większego kalibru.

Ta opowieść ma dwa nurty. Jednym płynie życie zwykłego mężczyzny, a drugiej nie może on być głuchy i ślepy na to, co dzieje się wokół. Chociaż chciałby, chociaż próbował.

To nie jest fabuła na jeden, a nawet dwa wieczory. To czyta się spokojnie, jednak świadomość przesłania skrzętnie ukrytego w narracji, powoduje, że jeśli zapadliśmy w sen, to natychmiast się budzimy. Bo autor swój gniew, swój ból sam wycisza, nieświadomy, że jego książka – z perspektywy czasu – staje się dokumentem, a nie tylko beletrystyką „z dalekiej Rumunii”.

***

Kwestia żydowska” funkcjonowała jako problem polityczno-społeczny od samego początku istnienia nowoczesnego państwa rumuńskiego, a więc od drugiej połowy XIX wieku. Apogeum ideologii antysemickiej w rumuńskiej przestrzeni publicznej przypada jednak na lata trzydzieste XX wieku – to właśnie powstanie Wielkiej Rumunii (România Mare), czyli zjednoczenie Siedmiogrodu, Wołoszczyzny i Mołdawii wraz z Besarabią po I wojnie światowej wpłynęło na intensywny rozwój myśli nacjonalistycznej i obudziło świadomość narodową, często budowaną wówczas w oparciu o dychotomię „swój” – „obcy” i sprzeciwiającą się „zewnętrznej ingerencji” rozumianej często jako zagrożenie ze strony „innego” – Żyda. Elity intelektualne w dużej mierze zajęte były „rumunizacjąkraju, odkrywaniem i pielęgnowaniem tak zwanej specific naţional („specyfiki narodowej”) oraz mitu tożsamościowego konstruowanego wokół przeszłości dackiej i rzymskiej. Taki klimat stanowił bazę dla rozwoju wszelkich ekstremalnych ideologii w państwie młodym, wielonarodowościowym, ogarniętym obsesją na punkcie własnych dziejów. Sprzyjająca była też atmosfera polityczna w Europie okresu międzywojnia, kontynencie niestabilnym politycznie i zagrożonym rosnącymi w siłę ruchami ekstremistycznymi. O mechanizmach kształtowania się intelektualnego antysemityzmu oraz jego powiązaniach z rumuńską ideologią narodową w latach trzydziestych pisze bardzo szczegółowo i rzetelnie Leon Volovici w pionierskim studium Nacjonalizm i „kwestia żydowska” w Rumunii lat trzydziestych XX wieku (wyd. pol. Austeria, Kraków-Budapeszt 2016, przeł. Kazimierz Jurczak). Najważniejszym świadectwem literackim dokumentującym szerzenie się nastrojów faszystowskich oraz antysemityzmu pośród przedstawicieli inteligencji narodowej w międzywojennej Rumunii pozostaje natomiast Dziennik 1935–1944 Mihaila Sebastiana (wyd. pol. Pogranicze, Sejny 2006, przeł. Jerzy Kotliński) oraz poprzedzająca go powieść tego samego autora pod znaczącym tytułem Od dwóch tysięcy lat z 1934 roku.

https://magazynwizje.pl/aktualnik/sebastian-od-dwoch-tysiecy-lat/?fbclid=IwAR2xNiRgAMKq_WMhc39RtOUpLjblPAqfSjtgN4O4EKRKIB68eUPajeXlpXk
(Polecam cały tekst Olgi Bartosiewicz-Nikolaev)
***

Gdybym miał szukać odniesienie do twórczości innych, to chyba najłatwiej byłoby mi położyć egzemplarz „Od dwóch tysięcy lat” obok książek Juliana Stryjkowskiego. Wiele bowiem przemawia za tym powinowactwem. Najbardziej „spokojny niepokój” niektórych z fabuł Stryjkowskiego.
Jednak bohater rumuńskiego prozaika stroni od takiego zaangażowania politycznego, jakie nie było obce młodemu Starkowi.

***
Utrzymana w poetyce dziennika powieść przedstawia losy żydowskiego intelektualisty w międzywojennej Rumunii, w czasach narastającego antysemityzmu i gwałtownych napięć.
Autor zastanawia się, co to znaczy być Żydem w obliczu niebezpiecznej radykalizacji poglądów, portretuje ludzi i panujące wśród nich nastroje, przyjmując postawę uważnego i wrażliwego obserwatora.
Ta wydana w 1934 roku, przenikliwa, niemal złowieszcza, a dziś zadziwiająco aktualna książka to nie tylko próba uchwycenia momentu dziejowego i naszkicowania charakteru epoki, ale też „ryzykowny akt szczerości” autora, który w świecie powszechnego rozgorączkowania stara się zachować jasność umysłu, broniąc swojego prawa do samotności.

***

Fragmenty:

Myślę, że bałem się jedynie znaków i symboli, nigdy ludzi bądź rzeczy. Moje dzieciństwo zatruła trzecia topola na dziedzińcu kościoła św. Piotra: wielka, czarna, tajemnicza. Jej cień letnimi nocami wpadał przez okno i sięgał ponad łóżko – ciemna wstęga przecinająca skośnie narzutę. Przerażająca obecność, której nie mogłem ani nie próbowałem zrozumieć.
Lecz chodziłem z odsłoniętą głową, po wyludnionych ulicach, w mieście okupowanym przez Niemców; samoloty zostawiały na niebie białe smugi, bomby spadały w oddali i tuż obok, wydając głuchy i suchy grzmot, który potem odbijał się echem na odkrytym terenie.
I patrzyłem spokojnie, z zimną, dziecięcą ciekawością, na przejeżdżające przed wejściem wozy obładowane zamarzniętymi Turkami i nawet wobec tych piramid z ciał, jak pnie ułożonych w stosy, ani razu nie wstrząsnęła mną obecność śmierci.
I przepłynąłem Dunaj w uszkodzonej, wzbierającej wodą łodzi, w stronę wiosek Lipowan, a kiedy wydało mi się, że zbutwiałe dno dłużej już nie wytrzyma, zwyczajnie podwinąłem rękawy. A Bóg mi świadkiem, że marny ze mnie pływak.
Nie, nie sądzę, żebym kiedykolwiek się bał, chociaż Grecy z dużego ogrodu, którzy rzucali w naszym kierunku kamieniami, gdy nas tam znajdowali, co dzień – odkąd pamiętam – krzyczeli na mnie „tchórzliwy żydek”. Wzrastałem z tym okrzykiem, ciągnącym się za mną jak plwocina.
Wiem jednak, czym jest lęk. O, to tak. Drobnostki, których nikt nie zauważa, nabierały w moim życiu ogromnego znaczenia, urastały do rangi głębokich przeczuć, wywołując skurcze, paraliż. Na próżno podchodziłem w dziennym świetle do topoli po drugiej stronie ulicy, na próżno obmacywałem czarną korę i zakrwawionym paznokciem łamałem drzazgi wystające spomiędzy szczelin w drzewie.

popularne