Jego sprawiedliwość
„Kochanka Norwida”, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. Biuro Literackie, Kołobrzeg 2023 (wydanie drugie poprawione i rozszerzone)
Co
mnie skłoniło do zakupu, do przeczytania i wreszcie do pisania o
„Kochance Norwida”. Przecież to wznowienie, przecież to zestaw
„dla matki, o matce, z matką” z 2014 roku!
A
jednak „Posłowie” napisane przez Dyckiego w
2019, a jednak odświeżenie całości, no i na pewno dwa tematy
bezbłędne: miłość i historia.
A tak naprawdę jedno słowo kluczowe: RELACJE!
Eugeniusz
Tkaczyszyn-Dycki. Człowiek, któremu poświęcono tyle wypowiedzi,
opracowań, laurów i nagród, że pióra, w które obrósł, czynią
z niego legendarnego ptaka. Barokowego ptaka.
Nie
wiem, czy uda mi się napisać coś nowego, odkrywczego, ale czytając
„Kochankę Norwida” wzdłuż i wszerz, czytałem też wiele
tekstów o samym autorze.
O
rodzinnym „uwikłaniu” polsko-ukraińskim, o chorobie psychicznej
matki, o ludziach spod Przemyśla, o ojcu groźnym i dalekim. To
wszystko nie zalicza się do psychodelicznej narracji. To fakty. A
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki fakty od zawsze wykorzystuje w swoich
wierszach. Jest także aktywny w sieci. Jego wpisy na stronie
Wydawnictwa „FORMA”, to niezły kąsek – przyczynek
do debaty lub bicia piany.
„Poniewczasie”,
tak nazywa się jego blog. Poeta pisze tam raczej krótko i szybko.
Głównie o literaturze, zwłaszcza ten przegapionej, ale taki np.
wpis pokazuje, że Dycki się nie zmienił. Jest na swój sposób
obcesowy i na pewno osobny.
Czytajcie:
„Trzeba
się zgodzić z Anną Świrszczyńską, że życie, przynajmniej tu i
ówdzie, bywa nieidźliwe: „Moje
życie całe było nieudane, nieidźliwe i ciężkie, mój talent
poszedł na marne, został stracony, żal mi tylko tego, co mogłam
napisać, a czego nie napisałam”. Czytam Świrszczyńską i
zachwycam się nieidźliwym życiem,
zwłaszcza że nie znam jej poezji, zwłaszcza że nie ułożę
książeczki o sybirakach, choć w ciągu wielu lat zgromadziłem
mnóstwo materiału o Rodziewiczach i
Dakowiczach, Turzańskich i Smereczańskich,
którym los nie oszczędził najgorszej poniewierki.
Tadeusz
Tupalski znalazł się na zesłaniu jako kilkulatek. Miał więcej
szczęścia niż córeczka
Eleonory Śmiechowskiej-Kozłowskiej. Pani Kozłowskiej, deportowanej
ze Lwowa, zawdzięczam niejedną kazachstańską
opowieść”.
Ale wróćmy
(i to szybko) do „Kochanki Norwida”.
Przypominam
„starą”. Lecz niezmiernie
aktualną wypowiedź poety: „Jestem
kochanką Norwida' oświadczyła mi — ni stąd, ni zowąd — moja
matka. Miałem jedenaście, najwyżej dwanaście lat. Matka od
dłuższego już czasu skazana była na leczenie psychiatryczne.
Poczułem nagle jedno wielkie łomotanie. Jedno wielkie gradobicie.
Koniec świata w pojęciu jedenastoletniego chłopca. Norwida znałem
z okładki szkolnego zeszytu, był to Norwid z okresu emigracji
paryskiej, dogorywający w zakładzie św. Kazimierza. Otóż matka,
spoglądając na tę okładkę, oświadczyła mi, że jest to ktoś
niesłychanie jej bliski, tak bardzo bliski, że bez względu na
nieprawdopodobieństwo tej historii — chciałem w nią z dnia na
dzień uwierzyć".
Tym
razem Dycki w Posłowiu jest mniej rozgadany, ale na dziewięciu
fiszkach rozpisał elementy swojej biografii i jeśli ktoś do tej
pory nie czytał, nie kojarzył, nie wiedział – to niech „Kochankę
Norwida”, wydaną w Kołobrzegu w 2023 roku, rozpocznie od końca.
Od słów autora. To ułatwi nawigację.
Wiersze,
które składają się na tom, to zabawa w powtórzenia, która są
uwikłane
w pajęczynę miłości, historii, choroby. Do tego dochodzi
topografia i monografia miejsca i ludzi.
Wszystko
dzieje w głowie poety, wszystko dzieje się jednak naprawdę.
Nieistotne, że dawno, skoro nadal tak doskwiera człowiekowi, który
w ubiegłym roku skończył sześćdziesiątkę.
Trauma?!
Też, ale głównie OŚ, której nie opuszcza, nie odpuszcza autor.;
jego
polifoniczne, prywatne rozgadanie będzie trwało tak długo, jak
Dycki będzie tworzył. A i potem zostaniemy z tym jego bagażem,
jego garbem.
„Kochankę
Norwida” chciałem mieć w swoich zbiorach, bo jestem zdania, że
książka w 2015 mogła i powinna być lepiej opisywana, doceniana,
nagradzana. Nominacja do Nike i
Orfeusza to
za mało i
czuje
(się),
jakby ta emfaza była na kredyt.
Norwid
i matka poety są złączeni, połączeni. Zmarły ubogo wielki
Norwid i zastraszana przez wieś, męża i samą siebie kobieta
brodzi w rzece strachu i lęku. Niektórym wydaje się, że takie
pisanie jest „mieleniem”, bo temat miłości do matki już był
mocno widoczny w najgłośniejszej książce tego pisarza. Mowa
oczywiści o nagradzanej zewsząd "Piosence o zależnościach
i uzależnieniach" (Biuro
Literackie, Wrocław 2008).
Można
uznać, że miłość do matki, że zawiłości rodzinne, że miejsce
urodzenia to jego ontologia przypadłości. Że Eugeniusz
Tkaczyszyn-Dycki kradnie z przyczyn rzeczywistości. Że absolutnie
tytanicznie rozgrzebuje swoje traumy,
W
„Kochance Norwida” poeta bawi się smutkiem, ukochaniem,
pierwocinami. To jakby otwieranie w przeglądarce wciąż tych samych
katy. To jakby unicestwienie i odrodzenie w jednym.
Wierszy
jest LIX, są ponumerowane. Niektórym wystarcza liczebnik, inne
są dookreślone. Ale tak
naprawdę „Kochanka Norwida” to jeden utwór, pełen zawodów
miłosnych i hołdów, oraz żalu i niezrozumienia, szatkowania
wątłego historycznego porozumienia.
Życzliwość
jest podszyta szyderstwem, hardość jest okazywana/zbudowana
jak pancerz ze słów, dzięki którym autor czuje się lepiej
(sic!), a czytelnik wybiera między idealizmem a
pesymizmem.
Najlepszym
tekstem w zbiorze jest wiersz numer XVII.
Złudzenie:
to
ciało mogło być moje
ale trzydzieści
lat temu
choć nie
przyznawałem się
do
siebie wyjechawszy ze wsi
nie
przyznawałem się do siebie
na
lubelskiej polonistyce
i
na krakowskich placach to ciało
mogło
być moje naprawdę moje
lecz wyjechawszy
ze wsi
nie umiałem się sprzedać (nawet
w
poezji) i dziś po raz kolejny
czytam
Mniszki
siostry Borkowskiej
(12
XI 2012)
Za Philipem Larkinem „to
wszystko nie tylko przez wykluczenie”. Te wiersze, jak to zwykle
bywa u tego poety, są wynikiem rozmiękczania samego siebie.
Delikatność jest jednak cyniczna, roszczeniowa. Poeta
udający dziennikarza, kronikarza. Orzeł,
który stylizuje
się na
gołębia. Uczestnik,
nie statysta. Świadek o nierównoległych liniach papilarnych, pełen
blizn.
Dzieciństwo,
synostwo, matkowanie – obrazy niepokoju. I te ciągłe powtarzanie
fraz, zapożyczeń do twórczości innych poetów (poetek). Kładzenie
na szali tragiczność historii Żydów i Polaków, mieszkających
tam, gdzie maczety UPA były bezwzględnie okrutne.
Eugeniusz
Tkaczyszyn-Dycki wymienia z nazwiska Julię Hartwig i co rusz
wskrzesza jej słowa i obraca w dłoni niczym tombakowy pierścień,
który złotym był tylko z pozoru. Mieli
i rozdrabnia.
Tkaczyszyn-Dycki
cytuje gawrona, chłopca zmuszonego do polskości i mówi o
natchnionym wierszu Hartwig i krzyczy o bólu w Wólce
Krowickiej.
Bo:
„uciekaliśmy
przed sobą na ulicach”.
Bo:
„to
nieprawda, że grzech nie przylega”.
Bo:
„wiele
jest wierszy natchnionych”.
A
sprężyną – natchnieniem dla Dyckiego jest
powód, którym posłużyła się Hartwig, ale pisarz używa figury retorycznej, niemal krzyczy: - Wysłuchajcie mnie! Mój ból
nie jest nijaki!
A
z drugiej strony nie ma w tym prostego skarżenia, zaskarżenia. Bo
Tkaczyszyn-Dycki trzyma na smyczy emocje, a gdy je spuszcza, to czyni
całość z rozwagą i w sposób przemyślany.
To
(sic!) jak starsze płyty Massive Attack.
Zwłaszcza myślę o wyjątkowej płycie z 1998 roku, o
„Mezzanine”.
Bo
wszystko (lub niemal wszystko)
dzieje się na półpiętrze. Między jednym a drugim
wydarzeniem.
Trzeba
zdementować tezę, że Tkaczyszyn-Dycki jest ikoną. Wciąż wchodzi
w reakcje z historią, z rodziną i ten ambaras z polskością, z
udawaniem.
Robi
to po swojemu, Teraz, wtedy, oby i potem.
I
jak pisał Piotr Matywiecki w
grudniu 2006 roku:
„Barwa
głosu, wystrój dźwiękowy tej liryki jest niepowtarzalny.
Przypomina chrapliwe zawodzenie liry korbowej albo monotonny ruch
smyczka w obie strony – z którego wysnuwa się nieskończona,
urozmaicona, wariacyjna muzyka. To jest, mówiąc fachowo, wiersz
meliczny, podobny do archaicznych utworów poetyckich, śpiewanych, a
nie recytowanych. W polskiej poezji powojennej tylko trzech poetów
tak ostentacyjnie wykorzystywało, jako materię poezji, sam timbre
swojego głosu: Stanisław Grochowiak, Rafał Wojaczek i właśnie
Tkaczyszyn-Dycki”.
***
Ponadto przypominam ważne
wypowiedzi INNYCH. Na przykład:
Eugeniusz
Tkaczyszyn‐Dycki należy niewątpliwie do tych twórców, którzy
nieustannie drążą ten sam temat. Temat
uwarunkowany biograficznie i egzystencjalnie,
który jednak jest równocześnie na tyle uniwersalny, aby
zainteresować sobą szerszy krąg odbiorców. […] O tym, że poeta
drąży „wciąż ten sam temat”, świadczy nie tylko dość
precyzyjnie określony „czas opowieści” – a więc głównie
lata dzieciństwa i młodości – i w ogóle cały świat
przedstawiony, ale i pewne formalne elementy tej poezji, zwłaszcza
powtórzenia i słowa‐klucze.
(Źródło:
Grzegorz Tomicki, Po obu stronach lustra. O poezji Eugeniusza
Tkaczyszyna-Dyckiego, Szczecin-Bezrzecze 2015, s. 146)
***
Eugeniusz
Tkaczyszyn-Dycki
(ur.
w 1962 r. w Wólce Krowickiej k. Lubaczowa) – poeta. Laureat
Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1991), Nagrody Literackiej
im. Barbary Sadowskiej (1994), Nagrody Niemiecko-Polskich Dni
Literatury w Dreźnie (1998), Hubert Burda Preis (2007), Nagrody
Literackiej Gdynia (2006, 2009), Nagrody Literackiej NIKE (2009),
Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2012,
2020), Nagrody Miasta Münster (2021).
Wydał
tomy wierszy: Nenia i inne wiersze (1990), Peregrynarz (1992),
Młodzieniec o wzorowych obyczajach (1994), Liber mortuorum (1997),
Kamień pełen pokarmu. Księga wierszy z lat 1987-1999 (1999),
Przewodnik dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania
(2000), Daleko stąd zostawiłem swoje dawne i niedawne ciało
(2003), Przyczynek do nauki o nieistnieniu (2003), Dzieje rodzin
polskich (2005), Poezja jako miejsce na ziemi (2006), Piosenka o
zależnościach i uzależnieniach (2008), Rzeczywiste i
nierzeczywiste staje się jednym ciałem. 111 wierszy (2009), Oddam
wiersze w dobre ręce (2010), Imię i znamię (2011), Podaj dalej
(2012), 10 wierszy na wszelki wypadek (FORMA 2012, w: Krzysztof
Hoffmann Dubitować. O poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego),
Antologia (2013), Kochanka Norwida (2014), Tumor linguae (Wiedeń
2015), Jasnowidzenie (FORMA 2015, w: Grzegorz Tomicki Po obu stronach
lustra. O poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego), Nie dam ci siebie
w żadnej postaci (2016), My się chyba znamy. 111 wierszy (2018), To
ciało mogło być moje (Sofia 2017), Dwie główne rzeki (2019),
Gdyby ktoś o mnie pytał (2020), Ciało wiersza (2021) oraz tom
prozy Zaplecze (2002). Wybory wierszy ukazały się m.in. w języku
angielskim, bułgarskim, czeskim, hiszpańskim, litewskim, niemieckim
(3 tomy), serbskim (2 tomy), słoweńskim, ukraińskim i włoskim. Na
www FORMY prowadzi blog "PONIEWCZASIE. Eugeniusz
Tkaczyszyn-Dycki" –
http://www.wforma.eu/poniewczasie-eugeniusz-tkaczyszyn-dycki.html.
9/10