Słucham historii
Czepiec. Katarína Kucbelová.
Przełożyła Katarzyna Dudzic – Grabińska. Wydawnictwo HA!ART,
Kraków 2022. Seria Przekładów.
Proszę,
byście tej prozy nie lekceważyli. Napisana
świetnie
z pomysłem i
rozmysłem.
Umiejętnie, profesjonalnie przetłumaczona. Gdyby
Magdalena Okraska ze swoim „Nie ma i nie będzie” postąpiła
tak, jak Katarína Kucbelová zrobiła to z „Czepcem”,
to nie mielibyśmy „wiele hałasu o nic”.
„Czepiec”
jest wciągającą książką, bo prawdziwą. To nie jest reportaż,
jak chcą niektórzy. To zapis wędrówki. Tam i z powrotem.
Słowacja. Gdzieś w tle Węgry. Ale najmocniej
na wierzchu, ale oficjalnie schowani, Romowie.
Pisarka
chce uszyć czepiec. Część stroju ludowego, którym mężatki
zakrywają włosy. Ale nauka
szycia jest jakby obok. Na wierzch wychodzi szkolenie z
relacji z ludźmi. Z własną pamięcią i państwową
propagandą.
Ludzie,
których spotyka autorka, są z ludu i stanowią zwierciadło
słowackich dąsów i ansów, lansów.
Co
budzi największy szacunek? Styl! Jest to napisane ze swadą. Jest
rozpisane jak dziennik, pamiętnik.
Jest
wypisane jak zapisane karteczki przypięte na lodówce dla
współmałżonka lub dzieci. Lub kartki, które zostawiamy rodzicom
na przedmiotach, których nazwy zdają się już nie
pamiętać.
Przeszłość
balansuje. Teraźniejszość buczy i huczy. A przyszłość jest
niejasna.
Książka
nominowana do nagrody Anasoft Litera,
nagrody im. Jána Johanidesa,
nagrody René, i ankiety „Książka roku”
miesięcznika Knížna Revue . Zwyciężczyni
ankiety „Książka roku 2019” dziennika Pravda, nagrody
Akademii Literackiej Pantha Rei Awards,
nagrody fundacji Tatra Banki w kategorii literatura.
Ta
lista nie może dziwić. Ale ta
lista może niektórych zachęcić do prędkiego czytania
„Czepca”.
Magdalena Grzebałkowska o
książce pisze tak (i ja wyjątkowo zgadzam się
treścią blurba):
Nici
się plączą, tiul nie słucha igły, oczy bolą od śledzenia haftu
— Katarína Kucbelová szyje
tradycyjny czepiec słowackiej mężatki. Uczy się od Il'ki, starej
kobiety z górskiej wioski w Šumiacu. To
bunt Kucbelovej przeciw
zmieleniu przez państwo słowackiej kultury ludowej na nieznośną
papkę pseudofolkloru. Z dwuletnich wypraw autorki w pustoszejące
rejony Słowacji powstała fascynująca i wielowarstwowa książka o
zanikaniu tradycji, rozmywaniu historii, ale też o życiu w wioskach
graniczących z romskimi osadami, gdzie panuje ścisły podział na
ludzi białych i Romów, bez możliwości zniesienia linii
demarkacyjnej.
To,
co mnie uwiodło najmocniej, to przedziwny spokój pisarki. Nawet gdy
pisze o swojej niezgodzie wobec polityki państwa, lokalnych kacyków,
to relacjonuje. A gdy komentuje, to nie sposób się z nią
zgodzić.
Nawet
gdy czujemy werwę, wściekłość, to dziwnie spokojnie podchodzimy
do całości. Bo nie nie chcemy zaprzestawać czytać, poznawać.
Próbować zrozumieć.
Świat,
który jest podobny do polskiego, a jednak obcy, bo nie „nasz”.
Świat, który jest tuż za miedzą, za granicą bez
granic.
Miejsca,
które opisuje pisarka, są mi znane. Byłem tam ponad dwadzieścia
temu, głównie w okolicach Bańskiej Bystrzycy, gdy jeszcze turyści
nie biegli w
tłumie,
a miasto nabierało utracony
blask. Łaziłem po wsiach i melinach. Po hotelach i prywatnych
kwaterach. Widziałem Słowaków, Romów, Węgrów i Polaków, za
którymi mało kto (wtedy) przepadał.
Byłem,
ale nie wiele pojąłem. Jednak zbyt mało widziałem. Dzięki tej
książce mam szerszą perspektywę. Krajobraz nie kończy się na
turystycznych szyldach i
szlakach.
A
może ten „cały spokój”, o którym wspominałem, jest
pozorny. Bo w książce naprawdę sporo się dzieje. Ludzie zbyt
wiele o sobie nie mówią. Ale pisarka
sporo widzi. Komentuje. „Gada” do siebie co jednocześnie
oznacza, że rozgaduje się w relacji z nami, czytelnikami. Wspólnie
tworzymy grono bacznych obserwatorów.
Przykład
pierwszy:
„Ministerstwo
spraw wewnętrznych stworzyło listę wsi o zwiększonej
przestępczości grup wykluczonych społecznie. Kryptonim dla
„romskiej przestępczości”. Chodzi o kilka wsi z osadami, klucz
jest nie jasny, a sołtysi wypowiadają się, że problemów nie ma.
Mieszkańcy mówią do kamery to samo, co Il’ka, przeszkadzają im
bezczelne dzieci. We wsi ma pojawić się więcej policjantów i
kamer. To jest specjalne zaproszenie dla neonazistów”.
Przykład
drugi:
„Gizela
też miała mnóstwo znajomych, dzięki którym wszystko załatwiała,
miałam wrażenie, że zna całe miasto i okolicę. Jakby ona miała
uczyć mnie szyć czepiec, nawet byśmy nie zaczęły, bo jej zdaniem
nie poradziłabym sobie.
Czuję
się tu jak w ślepej uliczce, w rogu, w domu na końcu wsi, na
granicy romskiej osady, za którą jest las i kolejna romska osada i
wieś, w której Romów jest większość”.
Te
cytaty to buldożery. Jadą z naprzeciwka i (
zdaje się, że) zaraz
przystąpią do walki. Z jednej strony Oni,
a z drugiej Ona.
Ale buldożery
się rozjeżdżają. Bo autorka przecież wreszcie musi (powinna) te
miejsca opuścić, a świat hipokrytów wykorzystujących folklor,
tradycyjne uprzedzenia i strachy, będzie istniał nadal.
Ale będzie
jednak INNY. Bo opisany i
dotknięty.
Próba
zrozumienia Innego
jest spora, ale empatia autorki czasami przegrywa z faktami. A te są
takie, że na tych ziemiach zawsze „oczyszczano” mniejszość,
nawet wtedy, gdy była liczniejsza.
Historia
w tej opowieści miesza się z tym, co Tu
i Teraz. Autorka nie potrafi się uwolnić od porównań. Klej
łączący Słowaków i Romów to przeszłość. Rozpuszczalnik,
którym próbuje się rozdzielić te nacje, trzymają w rękach
politycy. Durni, krótkowzroczni, z amnezją.
Hańba
występuje tu jak zaciek. Zaciek, wyciek. Plama.
Pomysł by uczyć się szyć czepiec wydaje się mało pisarski, a jednak
autorka wyszła naprawdę kawałek bardzo dobrej prozy.
W
rozmowie z „Dwutygodnikiem” pisarka powiedziała: Z perspektywy
liberalnej mieszkanki Bratysławy chciałam pokazać, że nie możemy
marginalizować ludzi żyjących w rejonach wiejskich. Także
dlatego, że ich kultura jest dziś wykorzystywana przez faszystów.
I
to jest właściwa puenta!
8/10
*Zdjęcie
- https://www.dwutygodnik.com/artykul/10143-opoznienia.html
*Tytuł
mojego tekstu to cytat z „Czepca”