CHCIWOŚĆ, GŁUPOTA, MIŁOŚĆ
Listopadowe
porzeczki. Andrus Kivirähk. Przełożyła Anna
Michalczuk-Podlecki. Wydawnictwo Literackie, 2021.
Autor,
który baja dla dorosłych i dla dzieci. W Polsce mamy jego cztery
książki. Dwie dla starszaków, dwie dla „biedronek”. I mamy
problem. Ja go mam. W pokoju moich dzieci leży "Tilda i kurzołek".
Dziewczynki jeszcze nie rozpoczęły lektury, natomiast ojciec
przeczytał
drugą książkę estońskiego pisarza i jest…
skonfundowany.
„Człowiek,
który znał mowę węży” (Marpress, Gdańsk) mnie zachwycił, a
„Listopadowe porzeczki” rozbiły na molekuły.
Co
napisać o przypowieści o chciwości, miłości, marności, w której
rządzą druidy, diabły, upiory i umarlaki? Być poważnym, czy
podejść do sprawy na luzie i ze sporym dystansem.
Środek!
Tak, najważniejsze jest to co w centrum. Ani góra (niebo), ani dół
(piekło) mnie nie uwodzi. Interesuje mnie człowiek na Ziemi.
Zagubiony, rozwarstwiany, zajadły, mały, ubogi i skamlący o
jeszcze więcej srebrników i przepychu.
Jeden
z najpopularniejszych współczesnych estońskich powieściopisarzy,
dziennikarz i dramaturg. Andrus Kivirähk ma
pomysł i dobre wykonanie. A w „Człowieku, który znał mowę
węży” oczarował mnie rozpoznaniem ludzkiej duszy. Nie mówił
wprost, ale napisał aż nadto. A w Porzeczkach? Porzeczki to
czerwień. Jej sok udaje krew. Jest listopad. Są duchy, wielcy
święci obchodzą „imieniny”, a lud na Ziemi jest skołowany
przetrwaniem. Walczy sam ze sobą i z marami.
Anna
Michalczuk-Podlecki
świetnie tłumaczy ten estoński epos. Epos z krwawym przymrużeniem
oka. Trup ścieli się gęsto. Padają ludzie, zwierzęta. Upada
przyzwoitość. Triumfuje CHCIWOŚĆ i bezwzględność w walce o
przetrwanie.
Jest
wykorzystanie legend, estońskich klechd. Ożywiony folklor. Ale to
tylko instrumentarium. Bo ludzie nie lubią czytać, że są źli Tu
I Teraz. Popularność tej prozy opiera się na zasadzie: „Opowiem
Wam Bajkę…, usiądźcie”. Tylko że gawędziarz przekazuje
treści starotestamentowe, które bez estońskiego rysu są świetnie
rozpisane w Agadach talmudycznych. I nie tylko. Sięgnijcie do
„Baśnie fińskie”. Autor: Raul Roine. Książka wydana
wieki temu. Miałem 11 lat, gdy przeczytałem ją
pierwszy raz. „Nasza Księgarnia”, ówczesny potentat na rynku,
wydał prozę doskonałą. I to właśnie tam znajdziecie najwięcej
bliskości – zbieżności z „Listopadowymi porzeczkami”.
„Baśnie
fińskie” są bez przekleństw. „Porzeczki” są dorosłe.
Taka
to różnica.
„Folklor
w literaturze nie jest tylko pustym ozdobnikiem. Pozwala wkroczyć w
rejony niedostępne dla kultury wysokiej (romantyczna fantastyka) i
wyrazić niedostępne jej prawdy moralne” – tyle mówi definicja,
z której czerpie pełnymi garściami Andrus Kivirähk.
Jest
estońskim patriotą, który śmieje się z głupoty wierzeń, który
kpi z narodowych przywar. Ale w
jego opowieści KRAJ nie jest istotny. Najważniejsza jest ludzka
DUSZA.
To
o niej uparcie się rozpisuje. I robi to maniakalnie
dobrze.
Romantyk.
Fantasta. Moralizator – to są etykiety/epitety tego pisarza.
Roch
Sulima
w starej (ale jarej) publikacji, zatytułowanej po prostu „Folklor
i literatura” (LSW, Warszawa 1985 rok)
wspomina, że: „Pogranicze kultury ludowej i oficjalnej, pogranicze
światopoglądów, a zatem również relacje między folklorem a
literaturą rzadziej wyodrębniały się jako problem badawczy, a
częściej były terenem kształtowania się stereotypów i mitów
społecznych, od mitu Arkadii czy stereotypu chłopa-oracza począwszy
10. Za folklor było uznawane to, co dana epoka za folklor chciała
uważać. W poszczególnych okresach linie podziału pomiędzy
kulturą ludową a kulturami nieludowymi uświadamiano sobie różnie,
podobnie jak odrębności pomiędzy folklorem a literaturą. W
średniowieczu, czy utwory folklorystyczne i utwory literackie w
ogóle nie były różnicowane i jako repertuar mogły obsługiwać
jednocześnie to samo środowisko społeczne”.
I
te słowa padały wtedy, gdy Polska Ludowa bawiła się lokalnym
folklorem. Inne czasy, ale trend pozostał. Teraz zamienił się w
rozpisywanie bajek na moralitety dla dorosłych.
„Harry
Potter” jest oglądany i czytany także przez dorosłych.
Popularność „Władcy Pierścieni”. Amok wokół „Gry o tron”,
etc., etc. W tej paradzie uczestniczy także
Estończyk.
Andrus Kivirähk musi
trafić do filmu. Jego proza NA PEWNO zostanie zekranizowana. Stawiam
guziki przeciwko dolarom. I tak wygram :).
„Listopadowe
porzeczki” są rozpisane jak dziennik. Baczny narrator opisuje
każdy listopadowy dzień. Zaczyna się od
wioskowego
przygłupa i na nim kończy. Zaczyna się groteskowo, bo Jaan cierpi
po… nażarciu się mydłem. Kończy się podobnie, tylko
że nasz
bohater zasypia.
A
upiory? Ich rola przechodzi na grudzień i kolejne
pokolenia…
Andrus Kivirähk pisze
se swadą. Jego proza sprawia wrażenie radosnego (sic!) rozgadania.
Jednak to zmyłka, pomyłka. Pisarz wie, co
robi. „Człowiek, który znał mowę węży” to książka gęsta
i sięgająca do wnętrza jednostki. W „Porzeczkach” mamy lud –
mamy masę – mamy krajobraz szerszy. Tak, to prawda, to landszaft,
ale narysowany- napisany z taką przekorą specjalnie. Momentami
jakby od niechcenia.
„Do
pamięci, jak do Rzymu, prowadzi wiele dróg” –
pisze Aleida Assmann.
I estoński pisarz wybiera drogi pokrętne, zwodnicze,
czarodziejskie. Przyozdobione folklorem i uproszczeniami. Ale duch
książki jest głębszy. To Trójca, która ma oto takie przywary:
CHCIWOŚĆ, GŁUPOTA, MIŁOŚĆ. Wszystko inne to tylko ozdoby.
Uzupełnienia.
„W
szerokim ujęciu literatura stanowi zarówno przestrzeń refleksji
nad pamięcią, jak i jej istotny nośnik i magazyn”. I z tego
MAGAZYNU można wywlec na zewnątrz wiele. Można opisać,
zainteresować, uwieść.
Mnie
„Porzeczki” nie uwiodły. Zainteresowały, no są dobrze
rozpisane – opisane. Ale stawiam
na człowieka od węży.
Ofidiofobia to
moje drugie imię, ale objawy mojej słabości,
podczas
lektury książki wydanej przez Marpress, zmalały.
Natomiast
wzrosła u mnie demofobia. Obawiam się tłumu, który
„Listopadowe porzeczki” wielbi za baśniowość, a nie dostrzega
sensu tego pisarstwa. Sensu ukrytego w rozgadaniu o duchach i
upiorach.
7,5/10
*Zdjęcie
- https://headread.ee/2017/uritus/andrus-kivirahk/index.html