Sprzedawczyni prawdy


 

Misterium i maniery. Pisma przygodne w wyborze i opracowaniu Sally i Roberta Fitzgeraldów. Flannery O’Connor. Przełożył Michał Kłobukowski. Wydawnictwo Karakter , Kraków 2020. 246 stron


Moimi największymi przyjaciółmi w dzieciństwie były zwierzęta. Kury, takie małe, paradne miniatury i takie olbrzymie kwoki. Miałem też króliki, ale poza ich zabijaniem – przez ojca – niewiele pamiętam. Psy też się mnie nie trzymały. Jakaś odmiana kukły z kosą  zabierała je ode mnie. Tylko jedn „Perełka” wytrzymała kilka lat. Śpiewała, szczekała; gdy grałem na flecie. Fałszowałem tez swoje przyjaźnie z kotami. Znosiłem je domu, by polowały na myszy. Gryzonie zostawały, kicie umykały.

A Flannery O’Connor miała pawie. Paw indyjski z wachlarzem piór. Pióropusze pewnie znalazłby się i u pawi złotych, kongijskich, szmaragdowych. Nie znam się na pawiach. Znam się na literaturze. Tak mi się zdaje, wydaje. I jeśli chcecie swoją (moją) wiedzę o ptakach połączyć z kunsztem opowiadania, to czym prędzej sięgnijcie po „Misterium i maniery. Pisma przygodne”.

Najpierw się nudziłem i zabijałem kury, koguty, kurczaki na złość ojcu. Był kalekim tatą. Był żadnym mężczyzną. Ale o ptactwo dbał, byśmy mieli co do gara włożyć. Jednak w końcu od kuraków wolał kobiety, zatem znikał, umykał. I tyle go widziałem. Był kwiecień, a tu nagle październik. Ojciec jest, ojca nie ma. Kogut żył, kogut stracił głowę. Coś za coś. Życie za życie.

Wywlekam te wspomnienia, bo próbuję dowieść, udowodnić sobie, że ludzki mózg – zamek - mieści wszystko i to WSZYSTKO – można ulepić w słowa, w zdania, w opowieści. Flannery O’Connor pokazuje jak to można, jak to powinno się robić. Jej pawie właziły mi potem do snów, goniły mnie korytarzami przedziałów pociągów dalekobieżnych. Nie dały się odczepić. Bo gdy ktoś pisze sugestywnie, to dzieją się czary. Chanukowe, Bożonarodzeniowe lub wymyślone na poczekaniu. Właściwie dobrana Myśl czyni sposobność do opowiadania. Zręcznego i ujmującego.

Amerykańska pisarka nie jest pierwszym wyborem dla hetero - metroseksualnych. Zatem jedno jest pewne: jestem – jak nic – zniewieściały. Tak pewnie orzekliby niektórzy; ci co mają gotowe odpowiedzi na wszystko. Ci, którzy rozdają gęby i przyprawiają pejsy. Nieważne. Ja, tak JA, uważam Flannery O’Connor za postać wybitną.

Było to dawno, a może mi się tylko tak zdaje; wpadłem przed podróżą z Gdańska do Krakowa, na sprzedawcę starych książek. Może zbierał na wódkę, może był bibliofilem. Nieistotne. Nie śnił mi się nigdy, dlatego nie pamiętam jego twarzy. Ale czuję dotyk jego starczych dłoni, które wydawały mi resztę, które podały mi taki oto tytuł „Poczciwi wiejscy ludzie. Opowiadania”. Kieszonkowe wydanie, seria Koliber. Trzy niezbyt długie objętościowo opowiadania o amerykańskim Południu. I ten fakt jest klinem do „Misterium i manier”. Bo jeśli ktoś nie rozumie amerykańskiej kłótni północ – południe, to ciężko mu będzie przyswoić i zrozumieć natłok słów, który wylewa się z książki wydanej przez Karakter.

Północ/ Południe to dwa światy. Tak było, jest i będzie. W literaturze ten spór ucichł, ale słowa Flannery O’Connor są spisane dawno, zatem wciąż są żywe, nie tracą tempa i oddechu. Nie tracą na aktualności.

Nie chcę spłaszczać problemu, to wiekowy podział, ale to jakby dzisiejszą Polskę podzielić na pół, np. po wyborach prezydenckich.

Kolejną książkę pisarki dopadłem także z drugiej ręki. Wszystko dlatego, że chciałem (i chyba chcę) mieć wszystkie książki z rewelacyjnej serii PIW – Współczesna Proza Światowa. A proza nosi tytuł: „Mądrość krwi. Gwałtownicy je porywają”. Znowu jest Południe, szarzy, zwykli ludzie. Mądrale i głupcy. Obyczaje nieobyczajności. Książkę kupiłem, ustawiłem na półce. Pewnej nocy, spłoszony swoim zagubieniem, zabrałem ją do łóżka i tak już zostało, tak się stało.

Misterium i maniery” też czytałem nocą. Bezsenność leczę lekturą. Lepsza od ketrelu i innych specyfików. I utkwiło mi w tych ciemnych zmaganiach kilka zdań, mnóstwo fraz. Chodzę teraz z nimi i je pielęgnuję. Bo są tego warte. Na przykład: Ludziom zaprzątniętym logiką, definicjami, abstrakcjami i formułami często brakuje wyczucia konkretu, a gdy znajdują się w społeczności, w której ich zasady mają tylko częściowe zastosowanie, muszą nie tyle ich się wyrzec, ile odnieść je do zmienionej sytuacji, aby wykrzesać z siebie świeże reakcje. (strona 210).

Czyż, to nie jest doskonałe?! Obrazoburcze poniekąd?! Ja czuję, jakbym dostał w twarz. Boli! Ma boleć!

W ostatnich latach najczęściej cytowaną książka tej autorki jest „Ocalisz życie, może swoje własne. Opowiadania zebrane”. Grube tomisko świetnych tekstów. Złotych myśli tam aż nadto, ale co najważniejsze – w całej krasie – można tam dostrzec kunszt pisarki. Ponad sześćset stron uwikłania amerykańskich stereotypów, ukazanych w diabelnie dobrej literackiej tafli. Odbicia lustrzane niektórych bohaterów przerażają. Innych budzą empatię. Flannery O’Connor jest pewna tego co i jak pisze. A zdanie: są ludzie, którzy umieją przeżyć całe życie, nie pytając o jego sens, i są inni, którzy muszą szukać przyczyn wszystkiego – pokazuje jedno, że nie trzeba niebywałych figur by potrafić przekazać sens bycia, życia, trwania. Sens literatury.

A z drugiej strony należy podziwiać dystans Amerykanki. Polski wydawca na okładkę wybrał cytat, który we właściwy sposób pokazuje jej charakter. Otóż: Zawsze złoszczą mnie zarzuty, jakoby pisanie prozy było ucieczką od rzeczywistości. Jest to skok głową naprzód w rzeczywistość i ogromny wstrząs dla organizmu.

I niech TAK zostanie.

9/10 

popularne