Litania


 

Bezsynność, Paweł Biliński. Ilustracje; Andrzej „Mrokowski” Biliński Fundacja Duży Format, Warszawa 2021. 58 stron


Miałem nie czytać wierszy. Nie pisać o poezji. Miałem zająć się prozą. Nie tylko życia, ale tą pisaną, wyrwaną z trzewi i ducha. Miałem pisać. Czytać. Pracować. I niby tak się dzieje. Ale zerknąłem na wierzch szafy, gdzie wrzuciłem ostatnie przesyłki od wydawnictw, i ta żółć.

Żółć mnie uwiodła, dopadła. Oraz drzwi, uchylone, wylewające z siebie czerń.

Okładka „Bezsynności” Pawła Bilińskiego. I trzy dni „w plecy”.

I stało się. I już książki nie odpuściłem, wypuściłem z rąk, a w głowie, w klatce piersiowej zostanie ona na długo. Te słowa. Ta żałoba. Dziennik spisany żalem. Gorycz? Nie, gorczyca! -yca wszystkiego, co boli, co rozwarstwia uczucia. Pisk, ścisk, uścisk, wycisk.

Sam nie potrafiłbym pisać tak szybko, tak pewnie po śmierci Dziecka. Co gadam, w ogóle nie zabrałbym się do pisania. Byłoby po nie. Nawet nie chcę tego rozważać. Już czuję się winnym za same rozważania!

Wyrazy Szacunku, Pawle!


Włączyłem https://www.youtube.com/watch?v=v3XIxyx7JL4. Tam popłynęły mi łzy. Nie; one były na moich dłoniach, opuszkach palców. Tam na You Tubie jest z angielskim, jest z muzyką, jest z obrazem. Jest czarno. Żółci brak.

Jest okno. Są gałęzie. Jest interpretacja. Tłumaczenie. Ulica. Ludzie. Światła. Farba. Litery. Rozmazanie. Wiersz. W innym miejscu kolejne… Rzeczywiste uzupełnienie tomu „Bezsynność”.

Oświadczam już na wstępie, że podjąłem decyzję, że nie będę punktował tego tomu, oceniał go, wystawiając w epilogu – cenzurkę. To nie przystoi.

To byłaby profanacja. Coś w złym guście. Wątpliwe moralnie.


Ale zanim zacznę cytować wiersze Pawła Bilińskiego dokonam pewnego zwrotu akcji. Zderzę dwa teksty nieoczywiste. Pierwszym jest wiersz Bogumiły Jęcek. Drugim urywek z twórczości Andrzeja „Mrokowskiego” BILIŃSKIEGO.


1.

Poletko

Syn kosi trawę, a mąż układa pocięte

i porąbane drewno  pod okapem wiaty.

Ja wyrywam chwasty na małej skarpie.

Wydaje się nam, że jesteśmy razem.


2.

        Fantomowe skrzydła

        mam fantomowe skrzydła
        zawsze gotowe do lotu
        i z dumą noszę na plecach
        ten niewidzialny pióropusz



Zrobiłem to dlatego, że w pierwszym wierszu dokładnie widać pragnienie, wyobrażenie jedności, spójności, ochoty. A w drugim to samo, ale inaczej. Kontroli nad takim „lotem” nie ma żadna wieża kontroli.


Wiem jedno, że w ostatnim czasie dopadło mnie tyle dobrych tekstów, że śmiało mogę napisać, że kondycja polskiej poezji współczesnej jest niezła. Więcej niż dycha (w ocenie). Ona oddycha pełną gębą. Nie trzeba sięgać po Jarniewicza, Sommera czy Matywieckiego. Można równie dobrze po Bilińskiego. Naprawdę.

Mimo wszystko ODSUWAJĄC charakter terapeutyczny tej poezji spisanej datami bólu, trzeba docenić, co dzieje się ze słowem. A przede wszystkim czytelnikiem. A dzieje się sporo.

Są momenty, że autor bawi się w Mirona Białoszewskiego, i to mi się nie podoba. Mnie to nie przekonuje. Ale lubię jego próby naśladownictwa przywołanego wcześniej Piotra Sommera. Ten za mistrza ma chyba Zbigniewa Herberta, ale też pisze dosadnie, a jednak skrycie. I z tej kryjówki, gry w klasy; wychodzą perły poetyckie. U Bilińskiego wychodzą (na razie) perełki. Ale to facet, który z niejednego pieca chleb jadł, niejednym "panom słowa" się kłaniał, zatem wie – z czym, co, jak i gdzie. A przede wszystkim rozumie dlaczego.

Można doczepić się do pewnego rodzaju infantylizmu, zbyt prostych środków przekazu (wiersz „list motywacyjny”), ale osad jaki zostawiają te wiersze, wiele usprawiedliwia. Nie wszystko, bo „wszystkiego” w poezji nie ma. Wciąż jest do opisania, zapisania i rozpisania.

Już od strony 9, gdzie mamy pewnego rodzaju epitafium – wiemy, że lekko nie będzie. Że gula w gardle za grzęźnie, na uwięzi trzeba będzie trzymać łzy, a spsocone dłonie będą naturalnym odruchem. Ludzkim. Naturalnym.

Pawle, Autorze – chciałbym powiedzieć – jak w wierszu tytułowym (strona 13), że cierpię na bezsynność. Jednak to tylko ojcowska solidarność. Gest. Nigdy nie chcę poczuć bezsynności. Przenigdy.


Ale najlepiej płakać śmiejąc się

do woli

nikt się nie zorientuje

23.09. 2018

(sztuka płakania)


Pawle, wiem że uzyskujesz więcej płaczogodzin na dobę ode mnie. Bo ja ryczę z samotności, z depresji klinicznej, z wkurwienia, z powodu spierdolonego życia. Takie banały. Ty banalny nie jesteś. Jesteś rzeczywisty. I ta prawda przytłacza, rozdziera mnie – czytelnika – na atomy.

Poznałem kiedyś człowieka, który z wyboru nie został ojcem. Piłem z nimi wódkę. Często. Wtedy to było, gdy jeszcze piłem. Czyli dawno. Jego wybór, decyzja była prosta do zrozumienia, pojmowania. On się bał utraty, straty… Bał się łez. Więc pił, i żył byle jak. Zatem jakie życie, jakie wybory są właściwe?

Może takie:


na razie ma nadzieję

że miłość nie obraca się w niebyt

wierzę że umie rozpoznać znaki

13.11.2018

(znaki)

W tomie Pawła Bilińskiego padają pytania o sens, o kruchość, o istotę życia. Poeta nie zawsze chce uzyskać odpowiedzi, częściej jego słowa są WOŁANIEM. A może raczej nawoływaniem. Prośbą. Modlitwą.

Biliński stawia mnie, czytelnika, w bardzo trudnej sytuacji. Moja wrażliwość jest po jego stronie, ale moja srogość sprawia, że niektóre z tych wierszy, po prostu bym usunął. Powinny zostać w szufladzie. W sercu. W ojcowskim plecaku.

Ale gdy poeta pisze o zapachach, o pralce – to wtedy jestem zachwycony. Smutny, ale ujmuję mnie takie "gadanie" wprost. Rozbieranie wszystkiego do kości, ości. Ekshibicjonizm warty druku.

To trochę jak z jazzem. Niby wszystko ukryte, ale znawca widzi jak wszystko jest na wierzchu. Nic nie da się ukryć, bo nic ukryte nie miało być.


popularne