Zielarka
Mikro Światy I Inne Ciała, Marlena Prażmowska, Fundacja Duży Format, Warszawa 2021. 40 stron
Jury w składzie: Rafał Różewicz (przewodniczący), Anna Mochalska i Rafał T. Czachorowski orzekło, że „Mikro światy i inne ciała” Marleny Prażmowskiej to najlepszy zestaw poezji w 9. Konkursie Poetyckim Fundacji Duży Format. Jako skromny czytelnik, nie znając pozostałych nadesłanych pakietów, nie wnoszę sprzeciwu. Wznoszę toast!
Zacznę swoją laudację od rzeczy przewrotnej, wiersza nieoczywistego Mirona Białoszewskiego:
ciemny negatyw pokoju
z którego wypadła
jedna dzienna rzeźba
mój negatyw
ze mną
wysypanym w różne kąty
ta pusta moja małżowina
pomnik na łóżku
ach gdyby tak parę wieńców bibułowych
garnków
głogów
i parasoli pod mżeniem nocy
jeszcze ileś razy
pozlepiam swoje kredy
gipsy
w coraz to gorsze formy i ślimaki
a w końcu naprawdę
wylecę ze skorupy
więc naprawdę
pamiętajcie
parasol
(Mój testament śpiącego)
A teraz jeszcze bezczelniej. Za Wikipedią:
Negatyw – odwrotność pozytywu, czyli oryginału. Popularna nazwa błony fotograficznej negatywowej.
W kopiowaniu brył negatyw jest symetrycznym odciśnięciem oryginału, czyli matrycą.
W fotografii monochromatycznej jest przeciwieństwem jasności tonów z uwzględnieniem pełnej skali dynamiki nośnika (np. dla jasnego obrazu negatyw będzie ciemny).
W fotografii kolorowej jest tym samym, co w monochromatycznej, lecz dodatkowo barwy są zamienione na barwy dopełniające.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Negatyw
Oczywiście, jako fotograf analogowy, znam te formułki. Ale zręczniej będzie mi obsłużyć ten tekst gotowcem.
Mógłbym poszukiwać, doszukiwać się dwutorowości w pisaniu pani Marleny, ale na końcu i tak skończyłbym na Mironie Białoszewskim. I nie tylko dlatego, że podmiotem limnicznym jej wierszy jest niejaki Miro. Bo przecież „Miro” nie musi znaczyć „Miron”. Może znaczyć wszystko. Każdego. Na przykład mógłbym sięgnąć po pisanie Mirosława Jerzego Gontarskiego, nieżyjącego poety z Wrocławia. Ale takie poszukiwania są błądzeniem ślepca w ciemności. Poza tym są zbędne. Bo tempo, bo warszawskość, bo codzienność, bo ławka, bo pies, bo bloki, sklepy; wszystko jest Mirona. Wszystko jest Marleny Prażmowskiej.
Jak pisze, jak się popisuje, podpisuje autorka „Mikro/światów i innych ciał”?
Używa dłuta. Rzeźbi swoje słowa w codzienności. Nie wariuje. Ona już zwariowała. Oczywiście nie stawiam żadnej diagnozy lekarskiej, tylko popadam w zachwyt. Te wiersze napisane, ociosane, niby sprawiają trudność, a z drugiej strony jest to przeszkoda do pokonania. Wymaga to tylko i aż cierpliwości. Jak to się czyta? Szybko! Jak należy to czytać? Powolutku, rozkoszując się dramatem każdej opisanej sytuacji. Bo tak, jak i u Białoszewskiego, to są wiersze o okolicznościach.
Tło jest miejskie, tło jest wyrwane z trzewi i z duszy.
Są sylaby. Urywki, porwane akcenty; rozłożone z gracją bólu istnienia. Cierpienia.
Na stronie ósmej mamy jeden z najlepszych wierszy, jakie przeczytałem w ogóle w ostatnich latach. „Lid spłonął kiedy spałaś” budzi, nie tyle ze snu, ale uruchamia wyobraźnię smutku i kołacze, łomocze w drzwi absurdu.
Fragment:
wierzyłam w złożoną syntezę
dzisiaj nastał chaos
lidl nie istnieje
rozebrano do co atomu
ściana po ścianie
produkt po produkcie
półprodukt po półprodukcie
cząsteczka po cząsteczce
powstały nowe wiązania
węgla i wody
śniegu z popiołem
Urywam. Nie zdradzę wam puenty. Szukajcie sami. Nadzy. Obnażeni, Oszukani. Rozpierdoleni.
Przeczytałem, tak przy okazji i z rozpędu, tekst, który w sieci jest podpisany: Marlena Prażmowska: Z nieba na ziemię. O twórczości Wiesława Myśliwskiego (Wyspa. Kwartalnik literacki). I jestem sobie wdzięczny (autorce także), jednak fraza „Chłop czy filozof – wszyscy są do umierania” – pisze Myśliwski w Traktacie o łuskaniu fasoli, a prawdziwy sens życia można pojąć jedynie, odnajdując własne miejsce w porządku świata” – tutaj w tej poezji, w tym tomie uzyskuje zupełnie inne znaczenia. Nie jest gładkim gadaniem. Zresztą ta poezja to „nie gadka” to coś w rodzaju; no właśnie; pozytywu i negatywu.
Bo jak się bez innego nastawienia zabrać za wiersz „Pies Pana Miro”. Psa niby nie ma, zdechł; ale pies jest, żyje. Nie tylko w torbie. W nas.
Podobnie rzecz się ma, gdy na głos (koniecznie!!!) przeczytamy tekst: „porozmawiajmy o twoim psie czyli historia o mojej suce”.
Nawet jeśli mylę ślady, gubię tropy, nie rozpoznaję oczywistości, to nie lękam się, nic kalekiego we mnie nie ma. Lubię spotykać się sam na sam z taką poezją. Zwłaszcza, że i „Pan Miro śni że jest bykiem który drażni matadora”.
A gdy poczuje się źle, to kupię „wrotycz przy Bakalarskiej i sprzedam nawłoć przy Hali Mirowskiej”.
Tak. Ta, wiem, że „ z atomu powstałem i w atom się obrócę”. Ale zanim to się dopełni, zanim rozkruszę się w palcach pracownika spalarni ciał, będę miał w głowie ten tom, te wiersze, ten warszawski, ten miejski przewodnik. Droga w labiryncie spojrzeń.
„I kiedy spotkam Pana Miro”, to nie on upadnie lecz ja. Tuż przed rozbiciem, staniem się elementem materii, molekułą, drobiną. Cząstką nie tylko poezji.
Załóżmy, że Miron Białoszewski nigdy nie istniał. Nie pisał. Jak wtedy czytać tworzenie Marleny Prażmowskiej? Dokładnie tak samo. Jako prozę zamienioną w poezję. Nie prozę poetycką. Bo to czysta poezja jest. Ale jak dokument wędrowca, który między snem, a wędrówką widzi więcej od normalnego śmiertelnika i co najważniejsze potrafi to opowiedzieć. Potrafi przekonać do swojej narracji.
Białoszewski, dla niektórych będzie tylko i wyłącznie autorem „Pamiętnika z powstania warszawskiego”. Dla innych, w tym dla mnie, będzie poetą straceńcem, który widział więcej, inaczej, lepiej.
Marlena Prażmowska ma te same oczy. Ten sam dar.
Taki właśnie:
Muzo
Natchniuzo
tak
ci
końcówkowuję
z
niepisaniowości
natreść
mi
ości
i
uzo
(Namuzowywanie)
Oboje nagrywają nas po swojemu, obwijają wokół palca słowem dzielonym, rozdzielonym, wydzielonym przez oddychanie.
9/10